czwartek, 31 października 2019

Podobno umarli


Podobno umarli nieustannie
zabiegają o nasz los
i na wyżynach niebieskich
trwają w święcie żywych.

Nawet w dniu swych urodzin
troszczą się i myślą,
jakby nam humor zlepszyć,
zdrówko i apetyt.

Ciekawe zatem skąd
tak wiele pomyłek
i w przeczuciach, opiniach,
sądach et cetera.

Fatalnie dobrany żel
i do butów pasta,
ciężkostrawna posada,
pryszcze i nagniotki.

W sprawach zaś zasadniczych
zawodzą gruntownie -

a to mleko rozlane,
przewrócona świeca.

Kiedy i w jaki sposób zdadzą
wreszcie raport
z pomyłkowej diagnozy
albo naszych matrymonialnych obciachów?

Tacy mądrzy, lecz w roli  
potrzebnych od zaraz,
żadnego z nich pożytku
lub czegoś w ten deseń.

Zajęci chmur liczeniem,
roztargnieni, senni -

skąd u nich nagła niechęć,
aktywność zerowa?

Ułożeni wysoko,
w siebie zapatrzeni,
chłodni, chmurni, przezorni -
jako my na ziemi…



                                                               

wtorek, 29 października 2019

Pochylił się lipiec


Pochylił się lipiec,
podpłynęła ciemność
myślałem o Panu Cogito

Nagle odświętną zatrzepotał szatą
patriarcha naiwny owadziego rodu...

            Już miałem krzyknąć: sprawdzam,
            ja tu rządzę - szepnąć,
            ośmieszyć gust żebraczy,
            wykpić frak, mankiety

Pomyślałem o wierszu Herberta,
o panu od przyrody.
łobuzach od historii.

            Życiorysie pogodny,
            pod głazem poczęty -
            dłoń ma złakniona czynu,
            do gwałtu gotowa...
  

