sobota, 24 kwietnia 2021

Dzień książki

 

     Dzień książki. Kto by pomyślał, kto by pomyślał. U mnie obchody Międzynarodowego Dnia Książki trwają od nie wypowiem kiedy. Wbijają się po nasadę w bios i oprogramowanie. Książki u mnie świętują w sposób stabilny i rudymentarny. Po wypełnieniu czytelnym pismem wszystkich rubryk w zasobach kalendarza opisywana tu relacja ani na chwilę nie ustanie, nie wygaśnie,  nawet po zakopaniu opalizować będzie. Jedno z wczesnych odkryć dotyczyło właśnie tej tak bardzo delikatnej sfery, a poprzedziło je odkrycie następującej prawidłowości: nad głowami autorów przymykano wieka, a oni mimo zaistniałego ambarasu, żyli nadal i to - rzecz niesłychana – nawet tutaj, na Ziemi. Zanim zrozumiem ten paradoks, miną lata. Nie mogłem dysponować jeszcze ugruntowaną wiedzą katechizmową, nie wiedziałem wtedy, że życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy, że żyjemy przede wszystkim dlatego, by uczciwie zająć pozycję, kwaterę Tam - Gdzie mieszkań wiele. W momencie uruchamiania systemu i rozpędzania aparatury powierzano mi intencje wyrażone na kartach mało ponętnych z wyglądu przedmiotów.  Książki dawnych, sprawdzonych, zweryfikowanych autorów pozostawały na wyciągnięcie ręki. Choć autorzy w większości zajmowali  pozycję w punktach oczekiwania, dwóch nadal oczekuje Paruzji na Wawelu, gdzie dawniej zamykano wieka ciężkich sarkofagów nad żałosną powierzchownością i ponurym ochędóstwem królów i książąt, ich małżonek i dziatwy. Również tam, albowiem królom są równi – jeden i drugi – czekają Chwili Ponownego Otwarcia.

   Jestem przekonany, że gdyby twórca dzieła literackiego, dla wyjaśnienia to ten, od którego zależy, że byznesz sze kręczy, kamyczek napędzający lawinkę, stracił kontakt z zarysowaną przed chwilą perspektywą, mógłby sobie ten cały swój trud… darować. „Porzuć mnie waść…”, amplifikował onegdaj rzekomą klątwę Apollona powszechnie znany i często eksploatowany w telewizorze krytyk literacki z brodą i teksasach ogrodniczkach. Amplifikował rzekomą klątwę na widok dzieł poety, prozaika, dramaturga, eseisty ignorującego istnienie, zasad, kwasów i smaku. Suma wyliczonych elementów uformuje dorodny snopek tylko wtedy, gdy jeden z drugim i trzecim autor uzmysłowi sobie, że faktycznym adresatem ich dzieł lub jakich takich pisanek jest Korektorka wieczna, czyli mleczna siostra Mądrości, powołane do istnienia po to, aby asystować Panu Bogu w razie gdyby o czymś w przyszłości zapomniał. Naturalnie wstydzą się pisarze, zasłaniają twarze poeci, maskują się dramaturgowie, rozpływają się we mgle eseiści dosyć często. A wszystko to na widok ewidentnych błędów, usterek, puzderek, lusterek szczególnie popękanych w osobistych płodach. Powiedzmy stworzył powieściopisarz jeden z drugim, ten czy tamten jakiś w pierwotnym zamyśle wartościowy utwór prozą. Obudził się z pomysłem, po tygodniu miał uszczegółowiony zarys, stopniowo stawał się społecznie coraz mnie obecny, coraz mniej serdeczny, coraz bardziej złośliwy - szczególnie względem najbliższych i sąsiadów… w końcu, chcąc jakoś powetować straty, uratować honor, naprawić relacje zdobył się za uciułane z trudem grosiwo wyekspediować rodzinkę na wczasy. I nic, że właśnie trwa w najlepsze rok szkolny, i nic, że aż do Ustronia. Niech się cieszą, że tam a nie do Goleszowa czy Goczałkowic. Po solidnym wykosztowaniu się, jak król na tronie tak on za biurkiem zasiada, bo tworzyć będzie. Urodzi albo nie urodzi. Tertium non datur.  Zaprawdę nic się nie stanie, jeśli się nie urodzi. Jest tyle ciekawych zawodów: miłosnych i innych. Czy zdajesz sobie sprawę, drogi czytelniku, że autor niepewnością dotyczącą wartości swojego dzieła niebo za nagrodę sobie gotuje? Pragnę, abyś w tym właśnie mało widowiskowym szkicu węglem dostrzegł zalążek debaty na temat sensu literatury, żebyś wreszcie zobaczył, że rozmowa o książkach wcale nie musi jej dotyczyć, że rozmowa o literaturze niekoniecznie powinna dotyczyć książek, że Międzynarodowy Dzień Książki nie jest (i być nie może) tożsamy ze świętem literatury. Chwała tym, którzy każdą wolną przestrzeń domu (rodzinnego czy cudzego) wypełniają zarysami – jak był łaskaw napisać wybitny poeta współczesny i wieczny, raciborski Pan Cogito dr Janusz Nowak – „poronionych płodów”. Błogosławione kufry, paki i skrzynie, pod ciężarem których migocze los potęgi smaku! Ukochane teczki, beczki i stateczki z dogorywającą celuloza świadkującą niegdyś doświadczeniom nagłego odkrycia: kosztownego wprawdzie, ale, Bogiem a prawdą, wartego tyle, co nic!

       Zobaczyć to wszystko jednocześnie! Jak „Bitwę pod Grunwaldem” czy „Pruski hołd”. Albo po opuszczeniu wilgotnego korytarza znaleźć się krawędzi westybulu prowadzącego do obszernych komnat oznaczonych odpowiednimi tabliczkami: Poezja sama sobą zawstydzona,  Proza, w której walka o życie zakończyła się klęską ludzi interesu: wydawcy, introligatora, drukarza, hurtownika, sprzedawcy, bibliotekarza, Dramat – prawdziwy dramatEsej – departament prób nieudanych.  Ciekawe panoptikum cząstek, na których rekin ząb połamał. A obok bogato wyposażonych komnat znajdziemy niepozorny niczym staroświecki wychodek pospolity lamus. Co to takiego? Już odpowiadam, to: składnica dzieł ulotnych, a raczej niezwiązane jak należy teczki i segregatory niezapisanych pomysłów.

                Kiedyś tak miałem. Budzę się w środku letniej nocy, wypoczęty i zadowolony. Nagle słyszę: wierszem mówię. Tekst się układa w wypowiedź niestroficzną, coraz bardziej przypomina poemat, rozwija się, zagarnia coraz więcej i więcej, i więcej. Już miałem pod naporem słów to co przychodzi zapisać, już chciałem, już bardzo bliski byłem… Wiedziałem, że byłoby to szaleństwo organizować sobie przybory, instrumentarium, siedzisko. Obudziłbym wszystkich. Skórka nie jest warta wyprawki. Ale czegoś żal, bo chciałbym mieć chociaż wgląd w to,  co mnie odwiedziło, by po chwili ruszyć w siną… To są tylko słowa, pomyślałem instynktownie, jeśli treść wyjątkowego odkrycia jest czegoś warta, nie rozpadnie się, będzie ze mną. Słowa – zobacz jak bardzo to nieliterackie – wobec treści są prawie zbędne. Już wtedy, pomyślałbyś, między trzecią i czwartą klasą liceum zawodowego, o porze, która jest latem takie myśli we mnie i przy mnie. Skąd nagle, wobec tylu realnych konkurentów, jakimi byli superjednostkowi sąsiedzi – zgromadzenie przekraczające z okładem dwa tysiące istnień - aż tak wyrazisty dowód nagłego zrozumienia?? Powiedziałem wówczas półgłosem, a krewni śpiący w drugim pokoju, zapytali mnie przy obiedzie, czy wiesz, że gadałeś przez sen? Jeśli czegoś warte są treści, to nic im nie grozi, zaiste nic im nie grozi. Obudzę się i je zapiszę. Na tę chwilę ciesz się nimi i  raduj, świętuj, ponieważ odwiedziła cię treść we własnej osobie, treść wyzbyta gramatycznych, leksykalnych, stylistycznych współrzędnych i podrzędnych, odwiedziła cię istota sprawy, sedno rzeczy, zrozumienie, iluminacja. Chciałbyś zapewne znać odpowiedź na pytanie: co dalej… Masz rację. Po przebudzeniu zauważyłem, że treści nie ma. Jest natomiast trwały, głęboki  ślad po niej, dowód na to, że jednak była. Jaka szkoda, o  jaka szkoda, łkało młode wiecznie czegoś ciekawe serducho. Teraz nie wiem, czego najbardziej żałowałem i z jakiego powodu obfite łzy lałem. Już miałem prawo myśleć, że na zawsze uciekła mi przepióreczka, że jestem taki biedny, biedniusi, biedniuteńki, taki chory, bo nie będę miał czego wnieść i czym się światu opłacić - obserwując gadające w telewizorze głowy pisarzy i krytyków – za jak myślałem: komfort dobrostanu, za regały wypełnione od podłogi po sufit, za kryształową, jak kawiarnia wielką, popielniczkę i rozpinany beżowy sweter, spod którego wychynął właśnie fragment piżamy. Oj, jak bardzo chciałem być nie tylko autorem, ale też autorytetem. Chciałem podejmować gości, wyganiać z salon, gabinetu intymność i wpuszczać kłębowisko kabli z przewróconą drabiną szyn, gniazdami reflektorów, aby za sprawą wymienionej aparatury oglądający myślał, że bohatera zdejmują co najmniej dwie kamery. „Panie operatorze, moja twarz jest w tej chwili nieistotna, zupełnie nieważna…” zwrócił się do jednego z gości sędziwy Tadeusz Różewicz. Tak, gdyby panowie przyszli trzydzieści lat temu, to może. Do mnie też gdyby przyszli także wtedy, tobym… Właśnie, czy wiem wystarczająco dobrze, co bym… Nie wiem. Poza tym śmiesznym anturażem, którego zdemaskowany egalitaryzm podkreślają techniki nauczania zdalnego, czegoś byłoby żal. Ale czego byłoby żal? Pytam, bo nie mam pewności, czy wiesz; żal treści stanowiącej mieszkanie myśli. A słowa… Cóż słowa, o ile nie są szczęśliwie ocalonymi aforyzmami Heraklita, mają wartość błota, owszem – racja – niech ci będzie: gliny. Tak gliny, którą dobywano początkowo w okolicy dzisiejszego Muchowca, z której wyrabiano katowickie cegły. Jak pisze Henryk Waniek, autor poważny, skrupulatny i wybitny – tych cegieł wystarczyło na zbudowanie ponad 250 secesyjnych, porządnych kamienic i kilkunastu obiektów użyteczności publicznej. Owszem, książka Wańka to jubilerski rarytas, każdy wie, więc mało kto potwierdzi słuszność przypomnianego w tym miejscu osiągnięcia. Czytelnicy domyślają się, że tego rodzaju teksty nie powstają przy taśmie produkcyjnej, że nawet wtedy, gdy traktują o prostych desygnatach pracy i losu, któremu wisi sława Syjonu i sprawa Logosu nawiedzającego jedynie wybudzonych nagle lub skarżących się  na bezsenność, musi je poprzedzić moment nagłego zrozumienia, czyli prywatna iluminacja. Książka jest po to, aby iluminować, szkoda, że rozdziały tej Księgi nie mogą liczyć na prawo istnienia summie ksiąg nabożnych. Jeżeli czytasz coś i wydaje ci się, że tekst ci świeci literami, a także przestrzenią pomiędzy, że objawy smutku i niezgody rozprasza uśmiech również twojego zrozumienia, to wiesz i nikt cię nie musi do tego przekonywać, że obcujesz z często przywoływaną tu „treścią”. Co wobec tego ze słowami? Słowa też są. Są jak piasek – czysty, przejrzysty.                      

