niedziela, 13 kwietnia 2025

Opowiem wam o Kasi

 

Opowiem wam o Kasi

 

Ręce i nogi ludzkiego plemienia sprawca zbawienia

 

Uciekam w milczenie, w bezruch zdziwienia i zadziwienia; jakbym rezygnował z prawa do myślenia o tobie, do mówienia i pisania. A jednak nie powinienem milczeć o przejawach łaski losu. Pięknie, przepięknie wspominałaś Umarłych. Nigdy jak o nieżyjących, zawsze z obfitości doświadczenia i przyjmowania darów. Ciocia Ewelina - wspominana zdecydowanie najczęściej. Zawsze wywoływana w chwilach wychodzenia z niewiedzy i zagubienia. Teraz, dopiero teraz mnie olśniło; twoim życzeniem stało się pragnienie, abym, gdy będę opowiadał o tobie, pamiętał, co mówiłaś o niej. Ewelina zawstydzała bezzasadną żarłoczność trywialnej hiperboli, jej portret z okładem przekraczał jej ramy. Zdobywała się na wzniosłość, by po chwili zatkać usta słuchających zapowiedzią wyjazdu wymuszonego pilną potrzebą nabycia futra. Jedno i drugie z równą ostentacją otwiera inkrustowane podwoje i zgrzebne wentylacyjne otwory kultury wzniosłej i osadzonej. Wyznaliśmy kiedyś, że jesteśmy poetami jezior. Jeśli nie jezior to zapewne stawów – zdobyłem się na dowcip. Wspólną fotografię zrobiono nam na moście. Pod nim snuła się wolno, coraz wolniej gęsta zawartość jednego z bypassów Odry. Nie lubię tego miasta, ale w żadnym innym nie zobaczymy tak wielu przejawów szaleństwa rokoka. Pomysł narodził się nad wodą. Wpatrywaliśmy się poruszenia mokrego grzbietu. Umiejscowiono ławkę z myślą o dostarczaniu zamorskich widoków zażywającym relaksu na siedząco. Czy cię to nie przekonuje do tego miasta, do serdeczności municypalnej władzy i zawsze oddanych obywatelom urzędnikach średniego szczebla, niewybieralnej, odpornej na kaprysy i fanaberie ludzkiej menażerii… Takiego czegoś w twoich ukochanych Mysłowicach nie zobaczysz… Wygląda na to, że nie znasz Mysłowic. Zaiste, to miasto ma jedną gigantyczną zaletę. Ciekawe jaką? Dało nam ciebie. Może wystarczy tego dobrego, wracamy? Zobacz i posłuchaj, co się tam wyprawia na ścieżce z asfaltu. Poczekajmy, nie spieszmy się. Gromu się nie bój, Ewelina mówiła, że bać się powinni jedynie osobnicy bez sumienia. Po raz kolejny, nie pamiętam który, chciałem cię objąć. Zawsze jednak, ilekroć twoimi ustami władał cytat z „Księgi mądrości ludzkiej” konstatowałem, że będę musiał otoczyć ramionami jednocześnie ciebie i Ewelinę. Otoczyć ciebie i marzenie o tobie.

Tego dnia nabrałem pewności, że nie mogłaś, jak zdecydowana większość urodzonych, przeskoczyć barierki ścieżką natury. Zostałaś nam zadana i podyktowana.    Cdn                  

niedziela, 6 kwietnia 2025

Korfanty. Rebelia. Recenzja.

 

    Udział w spektaklu: „Korfanty. Rebelia” to wydarzenie godne tezy: najlepsze, co nas spotkać mogło w ramach świętowania jubileuszu 75-lecia naszej Szkoły. Zapewne to samo twierdzą wykonawcy oraz inspicjenci ambitnego przedsięwzięcia. Podstawowe pytanie, jakie sufluje widzom nadprzyrodzone magnum recenzji: „czy było warto, czy się opłaciło”?? potwierdza intencje pomysłodawców i organizatorów.

   Uczestniczyliśmy w wydarzeniu bez precedensu; osoby odpowiedzialne za inscenizację żywią przekonanie, że tak licznej i zdyscyplinowanej publiczności dawno nie gościli. Opuszczaliśmy teatr z uczuciem wydobytego z zanadrza apetytu na udział w wydarzeniach przekraczających artystyczny płaskowyż. Sztuka musi się opłacać. Przedstawienie wywołało ożywienie, dyskusję. Umocniło radość wspólnoty. Oto najcenniejszy profit. Zanim uwagę niedawnych widzów przejmą pozateatralne latyfundia, zanim opanuje nas surowy pragmatyzm miasta, zapytamy półgłosem: „Kiedy znowu? Czy przed świętami, czy po świętach”? Ludzie teatru żyją treścią lapidarnych, emocyjnych, spontanicznych opinii – surowym półproduktem najskuteczniejszej, jaką wymyśliła ludzkość, reklamy pantoflowej. Mijają kwadranse, godziny. Odnajdujemy się nagle w roli heroldów scenicznych nowin, opowiadaczy zdarzeń. Musimy się streszczać, ogarniać. Słuchacz przynagla, ponagla, przestępuje z nogi na nogę, waha się; raz chce, po chwili nie chce. Z cząstek ważnych wydobywamy najważniejsze. Separujemy sceniczną ekspresję od tego, co celowo i mimowolnie wywołała. Nasycamy ciekawość słuchacza. Już wie, czy skorzysta ze sposobności sprawdzenia naszych słów, a może da im wiarę. Przed tobą niedawny widzu konieczność ostatecznego rozstrzygnięcia, z jakimi powidokami przedstawienia czynić będziesz krok za krokiem. Pod koniec dnia zasiądziesz i póki pamiętasz, zastanowisz się, zaczniesz pisać recenzję, omówienie, przeprowadzać dowód na istnienie permanentnej rebelii, fenomenu, fermentu i możliwej epikryzy ewentualnego  katharsis.

W postaci tytułowej, nomen omen patronie naszej szkoły, rezyduje potężny, nierozpoznany zasób drogocennego kruszcu. Bezcennym, niepowtarzalnym zarysom można nadać wyrazisty kształt sceniczny. Gdy piszę: „można” – myślę: „należy”, „trzeba”. Spektakl: „Korfanty. Rebelia” potwierdza treść i przesłanie wizji programowej dyrektora Roberta Talarczyka, oznaczającą nadrzędność aktywności kinetycznej wobec momentów zamyślenia nad scenicznym słowem. Przedstawienie w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego z naddatkiem wypełnia cechy założenia. Największym mankamentem inscenizacji okazała się ostentacyjna marginalizacja realnych atutów wybitnego męża stanu. Wojciech Korfanty uwierzył najpierw Bogu a następnie autorytetowi słowa dającego moc przejmowania do żywego logiką i urodą. Tego nie wzięto pod uwagę. A szkoda, wszak testament polityczny Korfantego przekroczył ramy biografii kilku pokoleń. Stylem uprawiania polityki zawstydzał oponentów, przeciwników i wrogów. Istnieje zdecydowane przekonanie, że na Górnym Śląsku jedynie politycznemu potomstwu Wojciecha Korfantego przypisuje się uratowanie i podtrzymanie obrabowanej substancji i sponiewieranego etosu. Szczęściem można o tym poczytać.

A samo przedstawienie? Ciężki rock, imponująca i wyczerpująca choreografia, sugestywna scenografia, wzorowa dystrybucja dźwięku i optymalne nagłośnienie. Brawa należą się wykonawcom nie zawsze sfunkcjonalizowanych ekspresji. Na uznanie zasługuje Dariusz Chojnacki, który po mistrzowsku kreował warianty żywego obrazu bohatera licznego zbioru portretów i fotografii. Pytanie: dlaczego nosicieli ciemności, ponurych intrygantów i biurokratycznego planktonu przestraszonych rangą męża stanu powierzono piekielnym? Gra i usytuowanie sceniczne tych postaci wyrastała z braku optymalnego pomysłu. Zamiar się powiódł.

Nie mogę przejść do porządku nad powidokiem cyrografu. Należy nonszalancką sugestię zawczasu zdementować, Korfanty żył Ewangelią i katechizmem; żył w czasach, które z ambitnego polityka katolickiego czyniły chorążego samotnej walki. Działacz tylko (rozsądny i pożyteczny) radowałby się statusem pączka. „Silny (SIC!) bestia” – promował mądrość i radykalizm. Kompromisom wszelkim stawiał opór.

