poniedziałek, 1 czerwca 2020

Ubi sunt...


    Zdjęcia zamieszczam jako sympatyk profilu sekcji PTTK <Baildon> w Katowicach. 
Tekst, wyrób własny, nawiązuje do konwencji: najpiękniejsze są bajki o tym, że byliśmy mali...

    Z jej trybun podziwiałem brawurowy występ naszej szkolnej reprezentacji w ramach koszykarskiego briefingu ze sportową elitą Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych. Przeciwnicy radzili sobie świetnie tylko podczas rozgrzewki, imponujące trafienie zza pleców z połowy pola gry utrwaliłem w pamięci jako ozdobę galerii sportowych wspaniałości; na możliwość zobaczenia takiego zagrania czeka się latami. Czeka się, ale i tak nikt nie zagwarantuje, że się coś podobnego kiedykolwiek ziści. Odgłos skrzypiących krzesełek zagłuszył szmer serca: o jejku, zmiażdżą nas... Po chwili okaże się jednak, że to im - nie nam - przyjdzie trawić gorycz. Pierwszy raz byłem świadkiem sytuacji poddania drużyny. Nasi rywale przy stanie 46:4 schodzili z boiska z głowami opuszczonymi do pasa. Rezultat to efekt piętnastominutowej ofensywy zespołu marzeń, skład której stanowiły w większości absolutne tuzy katowickiej koszykówki i jeden zarośnięty walet. Tajemnicą sukcesu była nie tylko wspaniała dyspozycja dnia naszej drużyny, indywidualne walory, ale przede wszystkim zgranie wypracowane w wyniku wielogodzinnego kozłowania, rzucania, piwotowania, doskonalenia zwodów, zagrywania do siebie oraz bezbłędnego czytania gry. Nauczyli się tego podczas serwowanych im co dzień ciężkich treningów w ramach sekcji KS "Baildon" Katowice. Obrazów tego dnia nic mi w pamięci nie potarga, wiem, że Tam (choć tego ani na kliszy, ani na taśmie) pozwoli mi Pan tytułem bezpretensjonalnej rozrywki korzystać z Nieprzebranych Zasobów Jego Świętej Kolekcji. Pamiętam moment podniosłej rozmowy z moim Wychowawcą Henrykiem, w trakcie której dyskretnie ocierał łzę oka, premierowy koncert Maanamu, brawurowy występ zespołu TSA i pierwszą w dziejach  Rawę Blues, która niespodzianie, zaskakując wszystkich wystąpiła z wąskiego korytka Akantu. Były też inne epizody. Nie zapomnę incydentu z Beatką, którą los poczęstował piłką w brodę, czego widok wyzwolił we mnie stałą predylekcję do niesienia natychmiastowej pomocy osobom zamroczonym. Można by wiele i wiele, natomiast trzeba koniecznie wspomnieć kilku starszych kolegów, którzy podczas przerw nazywali mnie Manem, to znaczy Człowiekiem. Notabene sam sobie na tę śmiertelną ksywkę zasłużyłem, ponoć każdą wówczas kwestię moją inicjowałem pretensjonalnym: człowieku! Słynne podczas przerw pogwarki nasze, pamiętne epizody rozdzierającego wtajemniczenia i podskórny charakter nurtów życia; wtajemniczenia równego temu, co przyjmowały w ilościach zwrotnych i wywrotnych liczne pokolenia porywanych w kamasze. Zanim nauczyłem się przekonywać młodszych, z której strony posmarowana kromka, turlałem w głowie kamyczki kryształowych sentencji. Czułem się przy tym jak słuchacz Śląskiej fali przy miłośnikach Radia Luxemburg. Ubi sunt!? Ubi? Ubi Wy? Należy odpowiednim słowem opatrzyć także mobilne stoisko z owocami, warzywami - które po mistrzowsku od lat obsługiwał niezapomniany, świętej pamięci Pan Zbigniew Malinowski - mąż zaufania, w stanie wojennym stanowczo acz nieskutecznie izolowany i wyrywany z nurtu wspólnego trwania. Pan Zbigniew częstował nas przeważnie jabłkami, czasami sięgał po gruszkę lub śliwkę. Zapamiętałem tę Postać z opowiadań Ojca i Mamy, którym po uwolnieniu paszportów, jako organizator wycieczek, pokazał połowę Europy. To Miejsce miało Historię; miało historii wiele. Zapamiętałem je z doświadczeń pełnych intensywności i jaskrawych wyczynów. Setki twarzy, nieprzebranych, setki; gładkich i dziobanych. Słynne odprawy przed wyjazdem na kolonie letnie, zimowe. I pamiętna jednodniowa wycieczka obcej sobie młodzieży, z której - widziałem - pewna para wracała, obejmując się ściśle. W czyjej głowie zrodziła się idea, żeby na jeden dzień do Szczyrku wywieźć młodzież sobie zupełnie nieznaną? Pod opieką ludzi w to ubranych jednego dnia zorganizowano: wstęp, rozwinięcie i zakończenie, spotkanie integracyjne, badanie wyników i rozdanie świadectw. W głowie się nie mieści. Na dobitkę odwilż, niewymowna, obłapiający lutowy mrok, aperitif natury zamiast obiadu i ten żal pod koniec, że trzeba już wracać. Niewyobrażalny żal jednak. Obejmująca się para: sam widok cieszył i uskrzydlał. Nagły, niespodziewany trzask bata, dokładnie to samo, czemu dłuższą chwilę temu przyglądał się w urzeczeniu Szekspir: on z Chorzowa, ona z Czeladzi: trzask, prask: miłość od pierwszego wejrzenia. Wybrać się, pojechać, zobaczyć - można chcieć czegoś więcej? Czy o coś więcej tutaj na tej ziemi chodzi. Ubi sunt?! Żyjecie?! Jesteście. Pamiętacie Wasz pierwszy krótki dzionek, bezpretensjonalny i czysty w istocie epizodzik odwilży? Pamiętacie? Co się z Wami stało? Może cud się zdarzy, jedno lub drugie, a może oboje przeczytacie, korzystając ze wspólnej matrycy te słowa i dacie znać, że to o Was. Odezwijcie się, chciałbym poznać Waszą historię. Byłem świadkiem jej początku. Czy wiecie, że widok taki sprawia, że w chłopcu z superbudy budzi się Horacy? Zwracam się do Was - Grześ pytalski - założywszy uroczyście, że nadal stanowicie Jedno i że jesteście zdrowi. Mnożę pytajniki jako jedyne uprawnione znaczki, krzaczki, szyfry estetyki snującej się śladem pyłu świeżych ruin. Znamienne dzieje, miłe przeszłości obrazy, wśród nich dwa (dzień po dniu) zdarzenia fundamentalne: w przewiązce Hali, która była naszą, najwspanialszą w Katowicach, salą gimnastyczną zdawałem maturę. W poniedziałek pisałem z języka polskiego, we wtorek z matematyki. Bohaterami wypracowania na temat najważniejszych powinności człowieka w chwili bezpośredniego zagrożenia były kreacje przedstawione w "Dżumie" Alberta Camusa, zadania z matematyki nie nastręczyły kłopotu: rachunek prawdopodobieństwa, przebieg zmienności funkcji, trygonometria - wszystko wzniosłe, potrzebne i potwierdzające jawną i kamuflowaną urodę życia. A po maturze wizyta w Filharmonii. A w Filharmonii Beethoven.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...