niedziela, 28 sierpnia 2022

Wówczas przybyłem do Kartaginy

 

Wówczas przybyłem do Kartaginy

Płonąc płonąc płonąc płonąc
0 Panie Ty wyrywasz mnie
0 Panie Ty wyrywasz

płonąc

 

Wspominamy dzisiaj, mieszkańcy Lipin czynią to szczególnie uroczyście, Świętego Augustyna. Asocjacji tysiąc. Ośrodkiem jednej z nich są przytoczone słowa oraz ich poetyckie rozwinięcie. Formuła z Kartaginą to wyimek z rozdziału pierwszego księgi trzeciej „Confesiones” najsłynniejszego dzieła. Poetyckie rozwinięcie to zasługa Thomasa Stearnsa Eliota, który nadał najwłaściwszej formule funkcję ekspozycji przeżycia duchowego, jakim jest doświadczenie nawrócenia. Żeby rozwiać wątpliwości, u Św. Augustyna rozmaite paści i śmieci udające rzeczywistość, zyskały nagle rangę owoców skażonego pola. Celowo nie mówię o statusie tylko o randze. Mieć te sprawy za śmieci mógł Św. Paweł. Augustyn musiał je najpierw posegregować, czyli podotykać, poprzenosić, pobyć z nimi. Początkowo myślałem, że nasz Bohater porusza się pasażem ognia, że ogarnięty rozpaczą drepcze bez określonego celu, byle znaleźć się u wylotu. W okresie graniczącej z nieodpowiedzialnością mody na Augustyna pojawiła się „Ziemia jałowa” ukazująca w świętym biskupie Hippony pomost nad trampoliną. Ciągle uważałem, że trzeba płonąć, że właśnie na tym polega specyficzny charyzmat tego świętego. Tymczasem wystarczy ogniem oprawić serce. Augustyn z wypatroszonym płonącym sercem na dłoni powszechne wyobrażenie świętego. Pewnego razu posłuchałem języka, można by rzec: wreszcie. Początkowe zaskoczenie zagłuszyła kolejna w moim życiu eureka. Jak mogłeś tego nie widzieć, jak mogłeś tego nie słyszeć, jak mogłeś się tego nie domyślić; przecież to Pan płonie, płonie, płonie i wyrywa płonąc. Wyrywa niekoniecznie z ognia, wyrywa ze snu rzeczywistości podającej – jak przywykł pisać Jan Kochanowski – (kolczasty) tył. Pan płonie, płonie, płonie, płonie. Płonąc wyrywa, płonąc nie spala się, teraz dopiero, dopiero teraz Jest Bardziej. Tylko płonąc wyrywa… Augustyna, Ciebie Czytelniku i mnie.      

wtorek, 23 sierpnia 2022

Powiedz im...

 

Powiedz im, jak wielkie miłosierdzie okazał ci Pan, nie podlizuj się przekonanym, systematycznym, pobożnym, dobrym, rozmodlonym, wspierającym stale. Odpuść sobie zgromadzenia, mitingi, wyrafinowane liturgie na stadionach, w świątyniach i poza nimi. Raz na rok jedynie podziwiaj Mnie z dachu katedr, zamiast tego niech ci wręcz spowszednieje radość wynikająca z obserwowania szczegółu. Nie bądź ofiarą, bądź pasterzem rzeczy. Ścieżką tyczoną między zwałami smaru i kopalin, przepracowanej roślinności, cmentarzyska kamieni i owadów postępuj jakbyś płynął. Dbaj, by miejsca na ziemi nie zamieniać w kompostownik. Czym wytłumaczyć panoszącą się w tobie skłonność do pogrywania z sumieniem, zawstydzania i przekonywania, że na tle tylu złych zasługujesz na miano łyżki miodu. Ja ciebie nie potępiam – powiedz jej, powiedz mu. To twoje zadanie wbijać się w klangor głośników i kosiarek uchodzących za cuda na kiju; masz obowiązek świadczyć, ponieważ wiele ci wybaczono. Działaj, gdzie trzeba wsadzaj głowę, albowiem terytoria ochrzczonych rozproszyły się na wzór osobnych klatek, planet, z których dobiega surowy, wyłącznie fatyczny odgłos nawoływania. Przebacz, czyli zapomnij kapłanowi, od którego usłyszałeś, że: „żyjesz wg reguły: tylko ja i mój Chrystus”. Prawdę rzekł, choć wydawało się, że przedstawioną analizą chce ci połamać kręgosłup. Wybacz także temu, od którego usłyszałeś, że się zaprzepaszczasz i za prawdę bierzesz, co powierzchowne. Wybacz mu, nie mógł znać skutków metafory, jaką podałem wówczas, by się nią posłużył. Od jak dawna rozważasz, czy to faktycznie było Boże. Odpuść. Mielisz okoliczności, dzielisz włos na czworo, rozpamiętujesz. Wróciło, by teraz w funkcji paraboli nadać kierunek. Trzeba jeszcze argumentu? Ileż razy będę cię znosił, jak długo upominał? Pytam, zwykłeś mawiać: retorycznie. Pytam nie dlatego, ponieważ wyczerpałeś zasoby świętej cierpliwości, pytam, żeby cię wreszcie uruchomić, byś mógł w pokoju i czystości serca wrócić do pierwszego zdania.   