środa, 21 kwietnia 2021

Bergamo

     Bergamo

 

Miasto podzielił nasyp, tory na nasypie

Przyjmują spolegliwe zimnych kół żelazo,

Zapytasz grzecznie ludzi, dobrą radę dadzą,

Staruszek na krzesełku dosypia po stypie.

 

Klinkier, na którym słonko wyczekuje końca

Obłudy amatorów powietrznych kąpieli,

Kwiecia roziskrzonego dywanik rozścieli

Zieleń na śliską jezdnię z nagła wbiegająca.

 

Bergamo. Tyle tobie chciałem opowiedzieć

Tylko od czego zacząć… nim napłyną fale…

Twój chłód i twoje ciepło, puste ospedale,

 

Czujność piramidalną odtąd po kryjomu

Wietrzę, gdy się przyglądam slajdom plastikonu

Osobistej pamięci. Miasto - mój sąsiedzie.


wtorek, 13 kwietnia 2021

Love is the drug


To właśnie ten utwór, posłuchaj i przyjrzyj się widowisku, esencjom subtelnie depczącym pleksiglas rampy, słynnym angielskim Alibabkom – jak rzeźbią figury z powietrza tak samo jak ty. W magnetofonie samochodu Wyrobka kręciła się taśma, podczas jazdy biegi rzucały się same, siedziałem na kanapie niewielkiego z pozoru forda mustanga. Panowie odwozili mnie pod chatę, pamiętam szlachetność bursztynowych brzmień dobiegających z głośników i wysoką temperaturę spokojnego popołudnia. Bez pośpiechu - jedenastoletni -  zahaczyłem grzywką o miękką podsufitkę. Kuzyn i jego kolega Wyrobek przyglądali się temu cierpliwie, rozsądnie inwestując czas w drogocenne kruszywo, z którego po latach wyłoni się ten opis. Inwestowali w niezmienność, wdzięk i ogniotrwałość. A wspierał ich wieniec dusz moich przyszłych podopiecznych. Poważni panowie zakładali fundament, budowali na skale, przywoływali wielki świat. Po latach Józek zabierze Basię na przejażdżkę; kabrio choćby najtańszą umazane maścią cudzy wzrok niezawodnie zwabi. Mało tego; miasto podziwiane z pokładu kabria odsłoni osobliwości, jakich ledwie się domyślamy, zaskoczy nawet dorosłych, obeznanych, zaznajomionych. Jakiego przyspieszenia musiała dostarczyć przejażdżka sportowym wozem z Podlesia do centrum Katowic, z umownie zabudowanego przysiółka z lasem podziwianym po otwarciu okien, wypatroszonego przez zgłodniałych zamieszkania. Każdy niuans tej podróży pamiętam. Heniek z Jerzym cierpliwie na wygramolenie się moje czekali, Henio zajął miejsce w fotelu pasażera, Jerzy wcisnął delikatnie klakson, po czym z piskiem skierowali się na zachód, w kierunku Chorzowa, gdzie na Henia czekała Ewa. Dotąd nie wiem, Heniek się nie zwierzał, ale właśnie wtedy, po raz pierwszy, jako kumpelę siostry czy dziewczyny Jurka, miano mu ją przedstawić. Miłość to lekarstwo. Najlepsze. Lepszego brak.


środa, 7 kwietnia 2021

Dziwiono się stryjowi

Dziwiono się stryjowi, bo się nie ożenił,

bo wolał po kryjomu utopić w trzeźwości

powagę i mecyje, humory, trudności,

którymi go osaczy, nim użyje wczasu.

 

W dzień powszedni wygoni na pole, do lasu,

a w co drugą niedzielę, gdy zajadą krewni,

przysposobi pieczyste, szpinak octem skropi,

pochwali, potarmosi, posprząta po chłopie, 

 

a zimą, zwłaszcza wtedy, gdy całej dieriewni

biel wgramoli się grandą, nie zważając zgoła,

co pryzma, co pierzyna, co tęga stodoła,

 

gdy w suficie szpar kilka poszerzą złe oczy,

wspomnienie poderżniętych znienacka warkoczy

sprawi, że będzie wolał mrozy przespać w sieni.  

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...