piątek, 19 sierpnia 2022

Zawiesiliśmy nasze harfy... refleksje wokół eseju Antoniny Karpowicz-Zbińkowskiej

Mocny tekst 

Mocny tekst, dziękuję za łaskawy obstalunek. Fundament i kreska ułamkowa naszych czasów, jej pochmurna wysokość statystyka, nie zostawia złudzeń: zdecydowana większość realizacji muzycznych w liturgii oraz przestrzeniach sakralnych korzysta zachłannie z błogosławieństwa samogłosek. Śpiew i wokaliza stanowią akustyczne naturalia liturgii, modlitwy wspólnotowej i osobistej. W Dobrakowie, odkąd wysiadł na dobre instrument zasilany peduałem, rozlegał się rzęsisty, sążnisty śpiew łatany inteligentnym mruczandem. Przypominam Dobraków, ponieważ Tam znajduje się serce Kościoła Powszechnego, żywa tkanka mocy. Fenomen wspólnoty otwartej i zarazem pozycjonującej. Ksiądz Aleksander zapowiadał frazę, ustanawiał metrum, dostosowywał, słuchał, patrzył, nie krygował, nie oceniał, nie śmiał się. Pamiętam liczne reakcje Wujka, Babci, Cioci, Kuzynek, Kuzynów na śpiew pobożny i nabożny; osobliwie reakcje na przejawy naszego zdziwienia ożywianego samym tylko wspomnieniem powietrznych zderzeń, którym za każdym razem towarzyszył opór, niechęć, zdziwienie. Wielokrotnie i na różne sposoby wspominaliśmy z bratem kościelny naturalizm dobrakowskiej nuty; w istocie zachowywaliśmy się przy tym jak pacjenci zakładu dla niedostosowanych, okorowane ciała obce, którym wystarczy przypomnieć numer dowcipu, żeby wywołać śmiech. Nie mogłem zaakceptować tego, na co pozwalał ludziom ksiądz Aleksander. Niewypolerowany naturalizm w miejsce Akatystu? Do chwili, gdy polecono mi odśpiewanie Psalmu, myślałem, że jestem mądrzejszy od licznie zgromadzonej publiczności o kilka lekcji rytmiki i toniki. Ta przewaga warunkować winna szacunek, na jaki z wielu względów zasłużyłem. Dotąd pamiętam blamaż, dotąd pamiętam reakcję zgromadzonych, którzy łaskawie przyjmowali żenujące, wielkomiejskie, superjednostkowe stasimony. Wkrótce po występie; występie podwójnym, bo pierwszym i ostatnim, ksiądz Aleksander starał się przedstawić, mając na myśli moje niedawne tarapaty, Pana Boga w roli Muzyki o brzmieniu, harmonii, koloraturze najpiękniejszej z pięknych. Gdy w Niebie osiądziesz, słuchać będziesz najrzewniejszego z pień, kryształowych dźwięków, do których prowadzą miejscowe przedsmaki. Nie może być idealnie, Grzesiu, nie może, ale to nie znaczy, że nie należy dążyć, zmierzać. Zastanawiam się, czy faktycznie użył takiego określenia... Słowa księdza Aleksandra przytaczam w parafrazie. To jemu zawdzięczam solidne przyswojenie wyobrażenia macierzy – ekspozytury wartości muzyki w Kościele. Owszem, do tego, czym ta muzyka była, czym jest prowadziły liczne trakty i kontrakty, misy, bisy, kompromisy - przede wszystkim śpiew ze stowarzyszeniem harfy i wrót, cymbałów dźwięcznych i brzęczących, czyli bezgłośnej plątaninki wstępującej do Nieba, a czasami jedynie stepującej na podniebiu. Pamiętam wspomnienie Henryka Mikołaja Góreckiego o muzyce spontanicznego zgromadzenia furmanów wracających z sianem. Przypominam ten fenomen na podstawie wywiadu radiowego, jakiego Mistrz Górecki udzielił  dziennikarce. Pytanie dotyczyło koncertu nad koncertami, pani redaktor zależało na tym, aby powszechnie szanowany kompozytor wskazał i dookreślił współrzędne wydarzenia. Henryk Mikołaj nie zastanawiał się długo, odpowiedział, jakby z przekonaniem i pewnością głosu: do słuchu i do serca. Deltę wypowiedzi kompozytora przenikał surowy blask jasności peryklejskiej; wspomniani instrumentaliści w liczbie kilkunastu (ciekawość skąd mieli wtendyk skrzypce) wiedzieli, że do Nieba idzie się granią, zdarza się raz za razem, że zagrać wystarczy. Dobrze zagrać, wtedy się idzie. Górecki opisał zgromadzenie osiągających Jedność Sensu. Zapewnił Pan Jezus, że gdzie dwóch lub trzech, lub wielu zgromadzi się w Imię Moje, tam Ja Jestem Pośród. Henryk Mikołaj wspomina, że zanim uformowano półkole grajków, zaplombowano wioskę furami. Komu zależało, żeby się jako tako przecisnąć, prześliznąć - trafiał na mur z siana; ale zanim puści sążnistą frazę, rozanielony stanie czując, że akurat teraz także jego życie szczególnego sensu nabiera. Na ten widok Serafini musieli reagować, jak nam się zdarza, gdy ktoś na naszych oczach z wdziękiem daszek ula uchyli, byśmy mogli podziwiać, jak sobie pszczółki w domku moszczą. Kto śpiewa, ten się podwójnie modli. Gdy nie masz siły, by się modlić, pamiętaj, że Duch Święty modli się za ciebie. Co jeszcze? Jest jeszcze coś, znajdzie się bezmiar czynów, tematów, wątków. A wszystkie jak bukiety. Spośród zagonów obfitego wirydarza wybieram tytułem podsumowania jeden. I niech każdy oceni jak ważny. Dobrakowski ekran akustyczny, melodia prehistorycznych wód, kantata przebudzonego deuteru rozproszyła się, rozpłynęła; z oddali grającej echem wraca klang kosiarki, odgłos wiatru pochwytującego szprychę żelaznego koła, dźwięk o czystości różanego mydła, eufonię wszystkiego co jest, co się zdarza: wielką osobność, na którą z równą intensywnością reagują ludzie, świat zwierzęcy, roślinność. Osobność, fermata, czytelność, czystość, brzmienie. Jakości rysujących się sekwencji nie wyrówna śpiew, harmonizacja, odrośl wzruszenia. Czym na tle cudu mniemanego, euforii obficie dobywanej z powietrza są współczesne pogoteki przewracarek, ponure, zakurzone techno kombajnów, marne disco rozrzutników… Kiedyś odgłos klepania na babce słychać było na Tamtym Polu. Że ktoś kiedyś osełką po żeleziwiu na Podleśnej zagrał, słyszano na Podrędziniu. Rzymie, nie jesteś ty już dawnym Rzymem. Jedno, czym ci czas żarłoczny nie dokuczył, wyraża, wypowiada, rozjaśnia melodia gołębich skrzydeł. Niech się znajdzie wreszcie, kto wyjaśni: dlaczego gołębie w mieście nie pojęły sekretu sztuki poruszania się z wdziękiem i z dźwiękiem? Czy nie mogłyby chociaż raz, w imieniu dusz naszych, zagrać na rynku, podwórku jak w Dobrakowie... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...