Taki
dzień zdarza się raz na kilka lat, mam na myśli możliwość uroczystego świętowania
urodzin dla nieba brata Franciszka, założyciela Zakonu Braci Mniejszych.
Uroczysty odpust ku czci Świętego przypadł w tym roku w niedzielę, moi Przyjaciele
z Klimzowca radują się zatem w dwójnasób. Św. Franciszek wybrał – tak
powszechnie się mniema – drogę najbardziej optymalną, co nie znaczy łatwą i
pozbawioną wybojów. Im dłużej przyglądam się sekwencji wyborów Franciszka, tym
coraz zasadniejszym darzę go szacunkiem. Św. Franciszek jest patronem szczęśliwie
zawróconych z własnej drogi, doświadczenie potłuczenia łączy się u nich ze
świadomością bycia umiłowanym. Jeśli świętość stanowi antropomorficzną odpowiedź
na pytanie: Kim jest Pan Bóg? – to Biedaczyna z Asyżu najdokładniej ją wyraża.
Co Pan Bóg zdziałał w nim – wiemy. Od lat przyjaźnię się i rozmawiam z
wieloma naśladowcami Św. Franciszka. Niech w nich i przez nich będzie Pan Bóg
uwielbiony.
Proza prozą, Franciszka wypada
uczcić wierszem; nieskromnie wyznam, że początkowo kręgi walencyjne bohatera
lirycznego i podmiotu czynności dzieliła cienka zielona linia… szczęściem horyzont
ten przysłoniło mi jedno z najsłynniejszych wyobrażeń Świętego. Słynna scena
pod krzyżem Zbawiciela. Przypuszczam, że każdy, kto czyta te słowa, ma ją przed
oczami. Nie będę jej cytował, opisywał, ekstrapolował. Sporządzę przypis, tu go
macie:
Po
wszystkim wpadnie mi w ramiona,
Najdosłowniej,
najściślej obejmę Go wreszcie.
Chwilowo
zadowala mnie możliwość
chwytania
Go za piętę.
Zanim
nastałem On mnie w ramionach Swoich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz