środa, 3 sierpnia 2022

Moja Rabka

 

Surowego piękna nie trzeba poprawiać, gdybym miał definiować, zacząłbym od tego; piękno naprawia lub poprawia przestrzeń wspólnej obecności. Szczególnie krajobraz górski, widok morza i jezior, panoramy rozległych widoków pobudzają zahibernowane (nie wykluczam) piękno w nas. Czyli co? Czyli stajemy się od razu lepsi, ładniejsi, mądrzejsi, bardziej prawdomówni... A czy nas ktoś pochwycił na kłamstwie lub grubej przesadzie? Pytaniem dotykam obszarów skrajnie osobistych; powinno się tego unikać, bo wierzgnie, kopnie, przewróci. Spotkało mnie wzmiankowane  doświadczenie, na skutek czego wiem, że spotkanie z przypisywaną wersją prawdy na mój temat, zostawia ślady w postaci wypalonej dziury. Piękno nieuchwytnej natury, widok podziwiany stanowi nie lada wyzwanie malarzom i autorom poruszającym się w rejonie wiersza i prozy. Uczynić wszystko, by nie osunąć się w banał, pospolitość, oczywistość, ośmieszenie - stąd estetyka poklasyczna, czyli kwestionująca Platońską Triadę i Arystotelesowy Złoty Środek jako jedyne kryterium spójności i rozsądku. Miejsce piękna zastąpiła kategoria: "wzniosłość". Ciekawie powiedziane. Jak wiele nagle ciemnych miejsc rozjaśnia, z jak wielu zaułków wyprowadza, powierzając skuteczne narzędzia poznania i opisu. Wzniosłość nam to i owo pokazała, to i owo sprowadziła do wymiarów realnych. Jednocześnie zachowała status kategorii chmurnej. Wysokiej i rozmamłanej, mierzonej w słoniach, przyglądającej się naszym sprawom z punktu widzenia dorosłej żyrafy. Jest poukładana, ponieważ nie ignoruje symetrii, hierarchii, harmonii. Stąd często spotykamy ją w szczupłych i wiarygodnych gremiach. Sto i tysiąc lat minie - nikt jej nie przepędzi. Za grzech zostanie uznane pragnienie ośmieszenia jej wypowiedzią miarodajną i dystynktywną. Rabka, do której prowadzi szlak z Turbacza i Starych Wierchów, to źródło lub punkt wyjścia mojej dziecięcej zuchwałości. Tam właśnie, poza świadomością Adminów bezradności doszło do głosu, zdecydowanie odezwało się: pragnienie życia. Nie miało to nic wspólnego z cieniutkim piskiem myszki lub kotka; rozległo się wówczas unisono rozmaitych instancji, sił, układów, tkanek i komórek. Teraz o tym piszę, ale wtedy "o tym się śmiałem". Stan ten ktoś życzliwy zauważył i pozwolił, by się rozwijał. „Ależ macie państwo oczytane i osłuchane dziecko” - zwracano się do lekko onieśmielonych Rodziców, ilekroć w sobotnie popołudnie przekraczali próg specjalistycznego sanatorium. Inne problemy najwyraźniej nie ważyły, zniknęły, nie było ich. Skierowano mnie do Rabki na kurację ratującą zdrowie. Górne i dolne drogi oddechowe. I przepona, dzięki której śpiewałem, tańczyłem, podskakując niczym dobrze wychowany ping-pong.  Boję się tego miejsca. Jadąc na Podhale delikatnie odwracam głowę, zadowalając się świadomością istnienia po lewej ręce oazy świętości prawie. Gdym po latach z odbytych, solidnie przepracowanych rekolekcjach własnych, noga za nogą, wracał z Turbacza, uradował mnie widok Miasta w rozległej dolinie. Z mapy wynika: to Rabka Zdrój - skorupka nadzwyczajnej osobności mojej... I wtedy właśnie, diabeł albo satyr, rozplątał intrygę, szepcząc: nie patrz, nie zachwycaj się, to było dawno, tak dawno, że może nie istniało. Wstyd się przyznać – posłuchałem, wziąłem te pseudomądrości za mądrość samą w sobie. Byłem tak zdruzgotany, że nawet kiepską radę uważałem za dobrą. Szedłem przyglądając się ścianie lasu i pyłkom gościńca. Rabki nawet ułamkiem, okrawkiem sekundy nie zaszczyciłem. W rzeczonych okolicznościach z wnętrza ziemi wygramolił się obelisk; kawał ciężkiej, wypolerowanej płyty z czymś z daleka wyglądającym na inskrypcję. Kolumny słów, z których pierwsza wyrównana do lewej krawędzi. Myślę sobie: wykaz bohaterów tego