niedziela, 14 stycznia 2024

Skromna dziewięćdziesiątka

 

Działo się w pierwszej połowie 1983. Pierwszy wyodrębniony z mgieł pamięci pobyt we Wrocławiu. Od razu dwudniowy, czyli z noclegiem w schronisku młodzieżowym: „Na Grobli”. Po wyjściu z pociągu przyprowadzono nas, czyli uczestników Klubu Literackiego Pałacu Młodzieży w Katowicach, do Teatru Polskiego, gdzie dawano słynny fajerwerk sceniczny pod nagłówkiem: „Tytułu nie pomnę”. Żadnych zdjęć, żadnych filmów, jakie takie konotacje, identyfikacje towarzyskie; organizatorką była Iga, towarzyszył jej pan z brodą, to znaczy opiekował się nami, starając się, żebyśmy, przesadziwszy z winem, głupot obrzydłych nie narobili. Szczegółów - poza jednym, istotnym – nie pamiętam; znudzony życiem, ciekawy świata obywatel portier schroniska, pod pretekstem sprawdzenia, czy prąd w gniazdku mamy, zasiadł z nami za stołem. Wokół krzesła, za krzesłami drobny przesmyk a za przesmykiem chłodne stelaże piętrowych łóżek. „Że niby tu skąd wy”? padło bezceremonialne. My instynktownie i na odczepnego: „A ze Śląska”. „Śląska powiadacie, toż i tutaj Śląsk”. „Zgoda, ale Dolny, ktoś rezolutną ripostą usiłował skutecznie zniechęcić oficera. Tamten ani drgnął. Niestety, rozpędził się, a nawet całkiem rozzuchwalił. Sytuacja zaczynała przypominać grę: „Oj, nie mogę się zatrzymać”. Szczerość za szczerość, pomyślała Iga i dała do zrozumienia, że jest gotowa wziąć na siebie niewygodę  ewentualnych zaczepek. Postanowiła zatem zinterioryzować pana ciekawskiego efektem doświadczania nadmiarem. Wychodząc naprzeciw pytaniom utajonym w kołczanie, lapidarnie i po wojskowemu oznajmiła, że wszyscy, jak nas tu widzi, zajmujemy się literaturą bardzo piękną; jedni piszą wierszem, inni prozą, jeszcze inni i wierszem, i prozą. Następnie, wskazując zgromadzonych wokół stołu, bez używania palca, z wyrazistą intonacją każdego z nas tytułowała: to jest młody poeta, to jest młoda poetka, to jest młody poeta, to jest młoda nowelistka, to jest młody poeta… Tu bym przerwał, wskazując zarazem, że i mnie przypadło w udziale rzeczone wyróżnienie. Pisałem wiersze, owszem, nawet jakieś  pozycje na turniejach poetyckich zajmowałem, ale nikt dotąd (również pogardliwie) tak mnie nie dookreślał. Tak – tak, chciano cytowaną nominacją wyperswadować nadgorliwemu stróżowi miejsca bezsensowność tradycji szczypania klientów. Udało się, ale nie w pełni. „A paniusia, to pewnie też młoda poetka, zgadłem”? „O nie, szanowny pan jest w błędzie, ja się tylko, ja się aż opiekuję rozwojem intensywnym młodzieży tworzącej wierszem i prozą”. „A ten pan, mam rozumieć - też poeta”. Tu podszedł z tyłu naszego opiekuna i bez ostrzeżenia założył mu tak skutecznego nelsona, że wnet by słyszano szelest mierzwionej brody. „A ten, to pewnie stary poeta i wielki, tak wielki – powiedzmy - jak… Matejko”. Zapadła cisza – głęboka i znacząca. „O tak, taki wielki jak Matejko, odparł wyrwany do odpowiedzi opiekun. Zaiste lubię duże wiersze pisać”.

Echo błyskotliwej kody domagało się czegoś równe dwie minuty. Śmiechu się domagało, gestu, rozbawienia, przyspieszonego oddechu. Domagało się także odgłosu klamki i zamka. Pan schroniska „Na Grobli” opuścił wynajmowane przez nas pomieszczenie trzasnąwszy drzwiami. W takiej oto atmosferze zmietliśmy ze stołu ułomki przywiezionych dobroci. Nazajutrz wspaniali opiekunowie zaprowadzą grupę do Teatru Współczesnego, w którym rozpocznie się rytuał zmazywania plamy wrocławskiego honoru. W takich oto okolicznościach, niespełna osiemnastoletni, usłyszę po raz pierwszy nazwisko: Hłasko. Publiczność zgromadzono… na scenie. Jednym z rekwizytów była wanna, innym prowizorka kokpitu. Aktorskie trio: niewiasta i dwóch kawalerów wzniosło się na wyżyny wyrazistości i konkretu. Dekada musiała minąć, żebym mógł w ogóle pomyśleć, że teatr jako instytucja sama w sobie byłaby w stanie zaprezentować coś ciekawszego. Pamiętam, że wracaliśmy zamurowani, dając do zrozumienia, jak wielką sprawiono nam radość, frajdę. Palcie ryż każdego dnia. Marek Hłasko. Rzucałem się na jego książki. Przed dwudziestką przeczytałem „Sowę, córkę piekarza”. Zapamiętałem zabawną anegdotę o Chopinie i wujku Józefie. Lektura z kartek rozpadającego się bloku. Dezintegracja totalna i spełniona. Ile wniosło odkrycie pisarza z prawdziwego zdarzenia. Umarł przekroczywszy 35 lat i sześć miesięcy. Gdyby żył, świętowalibyśmy z nim skromną dziewięćdziesiątkę.               

poniedziałek, 1 stycznia 2024

W skali Richtera

 

W skali Richtera

    Istnieje wiele formalnych i nieformalnych sposobów docierania z pomocą życiowo utrudzonym przez słowo krzepiące i pracę konkretną. Internet i tradycyjne media prezentują zapamiętale ziarna i trzosy gotowych rozwiązań. Nie unikają przy tym ostentacji. Podpowiadają możliwości, sugerują potrzeby, generują, intensyfikują skrzynkowy i elektroniczny spam. W Wysokim Zamku postanowiono realizować najlepsze zamiary z założeniem wyrzeczenia się krzykliwej i modnej nachalności. Dlaczego pewnego czwartkowego popołudnia przekroczyłem próg tego Miejsca? Uczyniłem to (wreszcie) z dwóch powodów. Rolując fejsbuka na jednym ze zdjęć dokumentujących pracę wolontariuszy, dostrzegłem wyrazistą sylwetkę ówczesnego koadiutora arcybiskupa Adriana, który zamiast sutanny, alby i ornatu prezentował fartuch z charakterystycznym napisem. Na innej fotce naszemu Adrianowi towarzyszył Marceli, kolega z klasy, absolwent nieistniejącego od lat Liceum Zawodowego przy Hucie Baildon. Musi to być – westchnąłem - wielka sprawa, skoro... Czytelniku, nie pomyśl, że chodzi mi o człowieka, którego nie można nie zauważyć, człowieka przygotowywanego do tej roli już w łonie matki. Mam przede wszystkim na myśli Marcelego, ale także jego żonę Małgosię, ale także Sonię, Hanię, Gabrysię, Maję, Zuzię, Rysia, Wiktorię, Krzyśka, Romka, Mirkę, Bogusię, Magdalenę, Michała, Janka, Rafała, Dorotkę, Ilonę, Wiolettę, Basię, Kasię, Helenę, Łukasza, Joannę, Anię, Marysię, Ewę, Anię, Jacka, Damiana Izabelę, Marka, Sławka... Pewnego razu pokonałem fosę prywatnych oporów. I zaistniałem. I oto jestem. Kiedyś fakt, że tam zachodzę, otulałem woalem tajemnicy. Czym się tu chwalić; zachodziłem raptem na chwilę, popracowałem i znikałem. Nikt mnie nie zatrzymywał, co drugi  rozumiał. Przełom nastąpił wiosną, doszło wówczas do czegoś, czemu nadałem rangę wydarzenia… gotowaliśmy właśnie wielkanocny żur. Zanosiło się na wstrząs między dziesiątym a jedenastym punktem otwartej skali Richtera. Ktoś przyniósł z miasta dwa solidne korzenie chrzanu w otulinie beżowego naskórka. W pierwszej kolejności należało się rozprawić z wątpliwej urody strojem, następnie powierzyć treść gorejącą tarce o drobnych oczkach. Zaoszczędzono mi tym razem doznań towarzyszących tej czynności; ucierany trzeszczał i darł się zapamiętale, ale nawet jednej łzy oczu moich nie wycisnął. Jak to rozumieć? Dotąd zachodzę w głowę.