piątek, 19 sierpnia 2022

Zawiesiliśmy nasze harfy... refleksje wokół eseju Antoniny Karpowicz-Zbińkowskiej

Mocny tekst 

Mocny tekst, dziękuję za łaskawy obstalunek. Fundament i kreska ułamkowa naszych czasów, jej pochmurna wysokość statystyka, nie zostawia złudzeń: zdecydowana większość realizacji muzycznych w liturgii oraz przestrzeniach sakralnych korzysta zachłannie z błogosławieństwa samogłosek. Śpiew i wokaliza stanowią akustyczne naturalia liturgii, modlitwy wspólnotowej i osobistej. W Dobrakowie, odkąd wysiadł na dobre instrument zasilany peduałem, rozlegał się rzęsisty, sążnisty śpiew łatany inteligentnym mruczandem. Przypominam Dobraków, ponieważ Tam znajduje się serce Kościoła Powszechnego, żywa tkanka mocy. Fenomen wspólnoty otwartej i zarazem pozycjonującej. Ksiądz Aleksander zapowiadał frazę, ustanawiał metrum, dostosowywał, słuchał, patrzył, nie krygował, nie oceniał, nie śmiał się. Pamiętam liczne reakcje Wujka, Babci, Cioci, Kuzynek, Kuzynów na śpiew pobożny i nabożny; osobliwie reakcje na przejawy naszego zdziwienia ożywianego samym tylko wspomnieniem powietrznych zderzeń, którym za każdym razem towarzyszył opór, niechęć, zdziwienie. Wielokrotnie i na różne sposoby wspominaliśmy z bratem kościelny naturalizm dobrakowskiej nuty; w istocie zachowywaliśmy się przy tym jak pacjenci zakładu dla niedostosowanych, okorowane ciała obce, którym wystarczy przypomnieć numer dowcipu, żeby wywołać śmiech. Nie mogłem zaakceptować tego, na co pozwalał ludziom ksiądz Aleksander. Niewypolerowany naturalizm w miejsce Akatystu? Do chwili, gdy polecono mi odśpiewanie Psalmu, myślałem, że jestem mądrzejszy od licznie zgromadzonej publiczności o kilka lekcji rytmiki i toniki. Ta przewaga warunkować winna szacunek, na jaki z wielu względów zasłużyłem. Dotąd pamiętam blamaż, dotąd pamiętam reakcję zgromadzonych, którzy łaskawie przyjmowali żenujące, wielkomiejskie, superjednostkowe stasimony. Wkrótce po występie; występie podwójnym, bo pierwszym i ostatnim, ksiądz Aleksander starał się przedstawić, mając na myśli moje niedawne tarapaty, Pana Boga w roli Muzyki o brzmieniu, harmonii, koloraturze najpiękniejszej z pięknych. Gdy w Niebie osiądziesz, słuchać będziesz najrzewniejszego z pień, kryształowych dźwięków, do których prowadzą miejscowe przedsmaki. Nie może być idealnie, Grzesiu, nie może, ale to nie znaczy, że nie należy dążyć, zmierzać. Zastanawiam się, czy faktycznie użył takiego określenia... Słowa księdza Aleksandra przytaczam w parafrazie. To jemu zawdzięczam solidne przyswojenie wyobrażenia macierzy – ekspozytury wartości muzyki w Kościele. Owszem, do tego, czym ta muzyka była, czym jest prowadziły liczne trakty i kontrakty, misy, bisy, kompromisy - przede wszystkim śpiew ze stowarzyszeniem harfy i wrót, cymbałów dźwięcznych i brzęczących, czyli bezgłośnej plątaninki wstępującej do Nieba, a czasami jedynie stepującej na podniebiu. Pamiętam wspomnienie Henryka Mikołaja Góreckiego o muzyce spontanicznego zgromadzenia furmanów wracających z sianem. Przypominam ten fenomen na podstawie wywiadu radiowego, jakiego Mistrz Górecki udzielił  dziennikarce. Pytanie dotyczyło koncertu nad koncertami, pani redaktor zależało na tym, aby powszechnie szanowany kompozytor wskazał i dookreślił współrzędne wydarzenia. Henryk Mikołaj nie zastanawiał się długo, odpowiedział, jakby z przekonaniem i pewnością głosu: do słuchu i do serca. Deltę wypowiedzi kompozytora przenikał surowy blask jasności peryklejskiej; wspomniani instrumentaliści w liczbie kilkunastu (ciekawość skąd mieli wtendyk skrzypce) wiedzieli, że do Nieba idzie się granią, zdarza się raz za razem, że zagrać wystarczy. Dobrze zagrać, wtedy się idzie. Górecki opisał zgromadzenie osiągających Jedność Sensu. Zapewnił Pan Jezus, że gdzie dwóch lub trzech, lub wielu zgromadzi się w Imię Moje, tam Ja Jestem Pośród. Henryk Mikołaj wspomina, że zanim uformowano półkole grajków, zaplombowano wioskę furami. Komu zależało, żeby się jako tako przecisnąć, prześliznąć - trafiał na mur z siana; ale zanim puści sążnistą frazę, rozanielony stanie czując, że akurat teraz także jego życie szczególnego sensu nabiera. Na ten widok Serafini musieli reagować, jak nam się zdarza, gdy ktoś na naszych oczach z wdziękiem daszek ula uchyli, byśmy mogli podziwiać, jak sobie pszczółki w domku moszczą. Kto śpiewa, ten się podwójnie modli. Gdy nie masz siły, by się modlić, pamiętaj, że Duch Święty modli się za ciebie. Co jeszcze? Jest jeszcze coś, znajdzie się bezmiar czynów, tematów, wątków. A wszystkie jak bukiety. Spośród zagonów obfitego wirydarza wybieram tytułem podsumowania jeden. I niech każdy oceni jak ważny. Dobrakowski ekran akustyczny, melodia prehistorycznych wód, kantata przebudzonego deuteru rozproszyła się, rozpłynęła; z oddali grającej echem wraca klang kosiarki, odgłos wiatru pochwytującego szprychę żelaznego koła, dźwięk o czystości różanego mydła, eufonię wszystkiego co jest, co się zdarza: wielką osobność, na którą z równą intensywnością reagują ludzie, świat zwierzęcy, roślinność. Osobność, fermata, czytelność, czystość, brzmienie. Jakości rysujących się sekwencji nie wyrówna śpiew, harmonizacja, odrośl wzruszenia. Czym na tle cudu mniemanego, euforii obficie dobywanej z powietrza są współczesne pogoteki przewracarek, ponure, zakurzone techno kombajnów, marne disco rozrzutników… Kiedyś odgłos klepania na babce słychać było na Tamtym Polu. Że ktoś kiedyś osełką po żeleziwiu na Podleśnej zagrał, słyszano na Podrędziniu. Rzymie, nie jesteś ty już dawnym Rzymem. Jedno, czym ci czas żarłoczny nie dokuczył, wyraża, wypowiada, rozjaśnia melodia gołębich skrzydeł. Niech się znajdzie wreszcie, kto wyjaśni: dlaczego gołębie w mieście nie pojęły sekretu sztuki poruszania się z wdziękiem i z dźwiękiem? Czy nie mogłyby chociaż raz, w imieniu dusz naszych, zagrać na rynku, podwórku jak w Dobrakowie... 


niedziela, 14 sierpnia 2022

Gdyby wtedy...

