wtorek, 27 sierpnia 2019

Silesia, silesia, sile...


Stłoczono tam kilka solidnych dzielnic Warszawy oraz innych bantustańskich stolic; jedno miejsce: skromne - niewielkie. Cały świat tam mieszkał, cały darł się i tarł się wniebogłosy, na bosaka, w bamboszach, aż krew z zębów płynęła i nie tylko. Z powolną, cegła po cegle, futryna po futrynie implozją Silesii odchodzi w bezpowrotność peerelowska stereometria chłopięcych i dziewczęcych marzeń. Dziewczętom uśmiechała się kariera poprzez, chłopcy chcieli czerpać z życia na przekór grzecznie brzmiącym formułkom o rewolucji, Leninie, z którego chciano, bym był bez domieszki dumny. Pierwsza poważna literacka debata? Tam. Pierwsza żyletka i pierwsza krew? Tam. Pierwsze spotkanie z hipokryzją w postaci czystej? Tam. Baterie R14, jedyne, które trawił magnetofon DUX? Tam. Były Tam miejsca ciasne, ciemne, sztucznie zaciemniane, ograniczone kotarą, ochędóstwem skąpym. To Tam właśnie uciekałem, gdy... I lody tamtejsze, nawet nie porównujcie, nawet nie próbujcie porównywać; doprawdy, zaiste, albowiem nie wiecie co z czym i co do czego. Powiedziałbym, najlepiej na zdjęciu pokazał, ale kto miał w głowie utrwalać obraz rozbrajającego wężowiska, długie po horyzont raje przed lodziarnią? Mnie byłoby po prostu żal klatki wyodrębnionej spośród  trzydziestu sześciu. Poza tym, kogo bym miał utrwalać? Konkurentów, wrogów, tyłowłazów? Niedoczekanie wasze, zakładnicy delikatnego przywiązania do wymazów siermiężnej trwałości. ”Konwencja żałujących" stanowi jakość nową, osobną, godną osobnej wzmianki. Zostawiania śladów mijającego także w języku. Czy ważne to, co ewidentnie za plecami? Czymś takim epatuje stylistyka wysilonych, ponurych wspomnień, które po delikatnym przetworzeniu zamieniają się w tworzywo osobliwości, na wskroś współczesną lirykę mocy i niemocy. Czas to pieniądz przekształca moje rodzinne miasto w gigantyczne pole namiotowe, w bezwstydny plac budowy obiektów doraźnych i gibkich. Pamiętam pierwsze pytanie Dziadka na widok Superbudy... Lepiej go nie cytować, nie mam wątpliwości: lepiej będzie schować je w sobie, następnie zabrać do skrzynki. Patrzymy teraz na Silesię i myślimy w duchu: to ostatni akt destrukcji, już więcej się nie da, już więcej nie można, nawet nie wypada. Jeżeli stoi coś i się nie chwieje: zostawmy. Napisawszy to, ugryzłem się w palec: jak to, czyżby na tym właśnie miał się kończyć śmiały spacer ku świetlanej??  Niedoczekanie nasze. Z odejściem Hotelu Silesia - najbardziej wytwornego przybytku uciech na peerelowskim województwie katowickim w bezpowrotną odchodzi także zacny portugalski akcent w całym socjalistycznym obozie. Nie wiem jak w innych miastach, chwilowo nie dbam o to, ale nasza Silesia stanowi bodaj jedyny w Katowicach budynek nieprywatny zdobiony glazurą. Jej właśnie po latach wspomnień i zamętu najbardziej mi żal. Niby nic, a jednak coś. Silesia nasza kochana, do której wpadały dziewczęta na chwilkę lub cięte słówko, lub by przeczesać włosy. Silesia - kto by pomyślał - nie ma jej. A jeszcze niedawno, jeszcze wczoraj była. I w mordę tam można było zarobić; tam, a ściślej: w obrębie drogi dojazdowej, chyba że się zawczasu przyznałeś, skąd jesteś i że znasz Kalmusa. 

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...