niedziela, 30 stycznia 2022

Ateny. Śnieg

 

         Z namysłem pierwotnego entuzjazmu ocalałe posągi nakrapiano, nasączano, zaciągano farbką. Czy z nudy, czy z nadmiaru powinności, czy skutkiem rozgotowanych wskaźników demograficznych... kto to wie. Zwykle najbardziej frapujące pytania, na przykład te, które demaskują sekrety artystów i rzemieślników, które się troszczą definiowaniem relacji między twórcą a tworzywem, spowijają frazy zdawkowe, wabiące surowym wdziękiem wykresów i tabelek. Rzeźbiarz był jednocześnie malarzem, a może zakładający sączki marmurom formowali zastęp desperatów spod znaku starożytnego graffiti. Od dawna, od pradawna myślę, że Grecy nasi antyczni mieli na wszystko czas. Ryzykowna sugestia wchodzi w ostry konflikt z okolicznościami wywołującymi namysł pierwotnego entuzjazmu. Ateńczykom dano do zrozumienia, że nie będą żyć wiecznie, jeśli nawet, to jedynie w dziełach o „przedłużonej nagle przydatności". Gdy wędrowaliśmy pewnej zimy zatłoczonymi uliczkami stolicy dzisiejszej Grecji, miasta przeżywającego w dziejach liczne inwazje, zaskakiwał nas zaprawiony kurzem i brudem wieczysty pontyfikat bieli. Z Akropolu udostępniającego panoramę, jakiej dawni znać nie mogli, rozpościerała się nienaruszona biel współczesnych elewacji. Dystans połyka ze smakiem wszelką szarość, starość i oliwkową łupinę. Królującej udzielnie bieli, którą słońcu podebrano,  wypowiedziały z góry przegraną wojnę współczesne pędzle i spreje, palety i zasobniki. Nawet nie ludzie wypowiedzieli, nawet nie ich cienie; to się zaczęło dziać za sprawą instrumentarium nabytego za siano.  Bywało, choć na własne nie widziałem, że menażeria agresywnych przedmiotów wdzierała się na podniebia wysokich schodów, by samoistnie wypluwać ognistą zawartość. A pędzle, a te pędzle z policji się temu przyglądały, a subtelne palety donosiły buchającym cząsteczki ciepłej strawy. Rankiem wiatr świeżyznę suszył i drzwiami opuszczonego domostwa przygrywał. Pomyślałem wówczas: zostaję tam, zamieszkam w pustostanie bez wygód za to w odległości dziesięciu minut do Akropolu. Mógłbym z racji braku języka w gębie chwilowo nawet głodować. Po tygodniu się ułoży, nawet praca znajdzie się sama - ateńczykiem zostanę, książkę przysposobię. Zaiste biel przegrywała w dawnych Atenach z prymitywnym potomstwem. Świadkom permanentnego procesu tłumaczono konieczność namaczania kamieni w pigmentach ideą podniesienia merkantylnej wartości wyrobu gotowego, czyli z głowami i odstającymi od tułowia kończynami. W trakcie transportu, gdy osuwały się z wozów szlachetne głazy, wypełniała uszy kakofonia braku zgody na los. Kawałkował się marmur, rozpadały kolory, przemijała postać świata. Konkret miał odtąd zastąpić domysł. Gdzieś ty, piękna, pogubiła dłonie, gdzie twoje ramiona, o jaką oparte ranę – pytano wdziękiem pochyloną Afrodytę z marmuru. Akurat teraz nawiedził mnie pomysł, którego jednak nie wyjawię. Barwa szat niczyjej nie rozpędziła ciekawości, zupełnie tak, jakby wyrosła z rodu wstydliwych epitetów. Postanowiłem wybrać się szlakiem zainicjowanej onegdaj wyprawy. Wiedzę o zwyczajach warunkujących powagę pokrywania tworzywa pigmentem zawdzięczam profesorowi Zabłockiemu, który stacjonując w Gdańsku, odwiedzał ze śmiałą misją studentów naszego uniwersytetu. Wykład monograficzny dotyczący retoryki nie gromadził tłumów. Korzystałem ze spotkań z profesorem nie dla wpisu w indeksie. Tych zajęć nie wieńczył egzamin. Każdego roku wyławiam z pamięci zapamiętane treści i anegdoty, czym zjednuję sympatię coraz młodszego autoramentu. Początkowo o być albo nie być na wykładzie, decydowała kwestia smaku. Tak, smaku. Wystarczyło uzmysłowić sobie proporcję skrywaną pod plandeką kategorii: dystans. Profesor podróż w przedziale sypialnym rozpoczynał co najmniej o 22.00. Przed dziesiątą był już Sosnowcu, to sobie obiad wcinał w bufecie, o dwunastej zamykano podwoje sali wykładowej, to sobie zdążył pyłek z marynarki strzepnąć, wylotów poprawić, muszkę naprostować, palcami policzek i mógł w najlepsze o starożytnościach nawijać. Z przedstawionego kłębka spraw budował wirydarz dla wtajemniczonych i labirynt dla dzikusów. Po kilku spotkaniach między profesorem i pięcioosobową grupą najwierniejszych uczestników procesu hartowania się wiedzy wytworzył się rozpoznawalny, ograniczony metajęzyk; nie podobna pomijać zajęcia, jeżeli się wiedziało, jakim kosztem profesor troszczył się o własną na wykładzie obecność. Choćby się Rzym na Atenach położył, skoro tamten z Gdańska do Sosnowca nocnym pociągiem, to z Katowic do wspomnianego bym nie mógł? Niedoczekanie świata gardzącego urokiem mądrości. Z takiej koniunkcji terytorialnej i serdecznej musi wyniknąć coś dobrego. I faktycznie wynikało. Serca najwierniejszej piąteczki też to potwierdzą.              Im właśnie oraz kilku pojawiającym się sporadycznie przekazał profesor szereg subtelności. Z niego wydłubać by można uroczyste zapewnienie, że dawnymi czasy w Atenach marmur solennie pigmentowano.  Jednak barwy wyparowały, rozpuściły się w wodach słonych, dopadły je wodorosty wyspecjalizowane w cierpliwym polerowaniu do czysta. A może opatulił je pierwszy blask dnia, może pokrył je śnieg, zagięła parol mgła… Doskonałość Aten ufundowała harmonia cząstek istotnych. Ludzie mieli czas,  czas też miał ludzi, ale jakoś nie rozpaczali ani w brodę pluli. Pluli, pluli. Zastanawiam się, dlaczego temu orzeczeniu nie nadałem formy warunkowej… tego rodzaju tarcz i mieczy polecał używać profesor. Państwa mowa ma być tak złota jak u innych bywa milczenie. I nie unikajcie długich zdań. I zaglądajcie pod pokrywę wyłaniających się sensów;  bądźcie dobrzy dla języka, bądźcie dobrzy dla ludzi, szczególnie zapamiętałych w proklamowaniu tezy, że w ogonku zjawisk znajdziemy urodę i długotrwałą elegancję przekonań dotyczących trwałości. W świetle tej intuicji krążącym nad głowami płatkom wydaje się, że zostaną w Atenach na wieczność. Dzisiejszy śnieg w Atenach niczego nie tłumaczy, niczego nie wyjaśnia; wspomina rzewnie momenty, gdy mu jagnięcą wytykano przeszłość.                

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...