 

Gdyby wtedy, gdyby wtedy, mianowicie siedemnaście lat temu, doszło do poczęcia nasze śliczne potomstwo o płci ustalonej przez Boga wchodziłoby obecnie w doświadczenie kresu dzieciństwa, mierzyło z progiem dojrzałości, w końcu na nim stanęło, po czym z progu zeszło, fundując nam chwilę ostrego zrozumienia, gdy się wyrywa z serca: a więc to tak, a więc to już. Nic z tego. Do poczęcia nie doszło. Zastąpiła je gra, w ramach której zahaczyłaś biodrem, żebrem, ramieniem krawędź pilota uruchamiając zaprogramowaną stację, czyhający komunikat. Zamiast wybornego seksu, z którego radość miała nas nosić i kołysać nami, gardłowe – niepewne: dzisiaj w Krakowie umarł Czesław Miłosz. Jak to możliwe? - zapytałaś. Jak to możliwe? - odpowiedziałem pytaniem. Nie miłość zatem a Miłosz, nie życie a śmierć? Nie powinien był. Nie powinniśmy byli. I dotąd wydaje się: niemożliwe, a jednak  dopadła go i opanowała. Żywiłem dotąd niepokorną myśl: skoro żyje tak długo, to nie umrze może.

 

piątek, 12 sierpnia 2022

Na starość robisz się

 

Na starość robisz się

coraz bielszy.

Ciągleś bukiem - mój panie,

a prawie żeś brzozą.

Chciałem podejść -

wzrok wstrzymał,

smak i nogi z waty,

tyleś tu lat panował

dzisiaj trędowaty.

Młodej bieli nie liczę,

nie badam zarosłej

hubą proweniencji.

 Gdybyśmy się tak mogli

zamienić miejscami,

 stałbyś,

gdzie ja - i szeptem

modlił się za nami…

czwartek, 4 sierpnia 2022

Bilbord

 

Bilbord na Sokolskiej w Katowicach. Umiejscowiony tak, by posiadacze farb, pędzli, rozpylaczy, wiedzy, wyobraźni mogli bezpośrednio skomentować prezentowane treści. Gdyby tablica znajdowała się poza zasięgiem wolności i wonności słowa, jej zadnia część zagraciłaby widok  mieszkańcom pierwszego piętra jednego ze słynnych niebieskich bloków, aktualnie żółto-niebieskich.

Tym razem powierzchnię reklamową wynajęła firma zajmująca się propagowaniem treści religijnych.  Centralną część tablicy zajmuje fotografia figury Matki Bożej z Fatimy, a prawą krawędź wypełnia kolumna nazw miejscowości, w których doszło do Objawień. W lewym dolnym rogu odczytasz czarnym sprejem wykonany napis: "Miała wybór". Taką tym razem treść zawiera wzmiankowany komentarz. Na ten widok chciałem wyskoczyć z autobusu i wykonać fotkę, żebyście mieli czarno na białym, ale powstrzymały mnie dwie okoliczności: podjąłem zamiar, z którego niniejszym się wywiązuję: opiszę ten fenomen tak, by rozwiać  wątpliwości. Po drugie stałem się dodatkowo świadkiem czegoś, czego dawno nie oglądałem; zauważyłem mianowicie nagłe ożywienie na twarzach trzech przepięknych licealistek, ubranych skromnie i  schludnie, rozmawiających dotąd sporadycznie i cicho. Nagle jedna z nich odezwała się półgłosem:

- Faktycznie, miała wybór.

- Rzeczywiście, mogła odmówić Aniołowi - odparła druga.

A trzecia na to:

- Istotnie, mogła się nie objawiać.

Tak oto zostałem zaszczycony udziałem w katechezie, której istotę zaczerpnięto z pierwszej stągwi kamiennej.

środa, 3 sierpnia 2022

Moja Rabka

 