niedziela, 13 października 2019

Felieton teatralny


Wróciłem właśnie ze 112 urodzin. Nie dwunastych, dwudziestych pierwszych, ze stu dwunastych. Ładny wiek. Nawet w obrębie podobnych instytucji na Górnym Śląsku jest się czym chwalić, jest się z czego cieszyć. 112 lat instytucji ważnej i z zasługami, posłusznej i służebnej, o czym się raczej nie mówi, czego się nie wspomina, bo i woda w Rawie pomyka galopem, więc żadnym tematem z przeszłości korytka nie napełnisz. 112 lat weryfikowania reguł wynikających z poddawania się dyktatowi czasu teraźniejszego i niezbyt odległej przyszłości. Teatr Śląski w Katowicach uwiecznił 112 rocznicę własnego założenia przedstawieniem "Drach" na podstawie powieści Szczepana Twardocha. Przyglądałem się przedsięwzięciu z drugiego rzędu krzeseł, bo pierwszy zajmowali luminarze najbliższego otoczenia Jubilata, osoby wielce i przemożnie zasłużone, w odpowiednim momencie uroczyście zaproszone na scenę, by się mogły nam, jałowym i czynnym konsumentom ukazać, by mogły wyjść z ekskluzywnego cienia, odsłonić zadbane kreacje. Rada programowa pilnuje na ręce patrzy, do głów, do serc zagląda, kierunek wytycza, zasłużonych bardziej lub mniej nagradza. I ładnie, i bardzo dobrze, bo przecież o nic innego w życiu społecznym nie chodzi jak o coś, co postronnych podziwem zatka a niepostronnych zmobilizuje do codziennie lepszym wozem pod teatrem parkowania. I tak powinno być. Dwie, może trzy niesłychanej rangi dostrzegłem prawidłowości: kolejny raz wzruszył mnie dyrektor sceny - Robert Talarczyk. Który to już sezon wybitnego aktora i reżysera...? Zaiste nic nie wskazuje, że artyście mimo lat upływu czas umiałby szkodę jaką wyrządzić, Talarczyk mógłby odnieść do siebie wymowną konkluzję słynnego szlagieru Dżemu pt. "Outsider". Za konsekwencję wynikającą z gościnności i autonomiczności merytorycznej niech mu będzie chwała. Vivat Robert, który się ani korzenia nie wyzbył, ani zabaw lornetką nie oduczył. Druga prawidłowość dotyczy realnej, konkretnej, zasłużonej nagrody wysokiej kapituły dla Agnieszki Radzikowskiej, której potencjałem artystycznym i sceniczną mocą zachwycam się od lat. Gratuluję Agnieszko... także wystąpienia. Łatwo się pisze komuś, komu podobne doświadczenie nie grozi, ale w określonej sytuacji także posiłkowałbym się powidokiem historii osobistej. Trzecia prawidłowość dotyczy szeroko rozumianej techniki scenicznej. "Drach" oglądany z parteru odsłania nadzwyczajne możliwości scenograficzne Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Kostium, makijaż i detal, elementy stałe i mobilne: karuzel, ruchome zwierciadła, zawieszony nad sceną artefakt węgla o sercu złotym, koło (czyli rower) na którym Nikodem, kręcąc w lewo, usiłuje odwrócić porządek zapoczątkowanej przed wiekiem aktualnej makabry: rozpadu więzi rodzinnych, pseudonimowania ról społecznych, balansowania na granicy zdrowia i całkowitego rozpadu. Ten bez wątpienia istotny przekaz umacnia specyfika miejsca uruchamiającego czytelną i więcej niż wymowną perspektywę wertykalną. Zawieszony i jednocześnie (kiedy trzeba) mobilny artefakt, odsłonięte wysokie ściany - popielate, zgrzebne gwarancje rzeczywistości, samobieżny obszerny karuzel nadają scenografii siłę komunikatu bez domieszek i niedopowiedzeń. Jak powiada jedna z postaci dramatu Gombrowicza, autora, bez którego Twardoch byłby pisarzem innym: "mordować trzeba z góry". Na górze również, wprawdzie niezbyt wysoko, czyli nie pod dachem, odbył się po spektaklu bankiet, od malin gęsty i toalet, gdy jeden drugiemu w drogę wchodził, gdy jedna drugiej w tren lub kibić, w gorset, tort i sos do wędlin zerknęła. Rozmowy gasły przed światłami. A politycy okoliczni pożebrać przyszli na fryzjera. Niehigieniczni, grubi.    

