niedziela, 27 grudnia 2020

Opowieść o Tuwimie

 

Jolu, opowieść o Tuwimie za każdym razem zaczynam od przedstawienia tego epizodu. Odpowiednio koloryzując i akcentując. Suchy fakt: wziął - uratował naszym obecnym milusińskim niczego nie uzmysławia; dowiadują się i tyle, że wziął i uratował. Trzeba to opowiedzieć inaczej… Przyszedł, a właściwie wtargnął, wyzwał bolka od najgorszych, rozsiadł się za jego biurkiem, zzuł trzewika, walnął (antycypująco) obcasem w politurę - gest ten powtórzy nikita w oenzecie  - i wrzasnął: kurna bierut, czy ty chcesz w mordę? Czy dlatego tu przyjechałem, wróciłem, dlatego pozwoliłem wam brudne gęby moimi wierszami wycierać, żeby o takich rzeczach słyszeć, że porządnych ludzi przed ścianą albo pod stryczkiem się tu stawia? Natychmiast stąd wyjeżdżam i światu ogłoszę, jakie z ciebie zajęcze serce, jaki z ciebie gagatek, jakie z ciebie bydlę Tymczasem pełniący obowiązki /powinności głowy państwa ruszył sobie na odsiecz: a kim ty w ogóle jesteś Tuwim? za kogo się uważasz?  Pytasz - bolku - kim jestem, ignorancie od boleści siedmiu, powiem ci frajerze o zmurszałej cerze; otóż wiedz, że przed wojną za możliwość przyjęcia solidnego obsobaczenia ktoś taki jak ty musiał wnieść opłatę w walucie twardej, za łagodne przejście do fazy tolerancyjnego gaworzenia o pogodzie i sporcie musiał podstawić walizę pieniędzy, za pochwałę co najmniej tęgich kufrów cztery. Od ciebie niczego nie chcę, ciebie mógłbym nawet pochwalić, ale muszę mieć powód. Domagam się łaski dla tego człowieka. To bohater. Ocalił moją matkę. Spadnie mu włos z głowy, cały świat się dowie, jaki z ciebie obrońca pokoju! Ostatnie słowo: jaką jesteś wszeteczną świnią! 

Po wszystkim poderwał się z namiestnikowskiej żerdki i nie spuszczając wzroku z mordercy sądowego usiłował oślep trafić stopą do buta trzymanego dotąd za cholewkę.

Tutaj, natychmiast podpisujesz stosowny papier, prawo łaski bierut, dla tego człowieka, a gdyby znalazł się ktoś, kto dwudziestu lat nie przeżył, w lesie siedział, a teraz ma podobny problem, to dla niego też! Zrozumiano!?

Trzeba przyznać, że bez tej kody mógłby niewiele wskórać, ówcześni bardzo lubili stanowczość i bezceremonialność. Bardzo lubili, szczególnie w wariancie pozwalającym kojarzyć te cechy z czymś w masowej ilości niedostępnym. Samo podejrzenie o możliwość przejawiania zdolności rozumienia i rozumowania porównać mogli jedynie z czymś błogim, wdzięcznym, odległym. Sami się wszak nie certolili: ja cię tu nauczę!  - tak to wariant najłagodniejszy spośród! Jakimś sposobem – do końca jakim nie wiadomo - Tuwim miał tę potyczkę zaliczoną. Zostało mu przypilnować, aby zalakowana koperta z wykaligrafowanymi autografami pod aktami łaski dla pięciu bohaterów opuściła bezpiecznie próg gabinetu. Dopiero wtedy mógł zacytować w myślach treść poważnego postulatu, wysokiego, najwyższego z możliwych: „czym jest poezja, która nie ocala narodów ani ludzi, wspólnictwem urzędowych kłamstw, piosenką pijaków, którym za chwile ktoś poderżnie gardła, czytanką z panieńskiego pokoju".  Jeżeli jest, jest i nie ocala, nic tu po niej, nic z niej, a bez niej jeszcze większe chwilowo nic. Julian wiedział, na jak wysoki słup się wdrapał. W bezsensie pogrąży się cała moja dotychczasowa, aktualna i przyszła pisanina. Niech mnie to ile chce, kosztuje. Idę tam. Ocalać. Nic tu po mnie.    

Jak tam ten twój Pan Buk?

 

Jak tam ten twój Pan Buk?  

dopytuje z przekąsem

domorosły dendrolog -

znawca teologii.

 

Co powiedzieć: przybywa,

darzy, wabi, owocuje,

na dobitkę ci powiem:

w kadrze się nie mieści.

 

niedziela, 20 grudnia 2020

Po pięćdziesięciu

 



Po pięćdziesięciu pięciu latach

za progiem, przed absydą,

do której mnie doniesiono,

abym został przyjęty i otoczony.

 

Wszedłem tym razem

o własnych siłach.

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Nie myśl że mu zazdroszczę

Nie myśl że mu zazdroszczę

projektowi wywiedzionemu z marzeń

katalogowi cnót

i wzorowych reakcji

instrumentaliście multi

zapodzianym liściom

akceptowanych bukietów

i utarczkom krótkim

schnącym niczym papier

czułego wdzięku odbiorcy

amatorowi schadzek i spacerów  

podeszwie szytej na miarę

bardziej niż człowiekowi zazdroszczę odzieży

i powietrzu i wodzie która objąć ma cię

daruj sobie powiastki bery o etacie,

domowego lokaja, którym będę, jeśli…

daruj wklęsłą formułę solennej odmowy

niczym decyzja banku

i bez tego będę

i bez zazdrości rzeczom

miejscom człowiekowi

sobota, 12 grudnia 2020

Lubię moment

 

                Lubię moment


Lubię moment, po którym następuje zmiana,

po którym nie powróci, co bywało kiedyś,

ciekawość, błysk, wdzięk, talent zasnęły za nami,

już o błahe fantomy zahaczają pięty.

 

Niby dlaczego lubię, zapytuję siebie,

ku marnym niedopałkom obracając oczy,

ten moment jest jak śmierć, droga bez powrotu

albo puszczanie wody, twardy sen po zmroku.

 

Czekam na przypomnienie

przebrzmiałej tortury, może

dlatego lubię w wersji łagodzącej

 

jeszcze raz przeżyć grozę, noc i czarne słońce,

zuchwałej  przedmaterii wyziewy gorące. 

czwartek, 10 grudnia 2020

Odbierał zasłużoną nagrodę

 

Odbierał zasłużoną nagrodę, ekwiwalent w imieniu tylu do żywego dotkniętych, działo się to jednak poza nami, byliśmy przy Tobie oddawanej ziemi, zajęci Tobą aniśmy spostrzegli, że ktoś tam gdzieś się kłania, strzela lakierkami;  całkowicie zajęci brakiem nagłym w nas. Po roku, po dwóch dotarło echo tamtego wydarzenia, chcąc je dopędzić, rzuciłem się oślep, wysnuwając z wnętrza stokroć więcej niż chce przyzwoitość. Miałaś rację Babciu, Achilles nie dogoni żółwia - ani w tym, ani tamtym życiu.

