Poetka
na sto dwa.
Dwójka w życiu i biografii literackiej Wisławy
Szymborskiej to liczba naznaczająca wielowymiarowo i głęboko. Dość powiedzieć,
urodziła się jako druga. To dużo, bardzo dużo. Zatrzymałem się obok punktu
wyjścia na szerokie morze nie bez przyczyny. Obchodzę w zamyśleniu wspomnienie
sto drugiej rocznicy urodzin Damy Poezji Świata – poetki na sto dwa. Postępujmy
skupieniu, lecz bez pomp i pompek. Nie ma powodu nadymać niegdysiejszych
szuflad. Należą się jej słowa czci i zrozumienia. I wdzięczności. Wisławę
powszechnie świat kojarzy z wierszami ku czci. Skaranie Boże, utrapienie
wielkie. Napisała. Napisała też wiersz określany w refleksji metaliterackiej
mianem: „sierotka”. Wiersz zagubiony w szufladzie, przy którymś sprzątaniu odkryty;
pisany pewnie od niechcenia, na kuchennym stole, pośród zaniedbanych ingrediencji
potraw i wzgardzonych przypraw. Napisała i odłożyła. Po miesiącu przeczytała
dwukrotnie i pomyślała, że wymuszony post lub ściślej: niejedzenie ma prawo
domagać się czegoś bardziej odświętnego, czegoś poprzedzonego żmudnym badaniem
źródeł, wertowaniem bibliotek; własnych, cudzych, publicznych. Nic
wartościowego w wypowiedzi wyrosłej wyłącznie z domysłu i popuszczania
wodzy, absurdalnego ciśnienia dopominającego się dyscypliny stroficznej i wersyfikacyjnej.
Tym wierszem – ożywiła przekonanie – nie zmażę obłapiającego mnie odium skryby
na usługach. Zawsze będę – myśli sobie – defilować pod transparentem uproszczeń.
Z drugiej strony marna to zasługa bojki przy nadbrzeżu, ale ten skandal na tyle
się skurczył, że mógłby się sprawdzić w roli deski ratunkowej, kółka z pianki,
solidnie splecionej, ugniecionej linki. Albo wabika. Bo dzisiaj do poezji
trzeba wabić, obiecać coś, co wykracza daleko poza konkret skupienia na
czynności czytania lub słuchania. Czy kiedykolwiek było inaczej? Pytam,
jakbym miał pretensję do przeszłości, która nie ocaliła poezji figurującej w
roli sprawczej i porządkującej. Na tym odcinku nic się nie zmieniło, przybyło
jedynie bodźców i rozpraszaczy, informacyjnej plewy i metod reifikowania wszelkich
przejawów życia, i przemieniania człowieka myślącego w durnia. Z tego wypada się
otrzepać w trakcie czytania, deklamowania wierszy i rozmyślania na ich temat.
Poetkę kojarzę z jednym jedynym
ważnym! Z okolicznością posłużenia się tomem: „Ludzie na moście”. Wszedłem w
posiadanie skromnego tomu (każdy wiersz to arcydzieło!) za sprawą ofiarności
profesora Aleksandra Nawareckiego. W jednej z księgarń wyłowił „Zmęczenie”
Bronisława Maja a w drugiej wspomnianą książkę Szymborskiej. Wyłowił, uregulował,
wręczył: „proszę, to ode mnie, przeczytaj przy sposobności”. Aleksander był
wówczas magistrem, prowadził konwersatorium z poetyki. Występowałem wówczas w
roli kandydata na studenta drugiego roku filologii polskiej. Obaj byliśmy przed
czterdziestką. „Zmęczenie” przyjąłem od razu. Pierwotnie jako sposób radzenia
sobie z własnym albo metodę na własne. Szymborska, niczym długoterminowa lokata,
czekała chwili wyczerpania się mniej lub bardziej drastycznych środków do stosowania
przy zapaleniu oskrzeli. Instynktownie zacząłem czytać, zacząłem z wielką
nieufnością, jako tako wspieraną autorytetem sytuacji wejścia w jej posiadanie.
Skoro Aleksander ofiarował i polecił, to dlaczego niby opieram się dotąd i do nadal
stawiam… I się zaczęło. Po godzinie czułem, że jestem beneficjentem szlachetnej
fiesty. Po dwóch stwierdziłem, że zdrowieję! Pomyślelibyście? Czy książka, czy
uważna, aktywna lektura może leczyć? Wysoki ustanowiłem pułap. Absurdalnie
niedostępny, zastrzeżony. Innego nie ma, jak świat światem. Poznanie i terapia.
Nie śmiej się nadęty groszorobie, obsrana szczekaczko dentystycznych poczekalni,
producencie słownego chwastu, który za nic masz, że twoje wymiociny trafiają
mimowolnie do uszu najmłodszych, zapychając wyloty drogocennej jaźni i
wyobraźni. Na to wszystko jedynym lekarstwem poezja. Wiersze z tomu „Ludzie na
moście” nade wszystko i przede wszystkim. Teraz się zastanawiam, jakim kanałem
mogłaby dotrzeć do Poetki informacja przed chwilą zaprezentowane, ostentacyjne wyznanie:
twoje wiersze leczą! Przecież miałem okazję. Tak, ale wtedy akurat gotowa byłaś
słuchać nie mnie a cudzej trąbki. Żywię przekonanie, że specyficzną właściwość
Twojej liryki uzmysłowiły reakcje odbiorców bliskich i wiarygodnych. Czym
się tu zatem przejmować. Już wiesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz