wtorek, 23 kwietnia 2024

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię



     Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że choć schylam się i klękam, żeby podnieść różę, ciągle trafiam na opór poświadczający niedokształt wyczekiwanej, należnej elokwencji. Nie zamierzam epatować czytających te słowa plątaniną niedocieczonych wątków, obietnicą przekroczenia miary, wyrywnych i podskocznych igraszek spod znaku sarkazmu, ironii, niedyskrecji. Najbardziej obawiam się wielkich słów, a także ich – może się okazać –  niewystarczalności i sztucznie nadętej powagi, surowej, nieobrobionej fatyczności. A tego bym nie chciał. Dlatego milczę, dlatego tylko myślę, dlatego rozmawiam o Cioci wyłącznie z Wujkiem. I zarzuciłem projekt powzięty kilka minut po wyjściu z lokalu przy ulicy Drzymały w Chorzowie, gdzie podejmowano nas obiadem i gdzie myślano, co dalej. Bo życie nie znosi próżni, trwa i kpi sobie z odchodzenia. Nawet to, które już odeszło, kpi sobie, bo w tak wielu wychyla się, wychodzi, zaskakuje, odświeża pamięć, rozjaśnia kwestie, widoki, przestrzenie, kwartały ulic, pasaże i marszruty. Bywa, że się ujawnia nazbyt dosłownie, czasami Wujek Generał zwraca się do mnie Jej imieniem, co na początku brzmiało żenująco, a teraz wywołuje banana, gniew, onieśmielenie. Dlaczego nie… Czy w tym, co słyszę nie rezyduje aby szczerość akceptacji? Czy i mnie nie zdarza się formułą: „ale posłuchaj Wujku” doprowadzać do uśmiechu ostrego zrozumienia na ogół tylko pojętnych wychowanków? Czy onomastyczną żonglerką nie naśladuję najpełniej gotowego cierpieć za tych co byli, są i będą długowłosego Młodzieńca z Nazaretu? A może sobie wmawiam, że naśladuję.  A może szukam wymówki, uwagi, odpuszczenia… Czytelniku przyjazny, pomóż rozstrzygnąć. Muszę napisać, bom to Cioci Isi winien. Była zawsze, podkreślam: zawsze w chwilach trudnych i wzniosłych, zwyczajnych i kłopotliwych. Nie mieliście okazji, po prostu na stanowisku pracy Cioci nie wypadało – a może się mylę – w każdym razie odznaczała się nadzwyczajną, przekraczającą ramy elokwencją. Owszem, słyszało się, jak często objaśniała problematykę zawiłego nade wszystko i prostego po wyjaśnieniu świata fizyki. W głowach nagle robiło się jaśniej, a kto przywykł, by ryć na pamięć, ten się posiłkował pożytecznym dowcipem. I jakoś przechodził z klasy do klasy i wyżej. Potwierdźcie, jeśli czytacie, szanowni absolwenci IV Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej–Curie, czym (akcentując wzmiankowany aspekt) zanadto nie przesadził. Muszę to wyznać, bo bez tego jak bez Boga; nigdy nie słyszałem najmniejszej na Ciocię z Wujkiem skargi, zawsze po ustaleniu, że nazwisko nie jest zrządzeniem zbiegu okoliczności, otwierały się przede mną i drzwi, i podwoje. Wyzbyty patosu szacunek polerował ścieżaj, którym zamierzałem iść dalej. I szedłem, a nawet zdarzało się, czułem, że mnie bezpiecznie dźwiga i unosi, i podpowiada: nie zmarnuj tego.

I podpowiada. Teraz też podpowiada. I to jak! Wróćmy do sytuacji sprzed chwili. Isia opanowała do perfekcji lingwistyczną medianę. Jej formuły mogły dotyczyć rzeczywistości nader zawiłej i trudnej w obróbce w sposób olśniewająco przejrzysty i giętki. Mówiła z rozmachem, co pomyśli głowa, angażując ingrediencje bogatego zasobnika bystrości. Raz jeden mnie zaskoczyła argumentem nie do zaakceptowania przez trzynastoletni umysł. Raz na całe życie: mniej niż nic!  Myślałem wówczas, kandydat na mistrza pierwszego kroku bokserskiego, którego dopadło dwóch takich w bramie, że samym tylko przedstawieniem argumentu Isi wywołałbym ledwie zajady. Obecnie, weteran bezpardonowej, pozycyjnej, prowadzonej na przetrzymanie wojny z przedmiotami, rzeczami – rzeczy się na mnie rzucają, szarpią mnie, piszczą: opisz nas, bez ciebie przepadniemy bez echa, bezsensem będą mianować intencję naszego zaistnienia, a także istnienie Tego, który nas stworzył – myślę inaczej. Niedocieczony, wyblakły argument Isi obecnie nie tylko brzmi, ale i znaczy.  Wtedy był po prostu śmieszny. Ciekawe, nie pamiętam, w jaki sposób zareagowałem. Podejrzewam, że w najgłupszy z możliwych. Pomińmy.

Jeżeli doświadczyło się dobra w czasie znaczącym, czyli punktualnie, jeżeli jeden gest uruchamia sekwencję etapów życia, jeżeli uruchamia precyzyjnie i etap po etapie do tego gestu odnosi, to inne przejawy dobra: wyraziste i cenne, adekwatne i szczere pozostają niejako w cieniu wydarzenia wiodącego. Reżyserem gestu była Ciocia. Czy ktokolwiek miał w życiu tyle szczęścia? Pytam, bo chciałby, żebyście wiedzieli, co o tym myślę. Gdyby nie ujawniła swoich możliwości, nawet bym tego nie zauważył! Mogłaby. A co tam. Ale wybrała inaczej. Własnym sumptem wyzwoliła mnie z opresji. Miał tak ktoś w życiu? Pstryk i światło, i problemy ścielą się w okolicy listwy przypodłogowej? Miał ktoś tyle szczęścia?   

Nad Tobą Ciociu, to znaczy w miejscu pożegnania, ciemna, wypolerowana, delikatnie nakrapiana płyta. Na ustach i w sercach słowa modlitwy. Rok mija.                            

 

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...