 

 


niedziela, 6 grudnia 2020

Jeden dzień u Ciebie to naszych lat tysiąc

 

Najczęstszą, odmawianą codziennie modlitwą mojej Babci Marianny, która przed czterdziestoma laty przekroczyła próg nieba, była formuła powstała ze splotu fragmentu Creda z wątkiem katechizmu. Modlitwę odmawiała stale. A teraz bezpośredni, wywiedziony z pamięci Jej pogodny uśmiech, stanowiący żeliwną matrycę wyrazu łagodności Jej córek i synów, zapewnił mnie, że będzie dobrze, jeśli treść tej modlitwy na wieczną pamiątkę przypomnę. Zapragnęła tego, więc czynię to na pamiątkę i ku naszemu umocnieniu:

 

Któryś za nas cierpiał rany,

Jezu Chryste – zmiłuj się nad nami!

I Tyś, która współcierpiała,

Matko Bolesna – przyczyń się za nami!

sobota, 28 listopada 2020

Akwilo

 

Akwilo, męczysz się i męczysz,

nie żal Ci czasu i obręczy,

którymi mógłbyś się przepasać,

miast tutaj w niebie fruwać, hasać…

 

Nie żal mi czasu i obręczy

z tobą ta męka: nagły świst,

byś w niebie mógł sobie pohasać

wierszem, wolnością - przepasany.  

poniedziałek, 23 listopada 2020

Parnas, Damian, rakieta

 

Jużeś na Parnas, Damian, wzięty, aleś się ocknął poniewczasie, „pisanek żadnych nie chcę składać i je wykładać na tarasie". Tam chłód, tam gorąc, tam zawieja i Kasprowicza recytują – rad byś pobiegał sobie nieraz, rekordy dziejów zapisując. Taki to Damian, mościewy, projekt przedłożył, trudna rada, poszedł czy doszedł nawet cienia stóp jego w bajki nie powkładam. Po prostu przepadł; kosmos wołał, więc Damian ile w dłoniach pary, tyle jej użył dość starannie; poszukał kasku, hełmofonu i nawet wdział skafander stary. Kiedyś widziałem w nim Damiana, jak krążył wokół Bajkonuru - katowickiego naturalnie, jak go wzmacniały śpiewy chóru dziewcząt, młodzieńców i pupili na czterech nogach w jednej chwili. Stała Rakieta, Damian wierzył, że gdy podejdzie ją w odzieży, jaką wkładają w wielkim świecie, wystarczy stanąć na peronie, bo jak rzecz nazwać, powiedzże mi, na pożegnanie kilka skłonów i można wzbić się z czarnej ziemi. Że Damian miał kolegów dwustu i prawie trzysta koleżanek, zapomniał Druh o starym Druhu, myśląc naiwnie: ten przystanek, ta brylata fermata i od zabaw odrywanie, może się bujać na tapczanie albo audycję rzewną włączyć - wtedy usłyszy o podbojach tej oraz tamtej części nieba. Poszedłem kiedyś tam po chlebak; szukam rakiety, nici po niej, Damian poleciał, ciepłe skronie, nie uwierzyły w takt czy nietakt. Choć rządził tam twardymi pięści, fakcik aż nadto oczywisty, kto mógł rozsadzić tę konstrukcję bez tęgich książek - nigdy chłystek. Damian podobno gest wykonał i nawet zamknął drzwi za sobą, trwało minutę, niechże skona na nudę w paski ortalionik przybyłych mieć na wszystko oko. Podpalił Damian lont na pokaz, wnet pod rakietą wyrósł płomyk. Wystrzelił Damian na orbitę jankeskiej fany w srebrach szukać. Wrócił, widziałem go, nie trafił, może się potknął na poduchach. Patrzę, rakiety nie ma jeszcze, ale jest chlebak obnoszony, biorę go, sprawdzam - mój czy nie mój – kromkę smaruję z drugiej strony.

sobota, 31 października 2020

Wiersz sprzed siedmiu lat

 

I kto by pomyślał - już 33 lata,

już wiek Chrystusowy

odkąd nie mam Ciebie,

odkąd ściśle jesteś,

 

na ramieniu dłoń kładziesz,

odnawiając powagę dumnej nominacji.

 

Tobie i tylko Tobie zawdzięczam

spotkania z logiką i sensem,

rówieśnico Gombrowicza i Sartre’a –

określał Cię zasobnie korzeń tęgiej wiedzy,

jeśli czegoś mi braknie, nagle nie dostanie,

przywołają mnie słowa wyjęte wprost z doświadczenia

Twojej obecności, nigdy – przenigdy niemej,

zawsze małomównej.

 

Przejawy jakiej takiej przyzwoitości

Babciu – tylko dzięki Tobie.

 

Stanowczo za zbyt wiele musiałbym przepraszać.

Skoro więc za zbyt wiele – przepraszam, że milczę.

Teraz pewnie wiesz za co – bo mnie znasz na pamięć.

Dziękuję Ci za słabość, jaką nadal żywisz,

kładąc na dnie korytka pozłacane ziarna,

za dar rozczulenia i pogodny uśmiech.

 

     Bojaźnią i drżeniem obejmuję formułę,

     która w znamiennej chwili, na tle pąsowej

     niecki określiła Twoje zaistnienie:

     Marianna Poskart.

 

Ktokolwiek Cię wymyślił, był wówczas poetą.

Widokówko przewdzięczna,

powidoku dzieciństwa, blasku mój

i świecie.  

 

 

sobota, 10 października 2020

Z opowieści o jednym drzewie

 


Stałeś, czuły monument, wywołując
zachwyt opornych i biernych,
      teraz, połamanymi skrzydłami,
      mimowolnie utwierdzasz w przekonaniu,
że tylko tobie nie wyszło.

niedziela, 4 października 2020

Niedziela, 4 października

 

            Taki dzień zdarza się raz na kilka lat, mam na myśli możliwość uroczystego świętowania urodzin dla nieba brata Franciszka, założyciela Zakonu Braci Mniejszych. Uroczysty odpust ku czci Świętego przypadł w tym roku w niedzielę, moi Przyjaciele z Klimzowca radują się zatem w dwójnasób. Św. Franciszek wybrał – tak powszechnie się mniema – drogę najbardziej optymalną, co nie znaczy łatwą i pozbawioną wybojów. Im dłużej przyglądam się sekwencji wyborów Franciszka, tym coraz zasadniejszym darzę go szacunkiem. Św. Franciszek jest patronem szczęśliwie zawróconych z własnej drogi, doświadczenie potłuczenia łączy się u nich ze świadomością bycia umiłowanym. Jeśli świętość stanowi antropomorficzną odpowiedź na pytanie: Kim jest Pan Bóg? – to Biedaczyna z Asyżu najdokładniej ją wyraża. Co Pan Bóg zdziałał w nim – wiemy. Od lat przyjaźnię się i rozmawiam z wieloma naśladowcami Św. Franciszka. Niech w nich i przez nich będzie Pan Bóg uwielbiony.

                     Proza prozą, Franciszka wypada uczcić wierszem; nieskromnie wyznam, że początkowo kręgi walencyjne bohatera lirycznego i podmiotu czynności dzieliła cienka zielona linia… szczęściem horyzont ten przysłoniło mi jedno z najsłynniejszych wyobrażeń Świętego. Słynna scena pod krzyżem Zbawiciela. Przypuszczam, że każdy, kto czyta te słowa, ma ją przed oczami. Nie będę jej cytował, opisywał, ekstrapolował. Sporządzę przypis, tu go macie:

 

Po wszystkim wpadnie mi w ramiona,

Najdosłowniej, najściślej obejmę Go wreszcie.

Chwilowo zadowala mnie możliwość

chwytania Go za piętę.

Zanim nastałem On mnie w ramionach Swoich. 

 

 

          

czwartek, 24 września 2020

Tydzień Języków Obcych



    Przeżywamy aktualnie: Tydzień Języków Obcych. To moment specyficzny, odpowiednik dawnego akcentu, spadkobierca słynnego iloczasu, wywołujący potrzebę zatrzymania się i krótkiego postoju. Nie powinien oznaczać bezczynności, gapowego czy innych przejawów pomniejszonej świadomości. Akcent wywołuje konieczność zwrócenia uwagi, stanowi odpowiednik naturalnego podkreślenia. Języki obce. Właśnie, komu obce, w jakim stopniu, czy wszystkim, czy każdemu? Pytania ważne, bardzo ważne. Spojrzenie za siebie, rozglądanie się wokół skutkowało zwykle bezwarunkowym podziwem, momentami zachwytem i stanem trwałej radości. Nie zapomnę rozmowy z „bratankiem” pytającym mnie niegdyś w Chorwacji o drogę. Słysząc, jak staram się powiedzieć coś w jego języku pierwszym, zaoferował mi udział w obfitym obiedzie ze sztufadą i bukietem soczystych warzyw. Albo pamiętna rozmowa z Milanem spod Ostrawy, słynna wariacja bez możliwości powtórzenia, w której chodziło o to, żeby wrzucić cokolwiek na ząb. Spojrzenia zgromadzonych wokół nas Norwidów i Reymontów obezwładniały urodą starego odwiertu. Blaty stołów, przy których się jadło, polerowano sporadycznie. W kłębach papierosowego dymu dokazywały smugi znad talerzy z bigosem lub pomidorową. W takich warunkach debiutowałem w roli tłumacza. Starszy o dwa pokolenia Milan był po prostu głodny, a ja bez słusznej obstawy progu baru „Mazur” bym raczej nie przekroczył. Milan z obawy przed kompromitacją przy okienku z napisem: Wydawka, udzielił mi szerokiego pełnomocnictwa. Na początku drogi wszelkie pogaduchy z „obcymi” prowadziły do kuchni lub zastawionego stołu. Pogadać specjalnie – nie pogadasz, ale żyć będziesz, bo z głodu nie umrzesz. I jeszcze jedno zasadnicze zdziwienie: na jedno i to samo tak wiele nazw. Jak to możliwe? - pytałem w uniesieniu i na osobności. Obcość w latach socjalizmu dyndającego na cienkiej nitce była - niczym artefakt dóbr bez koncesji - szczególnie podejrzana. Wychowywano nas tak, żebyśmy się w miarę trzymali razem, nie rozpraszali się, nie zaszywali, nie leźli, gdzie oko dojrzy i nogi poniosą. Tymczasem nie pamiętam wieczoru bez wertowania albumu – galerii najwspanialszego malarstwa, czyli podręcznego atlasu świata. Żeby się kompletnie nie rozpadł zanieśliśmy go kiedyś do introligatora, tego samego, do którego trafi po latach pierwsza cudem zdobyta książka z wierszami Czesława Miłosza. Wertowanie atlasu coś musiało oznaczać, jeszcze wtedy nie mogłem wiedzieć, ku czemu zmierzało, zapewne wyrywała mnie z demoludycznej drzemki wiecznie młoda i przeważnie elokwentna muza dalekich podróży. Lata przed maturą szczyciłem się dokładnym opalcowaniem prawie całej Europy i sporych obszarów obu Ameryk. Komu przeszkadzał fakt cudzego podróżowania, rozjeżdżania się po świecie… Pytanie formułuje wobec nieobecności głównego winowajcy. Nie bójcie się języków, nie bójcie się rozmawiać, przełamywać barier, wychodzić na spotkanie. Podobno skuteczna znajomość trzech tysięcy niezbędnych wyrazów powala rozwinąć narrację i cwaniaczkom, i filozofom. Z okazji Tygodnia Języków Obcych wypada wydobyć jeszcze jeden zajmujący aspekt; chciałbym mianowicie pochylić się nad przekładem – nad samym zjawiskiem oraz efektami praktyk i tradycji, którymi szczycą się wydawcy poezji autorów obcych. Poezję, to chyba żadna tajemnica, przekłada się z największym trudem. Tłumacz oddaje nie tylko słowa, ale coś więcej niż samą ich literalność. Jeśli zlecimy usługę wujkowi google, otrzymamy rezultat niewykraczający poza algorytm semantycznej zgodności. To ograniczenie sprawia, że urządzenie sztucznie inteligentne wyższych kompetencji nie ogarnia. Poezje powinien przekładać człowiek, najlepiej poeta, szczególnie taki, który się nie zraża trudnościami, który nie rezygnuje na widok spiętrzonych problemów, który chce się uczyć. Mam świadomość, że wyczuwasz intencję przedstawionej uwagi. W poezji raczej nie chodzi o „co”, zdecydowanie bardziej chodzi o „jak”. Na wydobywaniu „jakości” zależy także tłumaczom. W publikowaniu poezji stworzonych w językach obcych kultywuje się u nas tradycję zamieszczania przekładu w sąsiedztwie oryginału. Na parzystej stronie znajdziemy tekst autora, na nieparzystej (sąsiedniej) propozycję tłumacza. Zwyczaj ten praktykują świadomi i odważni wydawcy. Tego rodzaju projekt stanowi odpowiednik przedsięwzięć najwyższej klasy. Żadną tajemnicą jest, że w finansowanie tego rodzaju inicjatyw angażują się ambasady i konsulaty krajów pochodzenia autora. Wśród najlepszych oficyn specjalizujących się w publikowaniu poezji na wyróżnienie zasługuje Wydawnictwo Literackie oraz Zakład Narodowy im. Ossolińskich (Ossolineum), a także Państwowy Instytut Wydawniczy. Do tradycji publikowania oryginału i tłumaczenia nawiązują gdańskie Terytoria, wydawca świeżo przeze mnie zamówionej pozycji: „Mizantrop na Capri”. Jej autor - Durs Grünbein  otrzymał niedawno nagrodę im. Zbigniewa Herberta. Wiersze opublikowane w 2012 roku w serii Europejski Poeta Wolności mistrzowsko przełożył prof. Andrzej Kopacki. Czytelnik konfrontujący na bieżąco tłumaczenia z oryginałem funkcjonuje w kręgu doświadczeń absolutnie bezcennych. Polecam!         