   Z gniazda kazuistyki wyłonił się konstrukt na szczęście stokroć cenniejszy. I wtedy prawdziwie zagrzmiało. Tak, Czytelniku, chciałbym otworzyć perspektywę stanowienia wspólnoty także z Twoim udziałem. Nie chcę Cię ani zachęcać, ani naprowadzać, ani tym bardziej zobowiązywać. Przybądź, zobacz, rozgość się…

 Organizacja powinna działać według wypracowanych, przewidywalnych standardów. Wysoki Zamek to Fenomen wart wielkich liter. Miniony 2023 bronił mnie przed złym i jeszcze gorszym właśnie w Wysokim Zamku, czyli Miejscu ogniskującym społeczność. Jak Meksykanin krytą żabką pod lustrem Rio Grande – zdobywam się na odwagę, docieram i odnajduję w obrębie. Ktoś powie… Nie, niech lepiej nic nie mówi, nawet doświadczeni, których imiona z nazwiskami przechowują stronice najgodniej spożytkowanego brulionu, znają ogólny zarys tego Zjawiska jedynie po wierzchu; jeśli szukać w nim czegoś obiektywnie wspólnego, nie obejdzie się bez udziału pręta mierniczego oraz narzędzia skali jako tako możliwej do wyobrażenia. Skali w rzeczy samej - Richtera. Twórca systemu identyfikowania i porównywania zdarzeń podpowiedział sposób wymiarowania nagłego, gwałtownego i nieodwracalnego. Przedmiotami poddawanymi badaniu z użyciem wspomnianej skali są zwykle katastrofy geologiczne. Precyzyjna definicja dzieli je na faktory zmieniające oblicze krajobrazu i te, których przejawianie się skutkuje zmianami przekształcającymi jakość życia w jej antynomię. Swoistość, niepowtarzalność i urok malownicze zatoki, gigantyczne uskoki, kratery wysnuwające zawartość głębokiego tygla bezcennych substancji mineralnych i rzadkich pierwiastków miejsca na Ziemi zawdzięczają wystąpieniu katastrofy w wariancie pierwszym. Nic się samo nie zrobi, nic się samo nie odkopie. Niby jasne a jednak ciemne, coraz ciemniejsze. Tymczasem więcej w nas na widok podziwu niż wątpliwości. Ładna zatoczka – mówimy -  czyniąc to ze świadomością, że kiedyś, dawno, dawno temu musiało tam grzmieć i huczeć, kroić się i walić. Działo się poza kamerami, obecnością zdolnych do złożenia raportu lub porzucenia na ścieżce ucieczki innego zawiniątka. Gorsze po wielekroć są warianty, w ramach których czynniki sprawcze wdzierają się bez pardonu, sugestywnie przekonują, że co najwyżej nawiedzają domostwa, w rezultacie odwiedzeni nie mają do czego wracać. Gromadzący się co czwartek na Placu Przyjaciół z Miszkolca w Katowicach to najczęściej ofiary właśnie takich katastrof. Żyją, owszem, ale pod presją sprokurowanych lub ustalonych okoliczności, co znaczy, że daleko im do statusu osób odpowiadających za kondycję myśli w stanie ironii, której założono kapelusz ze zbyt szerokim rondem. Stany naszych bliźnich wykluczonych może oddać suwmiarka skali Richtera. Ilekroć przyglądam się Panu Jezusowi w twarzach samoistnie formującej się kolejki, tylekroć czekam na błyszczyk przełomu, na widok otwierającego się nieba, przemieszczającej się iskry. Często rozlegają się okruchy i rogaliki ludzkiej mowy, której sama osnowa mogłaby oznaczać pragnienie nadciągającego cudu. Do ilu już takich doszło, do jak wielu.

    Jednym z takich właśnie cudów jest entuzjazm towarzyszący podejmowanym czynnościom. Góra warzyw golona do poziomu równiny, podzielność uwagi, rozmowy serc, bycie obok i bycie z sensem. Ponadto ekspresje wyzwolonych od utrapień codzienności. Rozumiesz, co mam na myśli? Doceniasz bogactwo artefaktów umacniających rangę Jezusowego dzieła kulinarnego? Wystarczy uzmysłowić sobie od wielu miesięcy utrzymującą się równowagę między popytem i podażą. Ktoś wytrwale i pobożnie o ten stan zabiega, ktoś w tej intencji ofiaruje utrapienia. Wśród wolontariuszy odnalazłem ulepionych wg wzorów z pierwszego wieku chrześcijaństwa – to bohaterowie 29 rozdziału „Księgi Dziejów Apostolskich”, zwracający się do Pana Boga „Abba”, czyli Tatusiu. O cokolwiek poproszą, stanie się, staje się. Im się staje i całemu światu.    

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...