sobota, 29 sierpnia 2020

Leczo - tym się leczę

 

Sierpień na ostatniej prostej, szczeblujmy więc po precjoza z pola i ogrodu.  Moment to specyficzny: warzywa dostają rumieńców, pod osłoną coraz cieńszej skórki solenny urodzaj lata i odwaga wiosny; pomyślmy tylko - wszystkiego po uszy, co nie znaczy po sufit (jakby się chciało). W świecie warzyw miękkich spełnia się właśnie soczysta obfitość. Tylko ceny spać nie chcą, choć mogłyby nieco… ale trudno, widocznie jest coś, o czym nie wiem. Zwyczajowo o tej porze wchodzę na kulinarną orbitę, by myśleć o potrawach z prawdziwego zdarzenia. Preferuję jednogarnkowe. I tu uwaga pierwsza: ryzyko otrzymania rodzinnej reprymendy nie powinno hamować kreatywności przy kontuarze i w okolicy palnika kuchenki. Uwaga druga: te potrawy sporządzają się same; są jak konie, które lepiej od woźnicy wiedzą, którędy i dokąd prowadzi droga. Sierpień – spolegliwy nauczyciel – dzieli się zapasami wypracowanej mocy, niczym majętny dziedzic obsługuje stoły.  

Na pierwszy ogień leczo. Nawet nie próbuj sporządzać tej potrawy w niskim garnku. Konieczny trzy i półlitrowy oczywiście z przykrywką. W potrawie dominuje dobrakowska cukinia, zanim jednak trafi tam, gdzie trzeba, poważne należy uczynić zastrzeżenie; leczo to ozdoba blatów naszych bratanków, którzy zasłynęli z dań ostrych i mieszanych, czyli warzywno-mięsnych! Spód garnka okładam pokrojonymi w kostkę kawałkami boczku. Na niewielkim gazie blanszuję z boczkiem pokrojoną w krążki cebulą – wystarczą cztery średnie lub trzy duże. Ważne, aby składniki zawiązały i utrwaliły serdeczną relację, w związku z tym oszczędźmy im początkowo przypraw; są konieczne, ale przyjdzie na nie właściwsza pora! Po dziesięciu minutach dodajemy do syczącego zaczynu potrawy dodajemy kawałki innych warzyw i owoców 😊 Pierwszeństwo ma warzywo twarde, czyli centymetrowe krążki sporej marchwi, po niej ląduje w cieple czerwona, zielona i żółta papryka. Trzy albo cztery sztuki z przewagą papryki czerwonej. Papryka powinna być porwana na spore cząstki, zatem nóż tym razem zbędny. Sporej wielkości cukinię albo dwie mniejsze kroimy na kawałki bez oczyszczania gniazd nasiennych. Są generalnie dwie szkoły, jedna zaleca dusić cukinię w postaci obranej, druga przekonuje, by dusić ten owoc (Sic!) ze skórą. W naszym garnku robi się ciasno, to moment, by do potrawy dodać kawałki czterech dorodnych, pękających pomidorów. Ostatnim składnikiem stałym jest bakłażan. Kroimy go na kawałki, paski lub talarki. To wszystko powinno balować na małym ogniu nie dłużej niż godzinę. Po trzydziestu minutach od dodania ostatniego składnika zaczynamy przyprawiać: sól, pieprz, zioła prowansalskie, słodka papryka, ostra papryka, przeciśnięte przez praskę trzy ząbki czosnku. Potrawę należy co jakiś czas przemieszać drewnianą łyżką. Smak powinien być: ostry – lekko kwaśny. W roli idealnego korektora smaku sprawdzi się pokrojony w kostkę kiszony ogórek albo pół szklanki wody z ogórków. Smak korygujemy dziesięć minut przed zakończeniem duszenia. Wieńczymy przyprawianie szczyptą majeranku startego opuszkami. Potrawę serwujemy w półmiskach z dodatkiem chleba razowego. Leczo to potrawa uniwersalna. Szybko znika. Smacznego!

Składniki potrawy:

20 dkg wędzonego boczku

Trzy lub cztery cebule

duża marchewka

2 czerwone papryki

1 papryka zielona

1 papryka żółta

duża cukinia lub dwie mniejsze

cztery dojrzałe pomidory

średni bakłażan  

trzy ząbki czosnku   

opcjonalnie ogórek kiszony lub pół szklanki wody z ogórków

Przyprawy:

sól, pieprz, papryka słodka, papryka ostra (płaska łyżeczka), zioła prowansalskie, majeranek           

poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Od kilku dni niepokój

 

Od kilku dni niepokój, dojmująca świadomość bezradności. Na stosie perforowanego konkretu, jakieś obrazy dziwne, od dawna znane twarze, jak asymptoty punktu początkowego i granicy kresu. Gdy przyśni się nam, że żyjący umarł, znaczy – długo żyć będzie. Nie znaczy, że w nieskończoność i że nawet nas – ładnych i zdrowych - ten ktoś przeżyje. Nic mi na ten temat nie wiadomo. Być może kiedyś się dowiem. Stopniowo zaczynam pojmować sens złożonych asymetrii. Na łacie wilgotnego piasku samo myślenie o kresie, wyzwala nieśmiało projekt punktu początkowego. Trwanie to fragment wykresu osi. Momentu inicjalnego wolałbym jednak nie sytuować w najbliższym sąsiedztwie zera. Zanim się wszystko rozpocznie, na wielu płaszczyznach rozbłyśnie, całkiem realnie już byliśmy, byliśmy tak konkretnie, a zatem z tej racji jesteśmy nadal. Dojmująca świadomość bezradności wobec odejść tylu, pytania: jak przeżyją nowicjat w najdosłowniejszej Superbudzie, zanim się zacznie Sąd z miłości, Tam, Gdzie Mieszkań Wiele? Jak przebiegać będą spotkania, na które czekałaś? jak zareagujesz na samą ewentualność rozmawiania z bratem – bliźniakiem Mickiewiczem, młodszym odeń Krasińskim, licznymi romantykami krajowymi, ożywionymi racją moralną i porządkującą, uczonymi, prowincjonalnymi, zaściankowymi, tytanami efektu potrzebnej wszystkim pracy, a także tymi, którzy w kolaskach prawie niewidoczni? Powita Cię szpaler sztucznie ugrupowany, sztucznie, czyli specjalnie na tę okoliczność. Ciężarówka podjedzie, na jej pace książki, a wokół Ciebie autorzy, o których pisałaś. Tak to sobie wyobrażam. Nie spodziewaj się, Mario, błysku ostrego zrozumienia; przewiduję raczej proces: długi, niecierpliwy – trzy proste równoległe i dylemat krzywy. 

Przepraszam, ale wbrew Twojemu wyznaniu bez wyznania, solidne tezy Twoje brałem za… teologię. W epoce nazbyt oczywistych memów – karleją rykoszety dawnych labiryntów. Jeden z nich przedstawia Boga Ojca przyjmującego Cię z galanterią Twojej biblioteki, albowiem – chcąc nie chcąc – umacniałaś wiarę w sercach wielu. Wiarę wbrew literze – Mario. I jeśli się uważasz za cząstkę  litery, to także wbrew Tobie. Przepraszam za nadmierną kolegiackość, za to jedno przepraszam, za wszystko inne - dziękuję. Ktoś kiedyś wyprowadził z cieśni Twoją nadzwyczajność; nie było to wyznanie wiary, było to wyznanie miłości. Nie mogłem odtąd czytać Twojej „Gorączki…” jak typowego wykresu. Tak być kochaną tylko Tobie dano. Nie wiem – czy wiesz? 