                

 

 


niedziela, 13 września 2020

Ilustracja sytuacji mitycznej - zadanie


Ilustracja  sytuacji mitycznej - zadanie

To zdjęcie plenerowe z... Chorzowa. Wykonałem je dawno, kierując się instynktem solennego kolekcjonera osobliwości oraz  znaków zapytania. Podpowiadał mi wówczas: działaj, podobna okazja zapewne się nie zdarzy. Po latach to zdjęcie wypłynęło w trakcie remanentu przepastnych zasobów jako ozdoba katalogu: Varia. 

Twoje zadanie polega na tym, aby powiązać sfotografowany obiekt z sytuacjami przedstawianymi w mitach. Mit to opowieść o czynach i przyczynach; w świecie przewidywalnego ludzkiego  doświadczenia odnajdujemy ślady obecności: bogów, herosów, gigantów i wielkoludów.        

Celem nadrzędnym opowiadania mitycznego jest wyjaśnienie tajemnicy, ustalenie genezy i wskazanie źródła. Mit to także rezerwuar poszlak wewnętrznych zmagań, trudnych wyborów, konfrontacji charakterów z warunkami, w których przyszło działać bohaterom. 

Aby zdecydować się na czyn, którego skutki odzwierciedla fotografia, potrzebny był: namysł, sprawność, siła, kompetencja oraz determinacja. 

Opowiedz na piśmie - zajmująco i z przekonaniem: kim mógł być "wykonawca" lub kim byli "wykonawcy" tak osobliwej instalacji. Jak do niej doszło, jaki cel przyświecał wykonawcom i - generalnie - co chcieli przez to powiedzieć... a co powiedzieli. 

Odszukaj znaczenie i genezę hasła: "węzeł gordyjski". Skojarz ten termin z przedstawionym obiektem i odpowiedz, czy widzisz jakieś podobieństwa, a może zamiast podobieństw dostrzegasz wyłącznie różnice.

Spodziewam się prac ściśle na temat :) interesujących, zajmujących, ciekawych, poprawnie zredagowanych. Tytuł ma znaczenie, zatem i w tej kwestii pozwól, aby poniosła Cię twórcza wyobraźnia.

Powodzenia 

Pozdrawiam Cię 


poniedziałek, 7 września 2020

Tableau


 


            Tableau


Z ustawionego na szczycie pudełka

wyskakuje zdziwiony ptak i zaczyna

gonitwę po klasie…

 

Lądując na naszych głowach

zastyga jak zasztyletowany motyl

 

Mój filigranowy uśmiech –

przyczajona tajemnica

poplamiona twarz sąsiada

jakby przed chwilą popijał z kałamarza

spojrzenia pełne pytajników

stygmaty zdrady

potargany zeszyt –

bezwonne autodafe.

 

Oglądam nasze pierwsze tableau

jego mocne i słabe punkty

twarze oblane światłem

urodę zamyślenia.

 

Komplet.

Pani jak młoda brzózka

rzuca cień na ścianę.

 

Milczą drewniane liczydła.

 

Ręka, która za chwilę

postawi każdego z nas

na drodze bez powrotu –

jeszcze śpi.


niedziela, 6 września 2020

Lektury dla klasy pierwszej technikum

 Lektury OBOWIĄZKOWE – zakres podstawowy 

  • Biblia, w tym fragmenty Księgi Rodzaju, Księgi Hioba, Księgi Koheleta, Pieśni nad Pieśniami, Księgi Psalmów, Apokalipsy wg św. Jana;
  • Jan Parandowski, Mitologia, część I Grecja;
  • Homer, Iliada (fragmenty), Odyseja (fragmenty);
  • Sofokles, Antygona;
  • Horacy – wybrane utwory;
  • Bogurodzica; Lament świętokrzyski (fragmenty); Legenda o św. Aleksym (fragmenty); Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią (fragmenty);
  • Kwiatki świętego Franciszka z Asyżu (fragmenty);
  • Pieśń o Rolandzie (fragmenty);
  • Gall Anonim, Kronika polska (fragmenty);
  • Dante Alighieri, Boska komedia (fragmenty);
  • Jan Kochanowski, wybrane pieśni, w tym: Pieśń IX ks. I, Pieśń V ks. II; psalmy, w tym Psalm 13, Psalm 47; tren IX, X, XI, XIX; Odprawa posłów greckich;
  • Piotr Skarga, Kazania sejmowe (fragmenty);
  • wybrane wiersze następujących poetów: Daniel Naborowski, Jan Andrzej Morsztyn, Mikołaj Sęp-Szarzyński;
  • Jan Chryzostom Pasek, Pamiętniki (fragmenty)
  • William Szekspir, Makbet, Romeo i Julia;
  • Molier, Skąpiec;

 Lektury - zakres ROZSZERZONY 

Lektury z zakresu podstawowego oraz:

  • Arystoteles, Poetyka, Retoryka (fragmenty); 2)
  • Platon, Państwo (fragmenty);
  • Arystofanes, Chmury;
  • Jan Parandowski, Mitologia, część II Rzym;
  • Wergiliusz, Eneida (fragmenty);
  • św. Augustyn, Wyznania (fragmenty);
  • św. Tomasz z Akwinu, Summa teologiczna (fragmenty);
  • François Villon, Wielki testament (fragmenty);
  • François Rabelais, Gargantua i Pantagruel (fragmenty);
  • Michel de Montaigne, Próby (fragmenty);
  • Jan Kochanowski, Treny (jako cykl poetycki);
  • Piotr Skarga, Żywoty świętych (fragmenty);
  • William Szekspir, Hamlet;

 Lektury  UZUPEŁNIAJĄCE 

uczniowie mają przeanalizować dwie pozycje z poniższej listy.

  • Sofokles, Król Edyp;
  • Mikołaj z Wilkowiecka, Historyja o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim (fragmenty);
  • Dzieje Tristana i Izoldy (fragmenty);
  • Giovanni Boccaccio, Sokół;
  • Mikołaj Rej, Żywot człowieka poczciwego (fragmenty);
  • Andrzej Frycz Modrzewski, O poprawie Rzeczypospolitej (fragmenty);
  • Miguel de Cervantes Saavedra, Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy (fragmenty);
  • Wespazjan Kochowski, Psalmodia polska (wybór psalmów);
  • Wacław Potocki, Transakcja wojny chocimskiej (fragmenty z części I);
  • Ignacy Krasicki, Monachomachia (fragmenty);
  • Stanisław Trembecki, Franciszek Kniaźnin, wybrane utwory;
  • Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów za czasów panowania Augusta III (fragmenty);

sobota, 29 sierpnia 2020

Leczo - tym się leczę

 

Sierpień na ostatniej prostej, szczeblujmy więc po precjoza z pola i ogrodu.  Moment to specyficzny: warzywa dostają rumieńców, pod osłoną coraz cieńszej skórki solenny urodzaj lata i odwaga wiosny; pomyślmy tylko - wszystkiego po uszy, co nie znaczy po sufit (jakby się chciało). W świecie warzyw miękkich spełnia się właśnie soczysta obfitość. Tylko ceny spać nie chcą, choć mogłyby nieco… ale trudno, widocznie jest coś, o czym nie wiem. Zwyczajowo o tej porze wchodzę na kulinarną orbitę, by myśleć o potrawach z prawdziwego zdarzenia. Preferuję jednogarnkowe. I tu uwaga pierwsza: ryzyko otrzymania rodzinnej reprymendy nie powinno hamować kreatywności przy kontuarze i w okolicy palnika kuchenki. Uwaga druga: te potrawy sporządzają się same; są jak konie, które lepiej od woźnicy wiedzą, którędy i dokąd prowadzi droga. Sierpień – spolegliwy nauczyciel – dzieli się zapasami wypracowanej mocy, niczym majętny dziedzic obsługuje stoły.  