miejsca, kolumny zasłużonych, imiona, nazwiska, rangi cywilne i oficerskie, katalog okrętów. Nic innego. Nic innego nie zasługuje na istnienie w miejscu wyrównywania się podłoża. A jednak zasługuje. Żadna z tego czegoś ściąga z nazwiskami tylko wiersz. Ktoś miał natchnienie, solidnie się wzruszył, zawziął się, pożyteczne prace w kąt puścił, kartki poszukał, ołówka, usiadł i napisał. Nawet niedługo trwało. Wiersz wyszedł na spotkanie z poezją. Wyczuła woń molestowania, podniosła się, uciekła. Darmo pytacie dokąd. Nie pytajcie, nie wiem. Przyczepiłem się formy, tworzywa i krawędzi. Pamiętam, że drugie, trzecie, czwarte odczytanie skutkowało coraz większym zakłopotaniem. Co się dzieje? Czytam, czytam i nic. Poza odmową przyjęcia nowych  treści żadnej reakcji, odpowiedzi ośrodka pamięci. Niczym sobie na to nie zasłużyłem. Winny wyłącznie autor, którego kosztowną fanaberię lekceważą ludzie i zwierzęta. Słowa wyryte wywołują niezgodę. Wyobrażam sobie moment instalowania tej bryły tam, gdzie nie powinna się znajdować. Boleści dźwigających i komu potrzebna szklanka końskiego potu. Pohukiwania jeden na drugiego, używanie wyrazów, jeden drugiego obrażanie. Nagrobek w lesie, jakieś wyryte słowa, które dowodzą najwyższego stopnia bezładu i kpiny ze słowa, czytelnika, tradycji i natury. Dzieło, choćby najkrótsze, musi z czegoś wyrastać. A ten zapis rylcem dokonany kumuluje znamiona sztuczności i powierzchowności. Gdyby ten utwór powstał sam z siebie, niekoniecznie z niczego, zyskałby akceptację, a nawet uznanie. Nie ma wierszy, włączając w to fragmenty „Ziemi jałowej”, które zasłużyły na towarzystwo lasu i prawo ośmieszania doliny. Jedynie imiona i nazwiska są warte dłuta i rylca. Podziwiając finezję pomnika poświęconego  bestialsko zamordowanym robotnikom Wybrzeża, zauważamy następującą prawidłowość: korzystnie i właściwie usytuowana bryła przemawia jednocześnie na co najmniej dwóch planach: wertykalnym i horyzontalnym. Odwiedzający to miejsce zastanawia się, czy konstrukcja, na którą patrzy, nie stała tam od założenia świata. Wymusił go plan zagospodarowania przestrzennego. Wracamy do siebie z obrazem monumentu. Mamy też plan pozostający w bezpośrednim zasięgu wzroku. Wypełnia go surowe piękno liter składających się na słowa fragmentu wiersza Czesława Miłosza: „Który skrzywdziłeś”. Pamiętam urodę pierwszego kontaktu z fenomenem obliczonym na wieki, słowami ośmieszającymi dyktatorów i tyranów wszelkiego umoszczenia. Instynkt podpowiedział: tak żyj, tak postępuj, by te słowa nie dotyczyły ciebie. Najmniejszych zapędów, przejawów, prób skutecznej miniaturyzacji zdemaskowanego temperamentu w warunkach domowych, koleżeńskich, towarzyskich. Miłosz podkreśla, że autokraci nie potrzebują specjalnych pełnomocnictw i przywilejów, wystarczy im wybuch śmiechu nad krzywdą i zastęp groteskowych klakierów, popaprańców. Zdumiewa potrzeba tylko takiej sławy, jakby nie mieli świadomości wyrządzanych krzywd samym tylko byciem, tkwieniem na pozycji groteskowo określaną: czynem lub stanowiskiem. To się u nich odbywa bezszelestnie, fizjologicznie. Dawne i współczesne herody nie widzą, że tkwią pogrążeni w środku kloaki, przytłoczeni przestrogą: „nie bądź bezpieczny, poeta pamięta”. Zrozumienia powyższych zależności nikt na mnie nie wymusił. Przyjąłem je tak, jak możliwie najlepszy przekaz multimedialny, trafiający głęboko, rozbrajający ewentualne złudzenia co do prawdy zawartej w publicystycznej parafrazie wiersza. Poezja docierała i przemawiała od dawna, ale nigdy z podobną intensywnością, tak dobitnie i z wiarą w siłę własnego ramienia. Pomyślałem wówczas: jeżeli już pisać, to tylko tak. Pisać, by trafić. Trafić, by trafiać. Aż tyle.              

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...