Jolu,
opowieść o Tuwimie za każdym razem zaczynam od przedstawienia tego epizodu. Odpowiednio
koloryzując i akcentując. Suchy fakt: wziął - uratował naszym obecnym milusińskim
niczego nie uzmysławia; dowiadują się i tyle, że wziął i uratował. Trzeba to
opowiedzieć inaczej… Przyszedł, a właściwie wtargnął, wyzwał bolka od
najgorszych, rozsiadł się za jego biurkiem, zzuł trzewika, walnął
(antycypująco) obcasem w politurę - gest ten powtórzy nikita w oenzecie - i wrzasnął: kurna bierut, czy ty chcesz w
mordę? Czy dlatego tu przyjechałem, wróciłem, dlatego pozwoliłem wam brudne
gęby moimi wierszami wycierać, żeby o takich rzeczach słyszeć, że porządnych
ludzi przed ścianą albo pod stryczkiem się tu stawia? Natychmiast stąd
wyjeżdżam i światu ogłoszę, jakie z ciebie zajęcze serce, jaki z ciebie gagatek, jakie z ciebie bydlę Tymczasem pełniący obowiązki /powinności głowy państwa ruszył sobie na odsiecz:
a kim ty w ogóle jesteś Tuwim? za kogo się uważasz? Pytasz - bolku - kim jestem, ignorancie od boleści siedmiu, powiem ci frajerze o zmurszałej cerze; otóż wiedz, że przed
wojną za możliwość przyjęcia solidnego obsobaczenia ktoś taki jak ty musiał wnieść opłatę
w walucie twardej, za łagodne przejście do fazy tolerancyjnego gaworzenia o
pogodzie i sporcie musiał podstawić walizę pieniędzy, za pochwałę co najmniej tęgich
kufrów cztery. Od ciebie niczego nie chcę, ciebie mógłbym nawet pochwalić, ale
muszę mieć powód. Domagam się łaski dla tego człowieka. To bohater. Ocalił moją
matkę. Spadnie mu włos z głowy, cały świat się dowie, jaki z ciebie obrońca
pokoju! Ostatnie słowo: jaką jesteś wszeteczną świnią!
Po
wszystkim poderwał się z namiestnikowskiej żerdki i nie spuszczając wzroku z
mordercy sądowego usiłował oślep trafić stopą do buta trzymanego dotąd za
cholewkę.
Tutaj,
natychmiast podpisujesz stosowny papier, prawo łaski bierut, dla tego człowieka,
a gdyby znalazł się ktoś, kto dwudziestu lat nie przeżył, w lesie siedział, a
teraz ma podobny problem, to dla niego też! Zrozumiano!?
Trzeba
przyznać, że bez tej kody mógłby niewiele wskórać, ówcześni bardzo lubili
stanowczość i bezceremonialność. Bardzo lubili, szczególnie w wariancie
pozwalającym kojarzyć te cechy z czymś w masowej ilości niedostępnym. Samo
podejrzenie o możliwość przejawiania zdolności rozumienia i rozumowania
porównać mogli jedynie z czymś błogim, wdzięcznym, odległym. Sami się wszak nie
certolili: ja cię tu nauczę! - tak to
wariant najłagodniejszy spośród! Jakimś sposobem – do końca jakim nie wiadomo - Tuwim
miał tę potyczkę zaliczoną. Zostało mu przypilnować, aby zalakowana koperta z
wykaligrafowanymi autografami pod aktami łaski dla pięciu bohaterów opuściła
bezpiecznie próg gabinetu. Dopiero wtedy mógł zacytować w myślach treść
poważnego postulatu, wysokiego, najwyższego z możliwych: „czym jest poezja,
która nie ocala narodów ani ludzi, wspólnictwem urzędowych kłamstw, piosenką
pijaków, którym za chwile ktoś poderżnie gardła, czytanką z panieńskiego
pokoju". Jeżeli jest, jest i nie
ocala, nic tu po niej, nic z niej, a bez niej jeszcze większe chwilowo nic.
Julian wiedział, na jak wysoki słup się wdrapał. W bezsensie pogrąży się
cała moja dotychczasowa, aktualna i przyszła pisanina. Niech mnie to ile chce, kosztuje. Idę tam. Ocalać. Nic tu po mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz