Nadzwyczajne
Święto implikuje złożoną oprawę. Instrumentarium symboliczne twardym głosem
domaga się redukcji nadmiaru tajemnic, znaczeń literalnych i synergicznych.
Trzej Mędrcy, żeby kolejny raz mądrość własną (wiedzę plus doświadczenie)
potwierdzić, zapadli naprzód w sen, by po chwili inną drogą udać się do
ojczyzny. Jednej ojczyzny? Czy tylko jednej, wszak tradycja przypisuje im
występowanie w roli tych, którzy jako wyprawieni z własnych ojczyzn, spotkali
się niby szczęśliwym zbiegiem gdzieś po drodze. Ewangelista, wygadany zazwyczaj
- wybitny specjalista od zawiłych enumeracji genealogicznych - zachowuje daleko
idącą powściągliwość, jakby się chciał pochwalić: patrzcie, podziwiajcie:
potrafię również tak! Trzeba, zaiste użyć wyobraźni, żeby ten ciekawy
(najciekawszy bodaj) epizod Ewangelii Dzieciństwa wartościowo dookreślić. Niby
co się wówczas działo, stało w Betlejem? Scenarzysta opery mydlanej z udziałem
K + M + B w rolach głównych stanąłby wobec największego zawodowego wyzwania. Zobaczyli,
uzgodnili, wyruszyli, idą, idą, idą. Nikt tego na dłuższą metę nie wytrzyma,
nawet oni sami czuć będą, że ktoś ich stopniowo umieszcza i grąży w szufladzie
z napisem: nuda. Nuda, nic się nie dzieje, żadnej drogi ni kurhanu. Jest tylko
ona, przewodniczka: Super Nowa na ich prywatnym i wspólnym niebie. Na ich
niebie i naszym. Ale komplikujemy, nie komplikujmy więc. Święty Mateusz niech
odegra w tym przedsięwzięciu rolę zagubionej – szczęśliwie odnalezionej latarenki.
Poświećmy więc sobie. Przede wszystkim nie mnóżmy bytów. Nie udawajmy, że
obligatoryjnym świadkiem Pokłonu Trzech Króli był Święty Józef - słynny rejent
Milczek, największy niemowa, od którego najwięcej spośród urodzonych przed
Chrystusem zależało. Myślałem dzisiaj o tym, że Ewangelista celowo obecności
Świętego Józefa nie potwierdza; myślałem
wówczas: gdzieś poszedł, nie dokądś poszedł sobie, ale poszedł gdzieś,
powiedzmy: do pracy jakiejś poszedł, a to drew by mógł narąbać, a to koszyk
upleść, by zarobić na utrzymanie, wszak opisana scena rozgrywa się w domu, już nie
w grocie czy pod gratisową, falistą wiatą, przy której lądują odrzutowce. Świętego Józefa wówczas
nie było, był - owszem - ale jego
obecności Ewangelista nie zauważa. Stokroć ważniejsi są Mędrcy, Królowie,
Magowie. Kłaniają się Dziecięciu i od razu zamiast kawki, herbatki o własnych
Mu opowiadają kłopotach. Otwierają swoje skarby i wyjmują z nich... To dopiero,
do tej pory myślałem, że przekazali Bogu, od którego pochodzi wszelka
doskonałość, wypracowany i zaoszczędzony z trudem posag Syna Bożego, o którym
mówili skromnie, aczkolwiek na czubkach palców: nowo narodzony Król Żydowski..
Skąd znamy to sformułowanie? Oczywiście, z
Golgoty. To tam dopełniła się ceremonia początkująca wieczyste Królowanie. I w
Jerozolimie za Heroda i w Jerozolimie za Heroda innego królowaniu temu
sprzeciwiać się będą, mordować zaczną, świadków likwidować, w ogóle do
strasznych wydarzeń dojdzie. Mędrcy liczyli na audiencję. Liczyli i nie
przeliczyli się. To było, przepraszam za trywialność, ich przeżycie
pokoleniowe. Nawet bez specjalnego pouczenia inną drogą udaliby się do ojczyzny
lub (zgodnie z wolą tradycji) ojczyzn. Jak o tym opowiedzieć w Jerozolimie, no
jak? Wszak mieli wystarczająco wiele zapasu oliwy, żeby się przekonać o własnym
nadmiernym przywiązaniu do wygodnych
sofizmatów; gdzie - na niebo otwarte - szukać nowo narodzonego Króla, jeśli nie
w pałacu... Już podczas rozmowy z Herodem zdali sobie sprawę, że meldując się u
niego, wybrali łatwiejszą drogę. W każdym z nas budzi się teraz odważnik ze
szlachetnego stopu; myślimy, deklarujemy: ja to bym do Heroda nie polazł, sam bym
wiedział, dokąd trzeba by, mnie tam potrzebna tylko gwiazda, nic mi po jerozolimskim
GPS-esie. O tyle bym tę historię uprościł, Herod żyłby jak dotąd w błogiej
nieświadomości przypisywanej wierchuszce elity narodu przysposobionego do
systematycznego, sprawiedliwego ograbiania. Ktoś nowy, Ktoś nowo narodzony,
Ktoś pełen królewskich aspiracji, będzie naturalnym wrogiem Heroda. Mędrcy
pojęli to natychmiast, przypuszczam, że nawet wspólny każdemu sen ze specjalnym
pouczeniem, nie byłby potrzebny. Opuszczali Betlejem z jarzmem słodkim i z
brzemieniem lekkim, ubogaceni zrozumieniem. Wnet ich śladem wyruszy Święta
Rodzina. Czy tym samym będzie kroczyć? Zapewne gdzieś tam kiedyś dojdzie do
rozstania; kolejnego w długiej historii zbawienia. Do betlejemskich
rogatek przemieszczać się będą tropem wytyczonym przez Magów. Każdy krok
Mędrców zostawił, a ściślej: ustanawiał ślad, chcę przez to powiedzieć, że w symbolicznym
rosarium, w którym się nagle znaleźliśmy, znaczy dosłownie wszystko, znaczy
każdy szczegół, niuans. Nie mogło być inaczej. Spotkanie z Panem, który nas
stworzył, jest doświadczeniem sycenia się istnieniem. Spotkali nie tylko nowo
narodzonego Króla Żydów, co byłoby zaledwie
spełnieniem ambitnych założeń marszruty; spotkali Boga w kenozie i blaskiem
promieniującego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz