niedziela, 17 lipca 2022

Wojciech Kilar i Psalmy

   Wojciech Kilar i Psalmy. Wybitny, zdumiewający. Zasłynął pracowitością i estymą, jaką darzył Katowice. Związek muzyki (filmowej) z Miastem objaśniał ontologicznie. Zapytany o charakter, jakość, głębię akustycznego tła obrazów, do realizacji których został zaproszony, deklarował tajemniczo, że parametry tworzonych kompozycji stanowią konsekwencję przywiązania do Katowic. Długo zastanawiałem się, na ile szczerą zaprezentował wypowiedź; Kilara w Katowicach fascynowały zapewne imponderabilia, coś istniejącego przenikliwie, wyrastającego z niewymuszonych rozpoznań oraz nagłych olśnień. Czy były to osobne pejzaże akustyczne? Kompozytor sycił się bogactwem pospolitego, banalnego, rezydującego na obrzeżach logiki i metafory matecznika odgłosów towarzyszących pracy, przemieszczania się, plątaninie krzyku, westchnień, sapania. Sporadycznie przeszywał go odgłos wystrzałów, dźwięk natury i faktury, bezprzykładne darcie się pojazdów przekraczających grubo klauzulę uprzywilejowania. Cisza; długa, rozprzestrzeniona w kompozycjach Kilara stanowi zwykle uroczystą preambułę i zarazem aluzję do miejsca implikującego potrzebę harmonizacji dźwięków pospolitych. Wojciech Kilar znał i pokochał Katowice kosztownych, zachwycających zawsze szybowców. Aktualnie, w dziewięćdziesiątą rocznicę jego urodzin, miejsce wyboru stało się przestrzenią akustycznych gangsterów popadających w letarg wyłącznie w dni słotne. Pamiętam tradycję wyprowadzania na trzeci krąg uroczych latawców poruszanych elegancją smyczka nad otworami wiolonczeli. Czy ktoś ich taniec kiedyś nagrał, sfotografował, sfilmował? Z uporem godnym lepszej sprawy upominam się, by kryteriów piękna i komfortu życia nie utożsamiać wyłącznie z twardością i zmywalnością podłoża, koncesjonowaniem zieloności, w którą nurza się wóz, barwą klinkieru, aromatem czereśni, smakiem miodu, sukniami dziewcząt. Ponad wymienionymi rozrasta się niebo z barokiem obłoków, cylindrem ciemności bez dna i blaszką klosza pospolitej polityki. Polityka to przyrząd do zapalania i gaszenia świec o knotach instalowanych wysoko. 

    Katowice, w istocie do końca nie wiadomo kto: mieszkańcy, strażnicy obejść, instytucje, włodarze mniej lub bardziej subtelni, świętując dziewięćdziesiątą rocznicę urodzin najwybitniejszego ambasadora Katowic i najsłynniejszego ambasadora w Katowicach, kontemplują fenomen istnienia czegoś niemożliwego. I nie mam na myśli wyłącznie obecności muzyki Wojciecha Kilara składowej filmów o gabarytach Psałterza. Myślę i Jubilacie jako człowieku dostrzegającym szansę, żyjącym nadzieją przekraczania ram epoki, stylu, urządzenia świata. Jego obecność i praca, otwartość i wiara zastanawiają i przynaglają. Komuś takiemu poza hołdem ofiarujmy zdziwienie. Sto pięćdziesiąt - liczba wymowna, dająca do myślenia, inspirująca. 

    Za sześćdziesiąt lat, w sto pięćdziesiątą rocznicę urodzin Wojciecha Kilara pitagorejskie zależności osiągną postać doskonałą. Już się cieszę, wnosząc, że z powijaków wyrasta menager – maestro wydarzenia. Chcąc wypełnić zamiar nestora katowickich muzyków, dziewięćdziesięcioletniego dyrygenta, kompozytora i pedagoga (liczącego aktualnie lat trzydzieści) przygotuje i poprowadzi koncert nad koncertami, na wieść o którym nie tylko Kilar, ale i król Dawid westchnie, uśmiechnie się.                         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...