      Szczególnie teraz portret polityka o wyżej zarysowanym profilu wpłynąłby na konkretyzację myśli, ponazywałby po imieniu rzeczy i pojęcia, oddzielił światło od ciemności. Wiedzy o patronie naszej szkoły należy szukać gdzie indziej. Warto stawić tamę sile sugestii, oto najważniejsza zasługa dynamicznego przedstawienia. Wywołanie potrzeb lekturowych, szukania odpowiedzi w opracowaniach krytycznych, śledzenia dokumentów to najlepszy: oczekiwany i nieoczekiwany efekt wydarzenia teatralnego. Na koniec wątek szkolny, chodzi o zagadnienie dotyczące wyjściowej procedury analitycznej w badaniach literackich. Celem tego postępowania ma być ustalenie w danym utworze frekwencji wyrazów uznanych za kluczowe. Stephen King zapewniał adeptów, że ostrożność wynikająca ze skromności nie jest żadnym mankamentem. Wręcz przeciwnie. Więcej nie oznacza bardziej. I nadmiar bywa wrogiem dobrego. Z niejasnych powodów autor libretta pominął najlepszą radę zasłużonego pisarza. Najczęściej wybrzmiewającym wyrazem jest nazwisko postaci tytułowej. Natarczywa obecność, ponure repetycje, zuchwałe derywacje i bezsensowna analiza onomastyczna to złożona konsekwencja koncepcyjnej bezradności. W scenariuszu pióra Artura Pałygi znajdziemy epizody jasne, transparentne i niezbędne. Mam na myśli scenę przedstawiającą dialog bohatera z żoną. Żywię przekonanie, że najważniejszy epizod, najbliższy prawdzie historycznej, podpowiedziała autorowi niekwestionowana ogniotrwałość życiorysu śląskiego promotora sztuki myślenia. Ten fragment został podyktowany, jego cząstki, cząsteczki zasugerowały kryształki głębokiego snu. Kiedyś zdarzył się sen taki Mickiewiczowi. Po przebudzeniu zapisał, co otrzymał, bez skreśleń, redakcji, korekty. Powstał nowy fakt literacki o tytule: „Śniła się zima…”. Innym razem Mickiewicza obudziło zdanie: „Wojski miał muchomora”. Od razu pomyślał: bez sensu, ale jak to brzmi, ale jak głęboki,  jeśli go czymkolwiek gustownie ochędożę, wywoła rezonans. Wywoła i umocni zrozumienie, i upowszechni szacunek należny postaciom łącznikowym, elementarnym zwornikom akcji, schematu fabularnego ze światem przedstawionym, jego desygnatem i światem naszym: czystym, rzeczywistym. Wokół tego zdania nawarstwiły się wątki podejmujące perypetie gadziny drobnej i krępej, dzikiej i kosmicznej. I scenę grzybobrania dano, inne sceny leśne i obserwację gwiezdnej choreografii zwieńczoną opisem. Zakrawa na paradoks, ale w spektaklu nasyconym efektami ostrego grania i dynamicznych ćwiczeń fizycznych najmocniejszym punktem okazała się scena zadumy, rozmowy, ciszy. Chwila przewagi najlepszych tradycji teatru rapsodycznego nad dopustem rebelii totalnej. Przesada i niedosyt. Więcej rebelii niż osoby patrzącej na Polskę, Śląsk, na nas z nieba.               

niedziela, 26 stycznia 2025

Od 36 lat

 Od 36 lat wiem.

Wiem

i żyję z tym.

cokolwiek znaczy 

to i tamto. 


Zadzwonił roztargniony Hermes,

rozlało się mleko. 


wtorek, 21 stycznia 2025

*** Czułego ciepła

 

***

 

Czułego ciepła nagich serc

w kącikach ust ostygłe łzy

bezwietrznej doczekała mgły

wydarta otchłani źrenica.

 

Zanim obłędu wozy trzy

warkoczy i do nich wstążek

połamią dyszel o resory –

by trafić tam gdzie bezpański stos

od muzealnego gwaru

opalcowane grodzi szkło –

 

zanim podziwiając finezję

złośliwego skryptu

na szczycie zimnej bramy przetniesz

ciszę emocją na wyrost –

pryśnie ślad po mgle.

 

Łatwiej wyzwolić obóz

niż z obozu.

 

I przenikliwe światło

rzucić w szczelny korzec.

 

Niech usta

przejdą na mój chleb.

 

Niech dłoń smukła bezdomna

przyjmie zimny klucz.

 

 

styczeń 2005, w sześćdziesiątą rocznicę wyswobodzenia

więźniów obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu

sobota, 18 stycznia 2025

Pod znakiem Cudu

 

Pod znakiem Cudu

 

Cuda się jeszcze zdarzają.  Najczęściej towarzyszy im cisza. Największym spośród cudów jest dar zrozumienia: w Czyim Imieniu, jakim sposobem, dlaczego tak i mimo wszystko. Czasami w formule daru zrozumienia pulsują oczka piątego i piętnastego planu zamkowych zdarzeń. Człowiek zastanawia się i pyta: dlaczego, Panie Jezu? Czy nie mógłbyś sprawić, bym Obecność Twoją czuł nieco bardziej? Pan Jezus odpowiada: zaufaj. I tym sposobem naszą pracę, zapobiegliwość, cierpliwość, poskromioną pychę, chwilowe nieuporządkowanie, liczne rozproszenia zamieniamy w modlitwę wdzięczności i uwielbienia. Być bliżej Ciebie chcę – śpiewamy w pieśni eucharystycznej. Śpiewajmy ją częściej, zawsze, nawet bezgłośnie. Nade wszystko z nadzieją wysłuchania i w stanie kontemplacji Cudu. Najdalszy od tego, by oceniać Przyjaciół z Wysokiego Zamku, zaznaczę tylko, że wiem, kto rejestruje złożoność kilkuset drobnych faktów w postaci Obecności Boga z ludźmi. A teraz, Kochani, do rzeczy. Wysoki Zamek podejmował grono czternastu, z panem kierowcą, piętnastu aniołów. Czytałem onegdaj pisma Emanuela Swedenborga – wybitnego skandynawskiego mistyka, który z niejednego pieca chleb jadł i który zasłynął jako osoba - pierwszy zarejestrowany przypadek – szczycąca się osobliwym prezentem w postaci trzeciego garnituru zębów. Zapamiętasz? Emanuel Swedenborg, Szwed, nawrócony na mistykę wyznawca światopoglądu oświeceniowego, specjalista anielski, Akwinacie równy, trzeci garnitur zębów. Jemu to świat nauki i mistyki zawdzięcza wiedzę, że w gronie Aniołów są też Aniołki, czyli anielskie dziewczęta i damy lub, jakby życzyła sobie pospolitość spod znaku afery: Anielice. Są też anielskie nieboraczki, czyli małoletni – całkiem gorący Aniołowie płci obojga. Wizyta właśnie takich  Czwartkowych Gości ustanowiła agendę wszelkich zamiarów i działań. Gdyby nie Hania nad Haniami, uwijająca się przy kotłach z pomidorową, do nich, do Aniołów z Żor, należałby początek, rozwinięcie i konkluzja. Oprócz Hani wymienić należy inne Hanie, Małgosie, Gabrysie, Kotki i Dorotki. A i panowie nasi, którzy zawsze w Wysokim Zamku radość odnajdują, wypełniali wspaniale wszelkie obowiązku zachcianki. Była z nami Helenka - osobnego tomu by trzeba. Ale do rzeczy, kronikarzu. Wizyta Pań Nauczycielek: Iwony i Magdaleny oraz Dwunastu Aniołów ze Szkoły Podstawowej nr 7 z Oddziałami Integracyjnymi im. Ks. Franciszka Harazina w Żorach przekształciła się w Misterium Serdecznej Pracy w Cichości i Pokoju.  

To nie jest tak, że przyjechali, usiedli i zamilkli. Projekt wycieczki charytatywnej do Katowic przewidywał kilka faz. Tę, której byliśmy świadkami i po części uczestnikami, określić wypada mianem dopełnienia pozostałych. Obecność Cudownych Młodych poprzedziły etapy przygotowań, udział w realnym projektowaniu zdarzeń. Najważniejsze jednak było przełamywanie oporu, wyostrzanie ciekawości oraz organizowanie środków pozwalających zorganizować przedsięwzięcie. Dowiedziałem się skądinąd, że nasi Młodzi Przyjaciele zostali potraktowani na równi z wyczynową reprezentacją kontynentu. Mam na myśli kalkulację przejazdu i postojowego. Żeby do tego nie wracać, musiałem o tym napisać! Obejmujący, ogarniający nas wszystkich spokój, radość i wzruszenie. Cisza, którą przeszywał szelest i odgłos odkładanych narzędzi. I jaka dyscyplina, ileż wzajemnej spolegliwości, usłużności. Żadnego wyrywania sobie. Ile uśmiechu. Panie Jezu – to Twoje Dzieło. Arcydzieło.  Kronikarz przywołał imiona Mistrzyń nad mistrzyniami. Iwonko, Magdaleno – najgoręcej Wam dziękujemy. Dziękujemy za cudowną lekcję. Instynkt podpowiedział, aby zapytać o imiona Waszych Podopiecznych. Zaiste nie wiem, czy trafiły do Wysokiej Zamkowej Księgi Herkuliańskiej pod nagłówkiem 16 stycznia 2025 Pomidorowa. Jeśli nie trafiły niech zaistnieją tutaj. Odwiedziły nas Uczennice klasy ósmej: Tosia, Ulka, Milenka, Monika, Karolinka, Liliana. Olimpia, Marta, Paulina, Ania oraz ich koledzy  Paweł i Franciszek.  

Dziękujemy Wam za obecność, wytrwałość, pracę, modlitwę, ciężką pracę, anielską cierpliwość i wspaniale odśpiewane kolędy.       

niedziela, 12 stycznia 2025

Koincydencje, zbiegi, Akwila

 

Taki jesteś, Akwilo, no taki jesteś. Indyczkę o numerze 673 w garści prawie miałem, lecz uciekła mi przepióreczka. Z mety wiedziałem, że zamieszałeś w tym piórem, bom się za bardzo nerwowo nie wzmógł, tylkom westchnął cicho. Śnieg pod podeszwą drzemie; śliski, opór stawia. Trzeba uważać na takim śniegu, trzeba się zastanowić, czy wychodzić w ogóle… Też wymyśliłem. Powiedz to dzieciom z Ostrej Górki, jeśli nie obawiasz się wyklaskania i wybuczenia.

 

Jakoś po trzech minutach, za Twoim zrządzeniem, pojawia się w zatoce pierwszy w wykazie numer, który u obarczonych obowiązkiem szkolnym niesmak wzbudza i grozę. Po najwcześniej ośmiu minutach mogłem z pokładu numer „jeden” podziwiać o trzysta metrów oddalony portyk świątyni, w której 19 grudnia 1965 roku wszystko się zmieniło, wszystko się zaczęło. Nasza relacja też. Z pokładu indyczki portyku bym nie dostrzegł. Opiekuj się mną Akwilo, opiekuj i pomagaj, prokuruj sytuacje, pytaj, co zrobiłem i co robię ze swoim chrztem.     

 

poniedziałek, 6 stycznia 2025

Totalny kosmos

 

Wujek Generał, mocno przywiązany do miejsc, rytuałów i wdzięku marszruty, wędrował z małżonką na Mszę Świętą  gościńcami osiedla. Nie musiałem długo Wujka Generała namawiać, by zmodyfikował trasę; przemieszczamy się aktualnie aleją parkową do ulicy Urbanowicza i dalej po plus minus w trzech piątych brukowanego łącznika, czynimy sójkę w lewo przed bramą cmentarza. Odpowiadała nam do niedawna pora Mszy Świętej rozpoczynającej się o 11.00. Po jakimś czasie nie mogliśmy jednak pogodzić oczekiwań z narracjami adresowanymi do piętnastki małoletnich szczęśliwców, których rodzice, babcie, dziadkowie oderwali od smartfonów i przyprowadzili do kościoła. Tak to wygląda; czas najpierw zakłada nelsona i nie pytając, galopuje. Powzięliśmy postanowienie, że odtąd będziemy uczęszczać we sprawowanych od 12.30. Obaj żywimy przekonanie, że jest to najlepszy wybór. W drodze powrotnej wymieniamy serdeczności z Panią Profesor Lucyną. Wujek Generał, który przed laty wespół ze śp. Ciocią odnosił sukces za sukcesem jako nauczyciel wuefu  Czwartego LO, zagaja z namaszczeniem na temat licznych zasług niedawno zmarłej Małżonki. „Dawniej to było…”. Teraz się wspomina. Od tematów się roi, bo przeszłość to matka historii i  ciotka literatury.  

