poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Od kilku dni niepokój

 

Od kilku dni niepokój, dojmująca świadomość bezradności. Na stosie perforowanego konkretu, jakieś obrazy dziwne, od dawna znane twarze, jak asymptoty punktu początkowego i granicy kresu. Gdy przyśni się nam, że żyjący umarł, znaczy – długo żyć będzie. Nie znaczy, że w nieskończoność i że nawet nas – ładnych i zdrowych - ten ktoś przeżyje. Nic mi na ten temat nie wiadomo. Być może kiedyś się dowiem. Stopniowo zaczynam pojmować sens złożonych asymetrii. Na łacie wilgotnego piasku samo myślenie o kresie, wyzwala nieśmiało projekt punktu początkowego. Trwanie to fragment wykresu osi. Momentu inicjalnego wolałbym jednak nie sytuować w najbliższym sąsiedztwie zera. Zanim się wszystko rozpocznie, na wielu płaszczyznach rozbłyśnie, całkiem realnie już byliśmy, byliśmy tak konkretnie, a zatem z tej racji jesteśmy nadal. Dojmująca świadomość bezradności wobec odejść tylu, pytania: jak przeżyją nowicjat w najdosłowniejszej Superbudzie, zanim się zacznie Sąd z miłości, Tam, Gdzie Mieszkań Wiele? Jak przebiegać będą spotkania, na które czekałaś? jak zareagujesz na samą ewentualność rozmawiania z bratem – bliźniakiem Mickiewiczem, młodszym odeń Krasińskim, licznymi romantykami krajowymi, ożywionymi racją moralną i porządkującą, uczonymi, prowincjonalnymi, zaściankowymi, tytanami efektu potrzebnej wszystkim pracy, a także tymi, którzy w kolaskach prawie niewidoczni? Powita Cię szpaler sztucznie ugrupowany, sztucznie, czyli specjalnie na tę okoliczność. Ciężarówka podjedzie, na jej pace książki, a wokół Ciebie autorzy, o których pisałaś. Tak to sobie wyobrażam. Nie spodziewaj się, Mario, błysku ostrego zrozumienia; przewiduję raczej proces: długi, niecierpliwy – trzy proste równoległe i dylemat krzywy. 

Przepraszam, ale wbrew Twojemu wyznaniu bez wyznania, solidne tezy Twoje brałem za… teologię. W epoce nazbyt oczywistych memów – karleją rykoszety dawnych labiryntów. Jeden z nich przedstawia Boga Ojca przyjmującego Cię z galanterią Twojej biblioteki, albowiem – chcąc nie chcąc – umacniałaś wiarę w sercach wielu. Wiarę wbrew literze – Mario. I jeśli się uważasz za cząstkę  litery, to także wbrew Tobie. Przepraszam za nadmierną kolegiackość, za to jedno przepraszam, za wszystko inne - dziękuję. Ktoś kiedyś wyprowadził z cieśni Twoją nadzwyczajność; nie było to wyznanie wiary, było to wyznanie miłości. Nie mogłem odtąd czytać Twojej „Gorączki…” jak typowego wykresu. Tak być kochaną tylko Tobie dano. Nie wiem – czy wiesz? 