Na pierwszy ogień leczo. Nawet nie próbuj sporządzać tej potrawy w niskim garnku. Konieczny trzy i półlitrowy oczywiście z przykrywką. W potrawie dominuje dobrakowska cukinia, zanim jednak trafi tam, gdzie trzeba, poważne należy uczynić zastrzeżenie; leczo to ozdoba blatów naszych bratanków, którzy zasłynęli z dań ostrych i mieszanych, czyli warzywno-mięsnych! Spód garnka okładam pokrojonymi w kostkę kawałkami boczku. Na niewielkim gazie blanszuję z boczkiem pokrojoną w krążki cebulą – wystarczą cztery średnie lub trzy duże. Ważne, aby składniki zawiązały i utrwaliły serdeczną relację, w związku z tym oszczędźmy im początkowo przypraw; są konieczne, ale przyjdzie na nie właściwsza pora! Po dziesięciu minutach dodajemy do syczącego zaczynu potrawy dodajemy kawałki innych warzyw i owoców 😊 Pierwszeństwo ma warzywo twarde, czyli centymetrowe krążki sporej marchwi, po niej ląduje w cieple czerwona, zielona i żółta papryka. Trzy albo cztery sztuki z przewagą papryki czerwonej. Papryka powinna być porwana na spore cząstki, zatem nóż tym razem zbędny. Sporej wielkości cukinię albo dwie mniejsze kroimy na kawałki bez oczyszczania gniazd nasiennych. Są generalnie dwie szkoły, jedna zaleca dusić cukinię w postaci obranej, druga przekonuje, by dusić ten owoc (Sic!) ze skórą. W naszym garnku robi się ciasno, to moment, by do potrawy dodać kawałki czterech dorodnych, pękających pomidorów. Ostatnim składnikiem stałym jest bakłażan. Kroimy go na kawałki, paski lub talarki. To wszystko powinno balować na małym ogniu nie dłużej niż godzinę. Po trzydziestu minutach od dodania ostatniego składnika zaczynamy przyprawiać: sól, pieprz, zioła prowansalskie, słodka papryka, ostra papryka, przeciśnięte przez praskę trzy ząbki czosnku. Potrawę należy co jakiś czas przemieszać drewnianą łyżką. Smak powinien być: ostry – lekko kwaśny. W roli idealnego korektora smaku sprawdzi się pokrojony w kostkę kiszony ogórek albo pół szklanki wody z ogórków. Smak korygujemy dziesięć minut przed zakończeniem duszenia. Wieńczymy przyprawianie szczyptą majeranku startego opuszkami. Potrawę serwujemy w półmiskach z dodatkiem chleba razowego. Leczo to potrawa uniwersalna. Szybko znika. Smacznego!

Składniki potrawy:

20 dkg wędzonego boczku

Trzy lub cztery cebule

duża marchewka

2 czerwone papryki

1 papryka zielona

1 papryka żółta

duża cukinia lub dwie mniejsze

cztery dojrzałe pomidory

średni bakłażan  

trzy ząbki czosnku   

opcjonalnie ogórek kiszony lub pół szklanki wody z ogórków

Przyprawy:

sól, pieprz, papryka słodka, papryka ostra (płaska łyżeczka), zioła prowansalskie, majeranek           

poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Od kilku dni niepokój

 

Od kilku dni niepokój, dojmująca świadomość bezradności. Na stosie perforowanego konkretu, jakieś obrazy dziwne, od dawna znane twarze, jak asymptoty punktu początkowego i granicy kresu. Gdy przyśni się nam, że żyjący umarł, znaczy – długo żyć będzie. Nie znaczy, że w nieskończoność i że nawet nas – ładnych i zdrowych - ten ktoś przeżyje. Nic mi na ten temat nie wiadomo. Być może kiedyś się dowiem. Stopniowo zaczynam pojmować sens złożonych asymetrii. Na łacie wilgotnego piasku samo myślenie o kresie, wyzwala nieśmiało projekt punktu początkowego. Trwanie to fragment wykresu osi. Momentu inicjalnego wolałbym jednak nie sytuować w najbliższym sąsiedztwie zera. Zanim się wszystko rozpocznie, na wielu płaszczyznach rozbłyśnie, całkiem realnie już byliśmy, byliśmy tak konkretnie, a zatem z tej racji jesteśmy nadal. Dojmująca świadomość bezradności wobec odejść tylu, pytania: jak przeżyją nowicjat w najdosłowniejszej Superbudzie, zanim się zacznie Sąd z miłości, Tam, Gdzie Mieszkań Wiele? Jak przebiegać będą spotkania, na które czekałaś? jak zareagujesz na samą ewentualność rozmawiania z bratem – bliźniakiem Mickiewiczem, młodszym odeń Krasińskim, licznymi romantykami krajowymi, ożywionymi racją moralną i porządkującą, uczonymi, prowincjonalnymi, zaściankowymi, tytanami efektu potrzebnej wszystkim pracy, a także tymi, którzy w kolaskach prawie niewidoczni? Powita Cię szpaler sztucznie ugrupowany, sztucznie, czyli specjalnie na tę okoliczność. Ciężarówka podjedzie, na jej pace książki, a wokół Ciebie autorzy, o których pisałaś. Tak to sobie wyobrażam. Nie spodziewaj się, Mario, błysku ostrego zrozumienia; przewiduję raczej proces: długi, niecierpliwy – trzy proste równoległe i dylemat krzywy. 

Przepraszam, ale wbrew Twojemu wyznaniu bez wyznania, solidne tezy Twoje brałem za… teologię. W epoce nazbyt oczywistych memów – karleją rykoszety dawnych labiryntów. Jeden z nich przedstawia Boga Ojca przyjmującego Cię z galanterią Twojej biblioteki, albowiem – chcąc nie chcąc – umacniałaś wiarę w sercach wielu. Wiarę wbrew literze – Mario. I jeśli się uważasz za cząstkę  litery, to także wbrew Tobie. Przepraszam za nadmierną kolegiackość, za to jedno przepraszam, za wszystko inne - dziękuję. Ktoś kiedyś wyprowadził z cieśni Twoją nadzwyczajność; nie było to wyznanie wiary, było to wyznanie miłości. Nie mogłem odtąd czytać Twojej „Gorączki…” jak typowego wykresu. Tak być kochaną tylko Tobie dano. Nie wiem – czy wiesz? 

Nie wiem – czy wiesz i o tym, ale rozsiewasz wokół konfetti najrozmaitszych i najdziwniejszych asocjacji. Wystarczy pomyśleć – Mońki. Ale wyobraź sobie też bazylikę na czeladzkiej górce. Widzisz ją? Prawda, można jej kształt pomylić z zarysem nadpalonej Notre Dame. Mylą się zwłaszcza ci, którzy nie widzieli Paryża, zaspakajając ciekawość strzępem podrasowanej ikonografii. Twórca tej bazyliki tak się na wzór zapatrzył jak onegdaj Napoleon na kościół Świętej Anny w Wilnie. Zachwyceni oświadczyli (każdy w swoim czasie) – przeniosę skarb ów (koniecznie, natychmiast). Bazylika czeladzka przywołuje figurę świątyni jako progu. Kto zniszczy ten jej aspekt – tego zniszczy Bóg. To jest miejsce dziwne, tam się dzieją historie mimo i fenomeny wbrew. Można tam przepaść – można się odnaleźć. Tylu sprzeczności w żadnej świątyni nie znajdziesz… Jedną z jej symbolicznych figur jest pani ołtarzewska, którą zachłanna wyobraźnia określiła tytułem Twojej młodszej siostry, powiedzmy Gabrieli albo Barbary – jak Ty niezamężnej. Skąd skojarzenie? Wiesz – nie wiem, zachodzę w głowę. Skoro widzę w niej siostrę Twoją, to widzę i Ciebie, widzę jak na jednej gałęzi dojrzewają podobne owoce. Na Twoje podobieństwo dba o każdy szczegół, zastępując roztropnie szwadron ministrantów. Kiedy trzeba – zadzwoni, w odpowiednim momencie usłuży księdzu łódką i kadzielnicą, kiedy trzeba - dostarczy, rozwinie i zapoda welon. Zaskakuje rzadko gdzie widywanym pragmatyzmem, który o serce sacrum delikatnie ociera. Intendentka i gospodyni. W epoce Kochanowskiego takimi oto czynnościami zajmował się proboszcz. Jakoś szczęśliwego kresu sięgnęła celebracja sobotniej Mszy świętej, relikwiarzem Świętego Charbela pobłogosławione zostało ostatnie ogniwko dosyć długiej procesji, gdy górny pułap świątyni poważnie oświadczył zebranym, że coś jest wyraźnie na rzeczy, bo na wysokim niebie toczą się dzikie spory. Próbę opuszczenia bazyliki przez pana w skarpetkach i sandałach zwieńczy śmiech wielorakiego zestawu pokoleń zgromadzonych w przedsionku. Nawet ryzykant osobliwie się zaśmieje. Hiperbole letnich żywiołów nadymają się nagle i prędko, by trwać przeważnie krótko – dwa, trzy, cztery kwadranse, po których sytuacja zwolna przechodzi w fazę początkową procesu naprawiania szkód. Nie miałem nic przeciw temu, podmuchy neogotyckiemu kolosowi niegroźne. Pomyślałem: oto moment, by tego i tamtego solidnej omodlić; tak, tego chce Pan Bóg, tego też pragnie moja dusza. Na ołtarzu świece zgasły, pod obrazami Świętych nie płoną już wieczne lampki, już świat ukołysany, świeci się jedynie przed tabernakulum i w przedsionku bocznym. Wokół mnie ciemno jak przed pasterką w Bogucicach. Zewsząd zrywają się głosy; co na to – zapytałem w myślach – pani ołtarzewska, czyli Twoja siostra Gabriela, Barbara? Otóż, niczym anioł skutecznej pociechy, zmieszała się z rzednącym stopniowo tłumem. Możecie tu stać, dokąd wola. Nikt was stąd nie wyrzuci, nie wyprosi. Po kilku oczekujących na zmianę aury przyjechały samochody krewnych i znajomych. Nad wypolerowanym dachami i rozłożystymi koronami morze ogromne szaleje, ani myślę wychodzić, skoro spodnie nowe i koszula też zadbana. Żadna sztuka dać się zmoczyć, zwłaszcza w sytuacji, gdy pani ołtarzewska klamki nie wskazuje. Dopiero wtedy, gdym zrozumiał do końca, że świątynia jest skałą, na którą się chronię, arką w światowej powodzi, zasznurowano wysokie krany. Nawet wiatr ucichł, acz nadal liście trącał. 

Zatem miejscem schronienia jest. Ty miałaś bibliotekę tym i owym bogaconą. Jeżeli księga nie będzie punktem gromadzenia – nic po niej. Wystarczą dwaj albo trzej, by się ziścił fizyczny i prawny warunek, ale trzeba zasadniczo liczniejszego grona. Przyjaźń, która trwa i trwa, filomacka igraszka w czymkolwiek nurzana. Od tej chwili o samotności i jej wodach mowy być nie może; jako zdeklarowany zwolennik administracyjnych nakazów bezwarunkowo twierdzę, że czeka na Ciebie kwatera na pierwszej kondygnacji potężnego gmachu, nad szczytem trzypiętrowego filaru, choć może wyżej.             

czwartek, 20 sierpnia 2020

Wstawaj!

 

Wstawaj! To twoja ostatnia szansa. Przejdziesz ją - pożyjesz, nie uda się – płyń z prądem. Robili, co mogli, by go zniechęcić. Koleżeństwo gapiło się współczująco, ale rzadko podnoszono tę kwestię na forum; praca to nie wczasy, dotąd miewał pod ostre, bardzo ostre górki, wiadomo jak w życiu: podobne przyciąga podobne. Miewał, bywało, mijało, spływało, wypadało, zapadało; w tajnych labiryntach pamięci tasowały się roczniki, sekwencje zgranej talii, nawet gdy spotkał mimochodem podopiecznego sprzed lat i gdy, uwolniwszy kranik emocjonalnej pompki, kierował wątek w stronę surowej osnowy i katalogu bursztynowych okrętów, pytając o kariery kolegów, z którymi rzekomo tamten onegdaj tworzył szlachetną komitywę – odpowiadano mu pogodnym, delikatnym skrupułem, co w osiwiałej wyobraźni zajmującego się przewiązywaniem pomidorów i krojeniem buraków, budziło zachłanną lawinę, pod ciężarem której znikał wysiłek wieloletniej pracy, utrapienia nocy oddanych hieroglifom, odciski długich wieczorów nad książkami, wątpliwej urody kultywowanie faktów wykraczających poza horyzont egzystencjalnej przydatności. Zaiste wstyd, panie psorze, aż tak zasadniczo się mylić, po starej znajomości, na mocy zasług i łask nam przez pana udzielonych, uroczyście w imieniu klasy, ba całego naszego rocznika, ślubuję: zapomnieć, nie pamiętać i przy lada jakiej rozmowie, czy to w przedziale, czy pod lasem, czy na uniwersytecie, za gumnem, na skarpie, pod skarpą publicznie nie wyłuszczać, tusząc, iż musi pan mieć coś z głową, że zawsze pan z głową coś miewał, bo do czego doszło, żeby naszego składu nie móc zapamiętać, imion nie kojarzyć, nazwiska przekręcać. Pomyślałby pan, ja to z zamkniętymi oczami wymieniam jak leci sekwencję zwycięskiej drużyny mundialu 1982 – nazwiska, powiadam panu, z pola i całą ławkę rezerwowych z imionami trenerów odnowy – chwalił się z instynktownie hamowaną ostentacją zmuszony do milczenia, zachęcony do niepamiętania – a pan lewie co pamięta, że zawody te rozgrywano w Hiszpanii. Zapomniałem, faktycznie - rzecze pod własnym nosem profesor – ale musisz przyznać, że pamiętać nie bardzo muszę, bo przecież niczym nadzwyczajnym się nie wykazaliście, żadnej tam u was emocji porządkującej, żadnej siły wektorowej, bierność, niemota, rdza, kamień, omszały pręt - zwyczajne polerowanie siedzisk hali odlotów. Najmniejszej inicjatywy, próżność, nerwowe wyczekiwanie na brzęczączkę megafonu. Tak też można, ale co to za życie!? Właśnie, panie psorze, co z tego komu, że mam porządek w komputerze i każdą zakładkę we właściwym katalogu; zauważyłem, że wyznaję perspektywę, która niczego nie tłumaczy, niczego nie wyjaśnia. Zaiste, uważam – westchnął w myślach profesor – że powinno się szukać nade wszystko tego, co poginęło, to jest prawdziwe życie, a nie: kupujesz kąsek pola, trzy ruchy szpadlem i od razu perła. Bo my byliśmy tacy, no nie wiem, tacy jacyś … porządni. Tacy… hmm… bez właściwości. 

Wstawaj, pójdziesz tam, gdzie się rozlega melodia dawnych bohaterów, robiłem, co  w mocy, by przysposobić ci lepszych. Pomyśl o tych, których tam zastaniesz, na ich czołach wycisnąłem znak Mój i drzwi na oścież szeroko przed każdym z nich zostaw, bo zamykać nie twoją kompetencją, nie do ciebie należy przemieniać a współczuć. Jak dalece ci się to uda, tak głęboko ugruntuje się łaska. Spójrz wreszcie na nich ze współczuciem, twoja ostatnia szansa, reszta to konfetti chybionych pomysłów, drobnoustroje rojeń, glutów i wymazów. Ruszaj!

          

wtorek, 18 sierpnia 2020

Ośmiorniczka

 

    Ośmiorniczka


Tyle było zachodu, wschodu i południa,

tyle myśli rzucanych bez ładu, na wiwat,

tudzież chęci zatartych, by pod dygoczącym

ze strachu dniem, uwolnić zbawienną zapadkę.

 

Przemyśleć każdy szczegół, zamknąć okamgnieniem,

zważyć jak czynią w punkcie konfekcjonowania złota,

bezpowrotnie je potłuc i zepchnąć w podziemia;

zatem tak to wygląda. Tak wyglądać może…


środa, 12 sierpnia 2020

Sen nad segregatorami

 

Sen nad segregatorami do poławiania młodych dusz. Segregatory pęcznieją, tężeją, zielenią się, owocują. Przybywa informacji. Na skutek częstego używania podupadły mechanizmy podtrzymujące elastyczne klamry, strzępi się perforacja ekskluzywnych koszulek. Przerzucam wykazy dokonań i spełnień, uruchamiam nieśmiałą perspektywę; raz za razem zatrzymuję wzrok na kompletach zdjęć, z których rzekomo łatwo wyabstrahować, wyodrębnić  drobinki charakteru – przy jednym zaryłem podwójnie, uderzyło mnie podobieństwo osoby ze zdjęć do absolwenta z roku urodzenia składającego aplikację. Krzysiek, co ty tu robisz? Wiedziałem, że pan o to zapyta; a ja zapytam: dlaczego dopiero teraz, dlaczego nie trafiłem tu wcześniej? Nosiłem się z poważnym zamiarem od pięciu lat po maturze; miałem wszystko na ostatni guzik pozapinane, to znaczy dysponowałem kompletem dokumentów długo przed ogłaszaniem rekrutacji; gdyby nie żona, zrobiłbym to, ale po wyznaniu zamiaru, wyperswadowała mi fachowo naiwność i głupotę, na nic się zdały spójne początkowo zapewnienia, że jestem wystarczająco mądry, że nic mi po drodze nie pęknie, nie strzeli, najwyżej mi odmówią. Wtedy myślałem: chciałbym lub mam takie życzenie, teraz jednak myślę inaczej, teraz powiadam: muszę. Małżonka spakowała walizkę, zabrała dziecko i wyjechała do krewnych, pomyślałem: skorzystam z okazji, rozejrzę się, zobaczę, pomyślę, zastanowię się, odkryję, poznam - jakby tu starych błędów uniknąć, nowych nie popełnić. Jestem.    


       

sobota, 8 sierpnia 2020

Żar ośrodka patelni...


Żar ośrodka patelni - płytki i gardłowy,
zewsząd donosy płaskie z ukosa, od spodu;
przekopujemy przeszłość widzianą za młodu,
pamiętnik wzniosłych czasów suchy i surowy.

Zrywają się do lotu skrawki tęgiej lipy:
piruety, motety zanim w trawnik trafią
zajmować tak dziejami szkoły nie potrafią
jak fragment życiorysu sekretem spowity.

Jesteśmy tu. Nad nami błękit, biel i złoto,
na miejscu opuszczonym przez wzniosłość i zamęt
ja – kruchy archeolog – znowu dałem plamę,

jakbym wyrzekł się wprzódy znajomości rzeczy,
przepadam w nenufarach powiastki lustrzanej…
i tylko pamięć słońca wdziękowi zaprzeczy.

poniedziałek, 27 lipca 2020

Sok z buraków



Sok z buraków przy regularnym długotrwałym stosowaniu działa cuda. Poprawia działanie układu krwionośnego,  usprawnia pracę mięśnia sercowego i mózgu, obniża ciśnienie krwi, przynosi ulgę cierpiącym na anemię, nadkwaśność, choroby układu pokarmowego. Poprawia kondycję, wpływa na pracę mózgu, poprawia koordynację i pamięć. Przygotowanie soku jest dosyć proste, chociaż wymaga zaangażowania i determinacji. Przede wszystkim trzeba pokonać barierę nieufności, wyzbyć się mało eleganckich skojarzeń, wszak "burakami" nazywają u nas osoby wyzbyte kultury. Wiadomo, że wiek przeminie, zanim kwestia ta zostanie rzetelnie wyjaśniona i wskoczy na właściwe tory. Zatem w pierwszej kolejności należy zwalczyć przykry stereotyp, w drugiej trzeba zainwestować: forsę, czas, pracę. Podstawą idealnego soku jest najlepszy możliwy surowiec oraz laboratoryjna higiena! Sok z buraków to napój energetyzujący, który powstał w wyniku fermentacji następujących składników:

burak ćwikłowy (podłużny lub okrągły) raczej średniej wielkości, czyli ani za mały, ani za duży. 
seler - w litrowym słoiku umieszczamy cztery paski selera o długości trzech centymetrów oraz  szerokości i grubości dwóch centymetrów
czosnek - najlepiej przetarty, zgnieciony - dwa ząbki na litrowy słoik
bazylia - jedna łyżeczka wsypywana na dno słoika
oregano - jedna łyżeczka wsypywana między warstwy pokrojonych buraków
czubrica zielona - jedna łyżeczka wsypywana między warstwy buraków
sól -  jedna łyżeczka najlepsza, jaką mamy (idealna jest ta do przypraw, czyli taka z grudkami)
woda źródlana o temperaturze pokojowej

Fermentacja dokonuje  się w naczyniu uniemożliwiającym dostęp powietrza! Najlepiej tę próbę przechodzą tradycyjne litrowe słoiki z gumką i wieczkiem spinanym solidną klamrą. Tradycja wytwarzania soków uwypukla zagadnienie kultury użytkowej oraz higieny stanowiska pracy. Trud będzie miał sens tylko wtedy, gdy przyniesie pożądany skutek, a jest nim idealny pod względem zdrowotnym napój, a także doskonała baza warzywna do barszczu czerwonego, ukraińskiego itp. Niebezpieczeństwem, przed którym chciałbym uroczyście przestrzec, jest pospolita domowa pleśń. Powstaje ona jako skutek wystąpienie trzech przyczyn: nieszczelności słoika, wystawania części stałych ponad lustro wody, a także najrozmaitszych mankamentów surowca. Gwarancją udanego soku jest to, że wydobędziemy go z najlepszego surowca i pozwolimy fermentować w optymalnych warunkach. Sok z buraków to produkt o krótkim terminie dojrzałości i przydatności do spożycia. Nie ma sensu w warunkach niewielkiego gospodarstwa domowego planować produkcji w taki sposób, jak czyni się to wobec inny bezcennych i smacznych przetworów. Fermentację można przerwać już po pięciu dniach. Jeśli buraki postoją w zalewie dłużej, niczemu to nie zaszkodzi. Interwał 5 - 7 dni określa moment gotowości produktu. Fermentacja powinna przebiegać w miejscu ocienionym.
Jak przygotować zestaw, który będziemy uroczyście wytwarzać ekstrakt zdrowia? Zwykle przygotowuję sok korzystając z pięciu słoików. Proporcje ilościowe uwzględniają ten aspekt. Do jednego słoika zmieszczą się trzy średniej wielkości buraki, będę zatem potrzebował 15 buraków (wyselekcjonowanych już w sklepie czy targowisku). Burak powinien być zdrowy, czyli jędrny, twardy i na oko soczysty (wystarczy takiego przed zakupem zarysować paznokciem, jeśli wypłynie sok, można bez ryzyka brać). Bardzo proszę nie zarysowywać wszystkich buraków, przede wszystkim szkoda paznokci. Potrzebnych będzie dziesięć ząbków czosnku lub jedna duża rozeta.
Jak przygotowuję produkty:

1. Do umytych, wyszorowanych słoików wkładam seler obrany z otoczki w ilości przedstawionej wyżej.

2. Przeciskam dwa ząbki czosnku bezpośrednio do słoika.      

3. Zasypuję seler i czosnek suchymi ziołami: bazylia, oregano, czubrica (można je zastąpić mieszanką ziołową - uzyskamy wówczas kompozycję wybijającą smaki o gamie bardziej zróżnicowanej, ale mniej intensywnej)

Dygresja! Zanim odkryłem właściwości trzech ziół: bazylii, oregano i czubricy zielonej, korzystałem z mieszanki o nazwie: Zioła Małgorzatki. Wybór komponentu ziołowego zależy od tego, czego poszukujemy w smaku. Walorów smakowych soku z buraków nie można poddać typowej standaryzacji, bywa, że z tych samych składników uzyskamy sok o ledwie zbliżonych walorach smakowych. Wytwarzanie soku to przygoda zakładająca pewien element ryzyka, nie wejdziemy bowiem do wnętrza buraka i nie ustalimy w punkcie wyjścia jego ostatecznego bukietu smakowego. Przyznam, że gdy otwieram słoik po słoiku, aby wylać z nich gotowy napój korzystam z kilku naczyń tak, aby nie mieszać tego, co powstało mechanicznie i bezrefleksyjnie. Element przygody, oczekiwania i emocje odkryć to powody, które przekonały mnie do tego, aby na kuchnię i spiżarnię spojrzeć z dojrzałej, rozumnej, ale także poetyckiej perspektywy. 

4. Obieram i kroję buraki. Podłużne traktuję profesjonalną obieraczką. Obierki buraczane to podobno najlepszy surowiec kompostu (czego nie można powiedzieć o obierkach ziemniaka). Nie obieram kilku buraków w serii, tylko każdy obrany kroję i umieszczam w słoiku. Jak kroić? Podłużne dzielę wzdłuż na cztery części, a następnie szatkuję ćwiartki (wszystkie jednocześnie) na desce kuchennej. Buraki okrągłe kroję na formy nieregularne, aby zwiększyć powierzchnię wydzielania soku. Mogę w obrębie jednego słoika zmieścić buraki podłużne i okrągłe. Nie ma znaczenia jak i ile, ważne, żeby burak był zdrowy.

5. Połowę zawartości słoika zasypuję solą w ilości podanej jak wyżej i przykrywam całość kolejną warstwą pokrojonych buraków. Na szczycie umieszczam buraczane plastry tak, aby nieforemne kształty nie mogły się przebić ponad lustro zalewy.

6. Po dziesięciu, trzydziestu, pięćdziesięciu minutach zalewam zawartość wodą źródlaną, zakręcam słoik i nad zlewem sprawdzam szczelność instalacji. Ten gest wyzwoli ruch drobnych elementów zalewy, co samo w sobie przedstawia widok godny filmowego zarejestrowania.

7. Po pięciu lub siedmiu dniach otwieram słoik po słoiku. Sok zlewam do czystego naczynia, a warzywa przygotowuję do dalszej obróbki. Można na przykład przepuścić kawałki buraków przez wolnoobrotową wyciskarkę do warzyw. Uzyskany tym sposobem sok można dodać do bulionu lub wypić na surowo. Można też zawartość słoików przesypać do garnka, zalać ją zimną wodą i gotować z dodatkiem kostek bulionowych i suszonych grzybów. Po godzinie uzyskamy wartościową i pożywną zupę.

8. A co z sokiem? Przechowywać go należy w lodówce, w szczelnych butelkach, nawet plastikowych, choć najlepiej będzie jeśli będą to butelki szklane. Każdego dnia należy wypijać 300 ml soku. Trzeba to czynić bez pośpiechu, celebrując ten gest, zachwycając się smakiem przy każdym łyku. Najlepsze efekty uzyskamy, gdy sok wypijać będziemy rano. Dobrze będzie, aby przelany z butelki do szklanki sok poromansował godzinę z ciepłym kuchennym powietrzem. To pozwoli odrobinę podnieść (bez konieczności podgrzewania) temperaturę napoju. Sok nadmiernym chłodem nie powinien drażnić gardła. Regularne korzystanie z eliksiru zdrowia i wigoru poprawi parametry wszystkich układów i obwodów, przywróci radość życia i kondycję, oderwie myśli od tego, co męczy i od środka piecze. Podnosimy toast najpóźniej w Godzinie Miłosierdzia. Na zdrowie! 

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...