Nie wiem – czy wiesz i o tym, ale rozsiewasz wokół konfetti najrozmaitszych i najdziwniejszych asocjacji. Wystarczy pomyśleć – Mońki. Ale wyobraź sobie też bazylikę na czeladzkiej górce. Widzisz ją? Prawda, można jej kształt pomylić z zarysem nadpalonej Notre Dame. Mylą się zwłaszcza ci, którzy nie widzieli Paryża, zaspakajając ciekawość strzępem podrasowanej ikonografii. Twórca tej bazyliki tak się na wzór zapatrzył jak onegdaj Napoleon na kościół Świętej Anny w Wilnie. Zachwyceni oświadczyli (każdy w swoim czasie) – przeniosę skarb ów (koniecznie, natychmiast). Bazylika czeladzka przywołuje figurę świątyni jako progu. Kto zniszczy ten jej aspekt – tego zniszczy Bóg. To jest miejsce dziwne, tam się dzieją historie mimo i fenomeny wbrew. Można tam przepaść – można się odnaleźć. Tylu sprzeczności w żadnej świątyni nie znajdziesz… Jedną z jej symbolicznych figur jest pani ołtarzewska, którą zachłanna wyobraźnia określiła tytułem Twojej młodszej siostry, powiedzmy Gabrieli albo Barbary – jak Ty niezamężnej. Skąd skojarzenie? Wiesz – nie wiem, zachodzę w głowę. Skoro widzę w niej siostrę Twoją, to widzę i Ciebie, widzę jak na jednej gałęzi dojrzewają podobne owoce. Na Twoje podobieństwo dba o każdy szczegół, zastępując roztropnie szwadron ministrantów. Kiedy trzeba – zadzwoni, w odpowiednim momencie usłuży księdzu łódką i kadzielnicą, kiedy trzeba - dostarczy, rozwinie i zapoda welon. Zaskakuje rzadko gdzie widywanym pragmatyzmem, który o serce sacrum delikatnie ociera. Intendentka i gospodyni. W epoce Kochanowskiego takimi oto czynnościami zajmował się proboszcz. Jakoś szczęśliwego kresu sięgnęła celebracja sobotniej Mszy świętej, relikwiarzem Świętego Charbela pobłogosławione zostało ostatnie ogniwko dosyć długiej procesji, gdy górny pułap świątyni poważnie oświadczył zebranym, że coś jest wyraźnie na rzeczy, bo na wysokim niebie toczą się dzikie spory. Próbę opuszczenia bazyliki przez pana w skarpetkach i sandałach zwieńczy śmiech wielorakiego zestawu pokoleń zgromadzonych w przedsionku. Nawet ryzykant osobliwie się zaśmieje. Hiperbole letnich żywiołów nadymają się nagle i prędko, by trwać przeważnie krótko – dwa, trzy, cztery kwadranse, po których sytuacja zwolna przechodzi w fazę początkową procesu naprawiania szkód. Nie miałem nic przeciw temu, podmuchy neogotyckiemu kolosowi niegroźne. Pomyślałem: oto moment, by tego i tamtego solidnej omodlić; tak, tego chce Pan Bóg, tego też pragnie moja dusza. Na ołtarzu świece zgasły, pod obrazami Świętych nie płoną już wieczne lampki, już świat ukołysany, świeci się jedynie przed tabernakulum i w przedsionku bocznym. Wokół mnie ciemno jak przed pasterką w Bogucicach. Zewsząd zrywają się głosy; co na to – zapytałem w myślach – pani ołtarzewska, czyli Twoja siostra Gabriela, Barbara? Otóż, niczym anioł skutecznej pociechy, zmieszała się z rzednącym stopniowo tłumem. Możecie tu stać, dokąd wola. Nikt was stąd nie wyrzuci, nie wyprosi. Po kilku oczekujących na zmianę aury przyjechały samochody krewnych i znajomych. Nad wypolerowanym dachami i rozłożystymi koronami morze ogromne szaleje, ani myślę wychodzić, skoro spodnie nowe i koszula też zadbana. Żadna sztuka dać się zmoczyć, zwłaszcza w sytuacji, gdy pani ołtarzewska klamki nie wskazuje. Dopiero wtedy, gdym zrozumiał do końca, że świątynia jest skałą, na którą się chronię, arką w światowej powodzi, zasznurowano wysokie krany. Nawet wiatr ucichł, acz nadal liście trącał. 

Zatem miejscem schronienia jest. Ty miałaś bibliotekę tym i owym bogaconą. Jeżeli księga nie będzie punktem gromadzenia – nic po niej. Wystarczą dwaj albo trzej, by się ziścił fizyczny i prawny warunek, ale trzeba zasadniczo liczniejszego grona. Przyjaźń, która trwa i trwa, filomacka igraszka w czymkolwiek nurzana. Od tej chwili o samotności i jej wodach mowy być nie może; jako zdeklarowany zwolennik administracyjnych nakazów bezwarunkowo twierdzę, że czeka na Ciebie kwatera na pierwszej kondygnacji potężnego gmachu, nad szczytem trzypiętrowego filaru, choć może wyżej.             

czwartek, 20 sierpnia 2020

Wstawaj!

 

Wstawaj! To twoja ostatnia szansa. Przejdziesz ją - pożyjesz, nie uda się – płyń z prądem. Robili, co mogli, by go zniechęcić. Koleżeństwo gapiło się współczująco, ale rzadko podnoszono tę kwestię na forum; praca to nie wczasy, dotąd miewał pod ostre, bardzo ostre górki, wiadomo jak w życiu: podobne przyciąga podobne. Miewał, bywało, mijało, spływało, wypadało, zapadało; w tajnych labiryntach pamięci tasowały się roczniki, sekwencje zgranej talii, nawet gdy spotkał mimochodem podopiecznego sprzed lat i gdy, uwolniwszy kranik emocjonalnej pompki, kierował wątek w stronę surowej osnowy i katalogu bursztynowych okrętów, pytając o kariery kolegów, z którymi rzekomo tamten onegdaj tworzył szlachetną komitywę – odpowiadano mu pogodnym, delikatnym skrupułem, co w osiwiałej wyobraźni zajmującego się przewiązywaniem pomidorów i krojeniem buraków, budziło zachłanną lawinę, pod ciężarem której znikał wysiłek wieloletniej pracy, utrapienia nocy oddanych hieroglifom, odciski długich wieczorów nad książkami, wątpliwej urody kultywowanie faktów wykraczających poza horyzont egzystencjalnej przydatności. Zaiste wstyd, panie psorze, aż tak zasadniczo się mylić, po starej znajomości, na mocy zasług i łask nam przez pana udzielonych, uroczyście w imieniu klasy, ba całego naszego rocznika, ślubuję: zapomnieć, nie pamiętać i przy lada jakiej rozmowie, czy to w przedziale, czy pod lasem, czy na uniwersytecie, za gumnem, na skarpie, pod skarpą publicznie nie wyłuszczać, tusząc, iż musi pan mieć coś z głową, że zawsze pan z głową coś miewał, bo do czego doszło, żeby naszego składu nie móc zapamiętać, imion nie kojarzyć, nazwiska przekręcać. Pomyślałby pan, ja to z zamkniętymi oczami wymieniam jak leci sekwencję zwycięskiej drużyny mundialu 1982 – nazwiska, powiadam panu, z pola i całą ławkę rezerwowych z imionami trenerów odnowy – chwalił się z instynktownie hamowaną ostentacją zmuszony do milczenia, zachęcony do niepamiętania – a pan lewie co pamięta, że zawody te rozgrywano w Hiszpanii. Zapomniałem, faktycznie - rzecze pod własnym nosem profesor – ale musisz przyznać, że pamiętać nie bardzo muszę, bo przecież niczym nadzwyczajnym się nie wykazaliście, żadnej tam u was emocji porządkującej, żadnej siły wektorowej, bierność, niemota, rdza, kamień, omszały pręt - zwyczajne polerowanie siedzisk hali odlotów. Najmniejszej inicjatywy, próżność, nerwowe wyczekiwanie na brzęczączkę megafonu. Tak też można, ale co to za życie!? Właśnie, panie psorze, co z tego komu, że mam porządek w komputerze i każdą zakładkę we właściwym katalogu; zauważyłem, że wyznaję perspektywę, która niczego nie tłumaczy, niczego nie wyjaśnia. Zaiste, uważam – westchnął w myślach profesor – że powinno się szukać nade wszystko tego, co poginęło, to jest prawdziwe życie, a nie: kupujesz kąsek pola, trzy ruchy szpadlem i od razu perła. Bo my byliśmy tacy, no nie wiem, tacy jacyś … porządni. Tacy… hmm… bez właściwości. 

Wstawaj, pójdziesz tam, gdzie się rozlega melodia dawnych bohaterów, robiłem, co  w mocy, by przysposobić ci lepszych. Pomyśl o tych, których tam zastaniesz, na ich czołach wycisnąłem znak Mój i drzwi na oścież szeroko przed każdym z nich zostaw, bo zamykać nie twoją kompetencją, nie do ciebie należy przemieniać a współczuć. Jak dalece ci się to uda, tak głęboko ugruntuje się łaska. Spójrz wreszcie na nich ze współczuciem, twoja ostatnia szansa, reszta to konfetti chybionych pomysłów, drobnoustroje rojeń, glutów i wymazów. Ruszaj!

          

wtorek, 18 sierpnia 2020

Ośmiorniczka

 

    Ośmiorniczka


Tyle było zachodu, wschodu i południa,

tyle myśli rzucanych bez ładu, na wiwat,

tudzież chęci zatartych, by pod dygoczącym

ze strachu dniem, uwolnić zbawienną zapadkę.

 

Przemyśleć każdy szczegół, zamknąć okamgnieniem,

zważyć jak czynią w punkcie konfekcjonowania złota,

bezpowrotnie je potłuc i zepchnąć w podziemia;

zatem tak to wygląda. Tak wyglądać może…


środa, 12 sierpnia 2020

Sen nad segregatorami

 

Sen nad segregatorami do poławiania młodych dusz. Segregatory pęcznieją, tężeją, zielenią się, owocują. Przybywa informacji. Na skutek częstego używania podupadły mechanizmy podtrzymujące elastyczne klamry, strzępi się perforacja ekskluzywnych koszulek. Przerzucam wykazy dokonań i spełnień, uruchamiam nieśmiałą perspektywę; raz za razem zatrzymuję wzrok na kompletach zdjęć, z których rzekomo łatwo wyabstrahować, wyodrębnić  drobinki charakteru – przy jednym zaryłem podwójnie, uderzyło mnie podobieństwo osoby ze zdjęć do absolwenta z roku urodzenia składającego aplikację. Krzysiek, co ty tu robisz? Wiedziałem, że pan o to zapyta; a ja zapytam: dlaczego dopiero teraz, dlaczego nie trafiłem tu wcześniej? Nosiłem się z poważnym zamiarem od pięciu lat po maturze; miałem wszystko na ostatni guzik pozapinane, to znaczy dysponowałem kompletem dokumentów długo przed ogłaszaniem rekrutacji; gdyby nie żona, zrobiłbym to, ale po wyznaniu zamiaru, wyperswadowała mi fachowo naiwność i głupotę, na nic się zdały spójne początkowo zapewnienia, że jestem wystarczająco mądry, że nic mi po drodze nie pęknie, nie strzeli, najwyżej mi odmówią. Wtedy myślałem: chciałbym lub mam takie życzenie, teraz jednak myślę inaczej, teraz powiadam: muszę. Małżonka spakowała walizkę, zabrała dziecko i wyjechała do krewnych, pomyślałem: skorzystam z okazji, rozejrzę się, zobaczę, pomyślę, zastanowię się, odkryję, poznam - jakby tu starych błędów uniknąć, nowych nie popełnić. Jestem.    


       

sobota, 8 sierpnia 2020

Żar ośrodka patelni...


Żar ośrodka patelni - płytki i gardłowy,
zewsząd donosy płaskie z ukosa, od spodu;
przekopujemy przeszłość widzianą za młodu,
pamiętnik wzniosłych czasów suchy i surowy.

Zrywają się do lotu skrawki tęgiej lipy:
piruety, motety zanim w trawnik trafią
zajmować tak dziejami szkoły nie potrafią
jak fragment życiorysu sekretem spowity.

Jesteśmy tu. Nad nami błękit, biel i złoto,
na miejscu opuszczonym przez wzniosłość i zamęt
ja – kruchy archeolog – znowu dałem plamę,

jakbym wyrzekł się wprzódy znajomości rzeczy,
przepadam w nenufarach powiastki lustrzanej…
i tylko pamięć słońca wdziękowi zaprzeczy.

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...