Nie wiem – czy wiesz i o tym, ale rozsiewasz wokół konfetti najrozmaitszych i najdziwniejszych asocjacji. Wystarczy pomyśleć – Mońki. Ale wyobraź sobie też bazylikę na czeladzkiej górce. Widzisz ją? Prawda, można jej kształt pomylić z zarysem nadpalonej Notre Dame. Mylą się zwłaszcza ci, którzy nie widzieli Paryża, zaspakajając ciekawość strzępem podrasowanej ikonografii. Twórca tej bazyliki tak się na wzór zapatrzył jak onegdaj Napoleon na kościół Świętej Anny w Wilnie. Zachwyceni oświadczyli (każdy w swoim czasie) – przeniosę skarb ów (koniecznie, natychmiast). Bazylika czeladzka przywołuje figurę świątyni jako progu. Kto zniszczy ten jej aspekt – tego zniszczy Bóg. To jest miejsce dziwne, tam się dzieją historie mimo i fenomeny wbrew. Można tam przepaść – można się odnaleźć. Tylu sprzeczności w żadnej świątyni nie znajdziesz… Jedną z jej symbolicznych figur jest pani ołtarzewska, którą zachłanna wyobraźnia określiła tytułem Twojej młodszej siostry, powiedzmy Gabrieli albo Barbary – jak Ty niezamężnej. Skąd skojarzenie? Wiesz – nie wiem, zachodzę w głowę. Skoro widzę w niej siostrę Twoją, to widzę i Ciebie, widzę jak na jednej gałęzi dojrzewają podobne owoce. Na Twoje podobieństwo dba o każdy szczegół, zastępując roztropnie szwadron ministrantów. Kiedy trzeba – zadzwoni, w odpowiednim momencie usłuży księdzu łódką i kadzielnicą, kiedy trzeba - dostarczy, rozwinie i zapoda welon. Zaskakuje rzadko gdzie widywanym pragmatyzmem, który o serce sacrum delikatnie ociera. Intendentka i gospodyni. W epoce Kochanowskiego takimi oto czynnościami zajmował się proboszcz. Jakoś szczęśliwego kresu sięgnęła celebracja sobotniej Mszy świętej, relikwiarzem Świętego Charbela pobłogosławione zostało ostatnie ogniwko dosyć długiej procesji, gdy górny pułap świątyni poważnie oświadczył zebranym, że coś jest wyraźnie na rzeczy, bo na wysokim niebie toczą się dzikie spory. Próbę opuszczenia bazyliki przez pana w skarpetkach i sandałach zwieńczy śmiech wielorakiego zestawu pokoleń zgromadzonych w przedsionku. Nawet ryzykant osobliwie się zaśmieje. Hiperbole letnich żywiołów nadymają się nagle i prędko, by trwać przeważnie krótko – dwa, trzy, cztery kwadranse, po których sytuacja zwolna przechodzi w fazę początkową procesu naprawiania szkód. Nie miałem nic przeciw temu, podmuchy neogotyckiemu kolosowi niegroźne. Pomyślałem: oto moment, by tego i tamtego solidnej omodlić; tak, tego chce Pan Bóg, tego też pragnie moja dusza. Na ołtarzu świece zgasły, pod obrazami Świętych nie płoną już wieczne lampki, już świat ukołysany, świeci się jedynie przed tabernakulum i w przedsionku bocznym. Wokół mnie ciemno jak przed pasterką w Bogucicach. Zewsząd zrywają się głosy; co na to – zapytałem w myślach – pani ołtarzewska, czyli Twoja siostra Gabriela, Barbara? Otóż, niczym anioł skutecznej pociechy, zmieszała się z rzednącym stopniowo tłumem. Możecie tu stać, dokąd wola. Nikt was stąd nie wyrzuci, nie wyprosi. Po kilku oczekujących na zmianę aury przyjechały samochody krewnych i znajomych. Nad wypolerowanym dachami i rozłożystymi koronami morze ogromne szaleje, ani myślę wychodzić, skoro spodnie nowe i koszula też zadbana. Żadna sztuka dać się zmoczyć, zwłaszcza w sytuacji, gdy pani ołtarzewska klamki nie wskazuje. Dopiero wtedy, gdym zrozumiał do końca, że świątynia jest skałą, na którą się chronię, arką w światowej powodzi, zasznurowano wysokie krany. Nawet wiatr ucichł, acz nadal liście trącał. 

Zatem miejscem schronienia jest. Ty miałaś bibliotekę tym i owym bogaconą. Jeżeli księga nie będzie punktem gromadzenia – nic po niej. Wystarczą dwaj albo trzej, by się ziścił fizyczny i prawny warunek, ale trzeba zasadniczo liczniejszego grona. Przyjaźń, która trwa i trwa, filomacka igraszka w czymkolwiek nurzana. Od tej chwili o samotności i jej wodach mowy być nie może; jako zdeklarowany zwolennik administracyjnych nakazów bezwarunkowo twierdzę, że czeka na Ciebie kwatera na pierwszej kondygnacji potężnego gmachu, nad szczytem trzypiętrowego filaru, choć może wyżej.             

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...