wtorek, 8 października 2019

Janka poznałem w chwili, gdy przekraczał


                   Janka poznałem w chwili, gdy przekraczał - jak się po latach okaże - linię przedostatniej lotnej premii.  Niezawodny mechanizm skojarzeniowy przywołał wspomnienie kilku znanych mi dobrze osób: żyjących i zmarłych, mniej i bardziej adekwatnych. Mówiliśmy o Nim: Waga - Rozwaga, przykładano do Niego właściwą miarę, to lub owo w jego obecności podważano, ciężar na zgrabnej szali swego palca kładąc. Dla was mógł być albo kimś, albo jednym z wielu... z obfitego zasobu celnych asocjacji wydobywam dyskretnie jedną po drugiej, przekonany, że dotąd nikomu nich się nie powierzałem. Owszem, było blisko, ale nie aż tak. Blisko, ale nie w punkt. Zdarzył się dzisiaj, kilkanaście godzin po chwili, odkąd się na własne oczy, Twoje - jedyne i rzeczywiste, te i żadne inne, przekonujesz: jak Tam jest! Stanąłem wobec tablicy z Twoim zdjęciem, wobec napisów z kręgu publicznych i osobistych faktów. Kolejny raz zatrzymałem się, przystanąłem, chcący posłuchać czegoś, chcący pogadać nieco. Janek Przystanek - tak Cię bez nazywania zapisał pod grzywką włosów zwyczaj euforycznego dookreślania. Twoja pierwotna formacja była krakowska, tyle razy opowiadałeś, że na Górny Śląsk sprowadziła Cię miłość. Myślami jednak, bo zakochany nie znaczy bezmyślny, wyczuwałeś nieustannie różnicę i rozważałeś, jakby tu kilkunastoma chociaż kilogramami krakowskiej zadumy okolice nasze odpowiednio obsiać, określić, ubogacić. Wkrótce zacząłeś rozpowszechniać przekonanie, że szerokie horyzonty techniczne to skutek rzetelnej koncentracji zrodzonej z chłopięcego pytania: jak to działa? Za nim podążyła pasja i serdeczna otwartość. Zwracałeś się do mnie: Grześ. Zatrzymywałeś mnie zwięzłym: Grześ, posłuchej tego. Zatrzymywałem się więc i zamieniałem w słuch. Pamiętam sytuację, którą zaprawdę nie wiem, jak nazwać... Mniejsza o nominacje, powiedzmy: uczestniczyłem w pokazie budzenia świadomości. Rzecz dotyczyła elektrycznej gitary. Tym razem jednak ani nie grano, ani nie strojono, tym razem gitara występowała w roli miotełki obezwładniającej natarczywą skłonność pewnego Sebastiana do niedawania wiary temu, co mówi i pokazuje szkoła. Błysk w oku ucznia, dziesięciu wart medali, był czymś, co zamierzałeś osiągnąć. Chodziło mianowicie o to, by po przeprowadzeniu najdokładniejszego rekonesansu wiedzy zdarzył się moment zrozumienia. Błysku, za którym podążyły słowne identyfikacje sensu pracy z człowieczym opornikiem. Długo, Janku, nie mogłem po tym pozbierać w jedno rozproszonych fragmentów. Czy Ci zdążyłem podziękować? Jeśli nie, już wiesz, że czynię to w tej chwili, dziękuję absolutnie przekonany, że mnie słyszysz. Nasz Janek Przystanek - o czym najlepiej wiedzą ci, którzy pokochali Jego życie - zasłynął jako artysta czterech osobnych można by rzec specjalności. Gitara i umiejętność opowiadania niej - to jedna z nich. Pasja dzielenia się doświadczeniami z drogi - to dyscyplina druga. Nadzwyczajny szacunek względem każdego i wszystkiego, co żyje - to specjalność trzecia. Najważniejsza moim zdaniem okazała się afirmatywna postawa wobec życia i świata. Chcielibyście więcej? Spróbujcie rzetelnie przyjąć i umiejętnie zakołysać tym, co wam wyżej przedstawiłem. Janku Przystanku, pozwól mi teraz opowiadać o świecie, którego dzięki Tobie stałem się mentalnym świadkiem. O rozłożystych polach Mongolii, przepastnych, niemych i zahukanych latyfundiach starej Europy południowej, pokracznych i niefotogenicznych z pozoru, kurzem pokrytych wybojach w nicość ciągnącej się drogi, szerokich torach i przejmującym zaduchu wagonu z uroczyście wyłączoną klimatyzacją. Na tym tle poruszałeś się z elegancją przypisywaną menażerii niepodrabialnych, zawziętych w trwaniu bohaterów opowiadań Antoniego Czechowa. Mam żal do siebie o to, że mogąc korzystać, nie korzystałem ze sposobności szukania pod licznymi wiatami przystanków złotych ziaren Twoich opowieści. Wybacz, ale byłem więcej niż przekonany, że będzie wiele, wiele okazji. W naturze naszej i szczupłych zasobach słów wystarczająco godnych spoczywa odwieczny niepokój o los ziarna; pracujemy, ale nie dostrzegamy wprost efektów naszej pracy, utrwalamy niepozorny obrys jej cienia; po chwili dziwimy się, że milczą o nas psalmy, że gardzą nami media. Pal sześć media Janku, psalmy stokroć ważniejsze; w psalmach jesteś! Jak bum cyk. Powaga.      

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...