Surowego piękna nie trzeba poprawiać, gdybym miał definiować, zacząłbym od tego; piękno naprawia lub poprawia przestrzeń wspólnej obecności. Szczególnie krajobraz górski, widok morza i jezior, panoramy rozległych widoków pobudzają zahibernowane (nie wykluczam) piękno w nas. Czyli co? Czyli stajemy się od razu lepsi, ładniejsi, mądrzejsi, bardziej prawdomówni... A czy nas ktoś pochwycił na kłamstwie lub grubej przesadzie? Pytaniem dotykam obszarów skrajnie osobistych; powinno się tego unikać, bo wierzgnie, kopnie, przewróci. Spotkało mnie wzmiankowane  doświadczenie, na skutek czego wiem, że spotkanie z przypisywaną wersją prawdy na mój temat, zostawia ślady w postaci wypalonej dziury. Piękno nieuchwytnej natury, widok podziwiany stanowi nie lada wyzwanie malarzom i autorom poruszającym się w rejonie wiersza i prozy. Uczynić wszystko, by nie osunąć się w banał, pospolitość, oczywistość, ośmieszenie - stąd estetyka poklasyczna, czyli kwestionująca Platońską Triadę i Arystotelesowy Złoty Środek jako jedyne kryterium spójności i rozsądku. Miejsce piękna zastąpiła kategoria: "wzniosłość". Ciekawie powiedziane. Jak wiele nagle ciemnych miejsc rozjaśnia, z jak wielu zaułków wyprowadza, powierzając skuteczne narzędzia poznania i opisu. Wzniosłość nam to i owo pokazała, to i owo sprowadziła do wymiarów realnych. Jednocześnie zachowała status kategorii chmurnej. Wysokiej i rozmamłanej, mierzonej w słoniach, przyglądającej się naszym sprawom z punktu widzenia dorosłej żyrafy. Jest poukładana, ponieważ nie ignoruje symetrii, hierarchii, harmonii. Stąd często spotykamy ją w szczupłych i wiarygodnych gremiach. Sto i tysiąc lat minie - nikt jej nie przepędzi. Za grzech zostanie uznane pragnienie ośmieszenia jej wypowiedzią miarodajną i dystynktywną. Rabka, do której prowadzi szlak z Turbacza i Starych Wierchów, to źródło lub punkt wyjścia mojej dziecięcej zuchwałości. Tam właśnie, poza świadomością Adminów bezradności doszło do głosu, zdecydowanie odezwało się: pragnienie życia. Nie miało to nic wspólnego z cieniutkim piskiem myszki lub kotka; rozległo się wówczas unisono rozmaitych instancji, sił, układów, tkanek i komórek. Teraz o tym piszę, ale wtedy "o tym się śmiałem". Stan ten ktoś życzliwy zauważył i pozwolił, by się rozwijał. „Ależ macie państwo oczytane i osłuchane dziecko” - zwracano się do lekko onieśmielonych Rodziców, ilekroć w sobotnie popołudnie przekraczali próg specjalistycznego sanatorium. Inne problemy najwyraźniej nie ważyły, zniknęły, nie było ich. Skierowano mnie do Rabki na kurację ratującą zdrowie. Górne i dolne drogi oddechowe. I przepona, dzięki której śpiewałem, tańczyłem, podskakując niczym dobrze wychowany ping-pong.  Boję się tego miejsca. Jadąc na Podhale delikatnie odwracam głowę, zadowalając się świadomością istnienia po lewej ręce oazy świętości prawie. Gdym po latach z odbytych, solidnie przepracowanych rekolekcjach własnych, noga za nogą, wracał z Turbacza, uradował mnie widok Miasta w rozległej dolinie. Z mapy wynika: to Rabka Zdrój - skorupka nadzwyczajnej osobności mojej... I wtedy właśnie, diabeł albo satyr, rozplątał intrygę, szepcząc: nie patrz, nie zachwycaj się, to było dawno, tak dawno, że może nie istniało. Wstyd się przyznać – posłuchałem, wziąłem te pseudomądrości za mądrość samą w sobie. Byłem tak zdruzgotany, że nawet kiepską radę uważałem za dobrą. Szedłem przyglądając się ścianie lasu i pyłkom gościńca. Rabki nawet ułamkiem, okrawkiem sekundy nie zaszczyciłem. W rzeczonych okolicznościach z wnętrza ziemi wygramolił się obelisk; kawał ciężkiej, wypolerowanej płyty z czymś z daleka wyglądającym na inskrypcję. Kolumny słów, z których pierwsza wyrównana do lewej krawędzi. Myślę sobie: wykaz bohaterów tego miejsca, kolumny zasłużonych, imiona, nazwiska, rangi cywilne i oficerskie, katalog okrętów. Nic innego. Nic innego nie zasługuje na istnienie w miejscu wyrównywania się podłoża. A jednak zasługuje. Żadna z tego czegoś ściąga z nazwiskami tylko wiersz. Ktoś miał natchnienie, solidnie się wzruszył, zawziął się, pożyteczne prace w kąt puścił, kartki poszukał, ołówka, usiadł i napisał. Nawet niedługo trwało. Wiersz wyszedł na spotkanie z poezją. Wyczuła woń molestowania, podniosła się, uciekła. Darmo pytacie dokąd. Nie pytajcie, nie wiem. Przyczepiłem się formy, tworzywa i krawędzi. Pamiętam, że drugie, trzecie, czwarte odczytanie skutkowało coraz większym zakłopotaniem. Co się dzieje? Czytam, czytam i nic. Poza odmową przyjęcia nowych  treści żadnej reakcji, odpowiedzi ośrodka pamięci. Niczym sobie na to nie zasłużyłem. Winny wyłącznie autor, którego kosztowną fanaberię lekceważą ludzie i zwierzęta. Słowa wyryte wywołują niezgodę. Wyobrażam sobie moment instalowania tej bryły tam, gdzie nie powinna się znajdować. Boleści dźwigających i komu potrzebna szklanka końskiego potu. Pohukiwania jeden na drugiego, używanie wyrazów, jeden drugiego obrażanie. Nagrobek w lesie, jakieś wyryte słowa, które dowodzą najwyższego stopnia bezładu i kpiny ze słowa, czytelnika, tradycji i natury. Dzieło, choćby najkrótsze, musi z czegoś wyrastać. A ten zapis rylcem dokonany kumuluje znamiona sztuczności i powierzchowności. Gdyby ten utwór powstał sam z siebie, niekoniecznie z niczego, zyskałby akceptację, a nawet uznanie. Nie ma wierszy, włączając w to fragmenty „Ziemi jałowej”, które zasłużyły na towarzystwo lasu i prawo ośmieszania doliny. Jedynie imiona i nazwiska są warte dłuta i rylca. Podziwiając finezję pomnika poświęconego  bestialsko zamordowanym robotnikom Wybrzeża, zauważamy następującą prawidłowość: korzystnie i właściwie usytuowana bryła przemawia jednocześnie na co najmniej dwóch planach: wertykalnym i horyzontalnym. Odwiedzający to miejsce zastanawia się, czy konstrukcja, na którą patrzy, nie stała tam od założenia świata. Wymusił go plan zagospodarowania przestrzennego. Wracamy do siebie z obrazem monumentu. Mamy też plan pozostający w bezpośrednim zasięgu wzroku. Wypełnia go surowe piękno liter składających się na słowa fragmentu wiersza Czesława Miłosza: „Który skrzywdziłeś”. Pamiętam urodę pierwszego kontaktu z fenomenem obliczonym na wieki, słowami ośmieszającymi dyktatorów i tyranów wszelkiego umoszczenia. Instynkt podpowiedział: tak żyj, tak postępuj, by te słowa nie dotyczyły ciebie. Najmniejszych zapędów, przejawów, prób skutecznej miniaturyzacji zdemaskowanego temperamentu w warunkach domowych, koleżeńskich, towarzyskich. Miłosz podkreśla, że autokraci nie potrzebują specjalnych pełnomocnictw i przywilejów, wystarczy im wybuch śmiechu nad krzywdą i zastęp groteskowych klakierów, popaprańców. Zdumiewa potrzeba tylko takiej sławy, jakby nie mieli świadomości wyrządzanych krzywd samym tylko byciem, tkwieniem na pozycji groteskowo określaną: czynem lub stanowiskiem. To się u nich odbywa bezszelestnie, fizjologicznie. Dawne i współczesne herody nie widzą, że tkwią pogrążeni w środku kloaki, przytłoczeni przestrogą: „nie bądź bezpieczny, poeta pamięta”. Zrozumienia powyższych zależności nikt na mnie nie wymusił. Przyjąłem je tak, jak możliwie najlepszy przekaz multimedialny, trafiający głęboko, rozbrajający ewentualne złudzenia co do prawdy zawartej w publicystycznej parafrazie wiersza. Poezja docierała i przemawiała od dawna, ale nigdy z podobną intensywnością, tak dobitnie i z wiarą w siłę własnego ramienia. Pomyślałem wówczas: jeżeli już pisać, to tylko tak. Pisać, by trafić. Trafić, by trafiać. Aż tyle.              

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...