W najbliższym sąsiedztwie Różanki pnie się inwestycja o nazwie: „Totalny kosmos”. Projekt przewiduje zakończenie przedsięwzięcia na siedemnastej kondygnacji. Ciekaw jestem, co na to Rzeczywistość i Pospolitość… Moim zdaniem nazbyt osobliwa doszła w tym miejscu do głosu aspiracja. Chorzów znany z  umiarkowanie rosłej zabudowy cieszy się opinią miasta na ludzką miarę. Nawet pomnik Mickiewicza, co Profesor potwierdził na piśmie: „podejrzanie mały". Póki się nie zawali, architektura uchodzić będzie za dziedzinę szczególnie uprzywilejowaną, chętnie wyznaczającą pozycję dyscyplinom innego typu ekspresji. Mówimy: „szkoła” i myślimy - budynek z ewentualnym obejściem, mówimy: „kościół” i myślimy o konkretnym adresie w przestrzeni miejskiej lub wiejskim krajobrazie. Dlaczego o tym piszę? Zamierzam mianowicie dać wyraz zjawisku z kręgu wyjątkowych. Konstrukcja budynku wymusza technikę specyficznego wspierania stropów. Ściany kolejnych kondygnacji powstają z wykorzystaniem metody wlewu. Nic dziwnego, że budujący używają zachłannie solidnych, metalowych stempli. Projekt  generuje niewyobrażalne koszty. Owszem, po zasiedleniu, takie stemple trafią do punktu, w którym zostały wypożyczone, ale... Takie stemple podtrzymują nie tylko stropy. Umacniają również namiastkę przyszłych balkonów. W pierwszym dniu Nowego Roku wichura rozprawiała się nie na żarty z łuszczycą nocnej strzelaniny. I o kubaturę zalążka „Totalnego kosmosu" raz i drugi zahaczyła. W opisanej wyżej konstrukcji dostrzegła gigantyczny instrument. Wiatr w roli solisty przypominał raczej tragarza – pokornego sługę metafory, olbrzyma stającego przed komisją powoływaną systematycznie w filharmonii. Wyobraziłem sobie gremium prezentujące skrypt warunków pracy  komuś o sylwetce młodego Andrzeja Gołoty. Żaden to koncert. Jeśli już to utrzymany w konwencji muzyki konkretnej, nowej, eksperymentalnej. Ale żadną miarą Knapik, Nowak, Penderecki, Górecki. Mimo wszystko wciąż drżała wysoka pięciolinia, choć tematu przewodniego nie uświadczysz, kontrapunktu również, na fermatę natkniesz się ewentualnie tylko wtedy, gdy się solidnie w zawiłe wsłuchasz. Wyłowiłem fragment z zasobu kręgów harmoniki, już chciałem się pochwalić Wujkowi Generałowi i Profesor Lucynie bezcennym znaleziskiem, ale nie podobna czynić tego bez cytatu na podorędziu: metal (osnowa heavy metalu), pułapka solidnego podmuchu, surowy, gładki beton – najgorsze  akustycznie tworzywo i bezmiar imitacji poprzedzających narodziny prawdziwej gwiazdy, czyli jej wysokości partytury. Muzyka może być asemantyczna, ale musi opowiadać jakąś historię. Asemantyczna w znaczeniu: ty słyszysz – rozumiesz to, ja słyszę i rozumiem tamto; bez obowiązku zapędzania się w konsensusy. Owszem jednoczesne trącanie strun – stempli wszystkich, przenikliwe tasowanie się skal, spłaszczanie powracającej fali. Żadną miarą - nikt tego nie uporządkuje. Czy przybliżyłem wystarczająco charakter „dzieła”, które z impetem wdarło się w wątki sympatycznej rozmowy? Chciałem to nagrać, w ogóle wszystko bym nagrał, szczególnie ciszę do odtwarzania w chwilach zachłannego  chaosu. Nagrać, ale jak? Mikrofonem smarfona? Dobrze, ale gdzie stanąć, żeby nie ściągnąć podejrzeń totalnie kosmicznej administracji. „Dzwony rurowe, Mike Oldfield, rurowe dzwony” – wypowiedziałem zdanie z szacunkiem należnym zawołaniu Archimedesa. Profesor Lucyna zareagowała na tę asocjację uśmiechem oznaczającym akceptację. Wujek Generał zaniemówił. Koncert, wszystkim się zdawało - trwa jeszcze, uważaliśmy za dopełniony. „Totalny kosmos”, to dopiero: dętka, struny i piszczele. Menażeria, sztukateria - wyniosłe instrumentarium świata. I napierający zewsząd nieświeży chuch starego i pobekiwania Nowego.

Zanim fenomen trafił na warsztat, gdy odezwały się odruchowo zepchnięte wątki, pomyślałem, że żaden budynek w Chorzowie nie wydobyłby takiego grania i dynamiki wyrównującej klangor startującego samolotu. Do rozmiaru mrówki maleją przy nim  pretensje tak zwanych mocarzy. Nijaczeje jeszcze bardziej arogancja wyznawców nieprzezwyciężalnej bezradności. Nawet car z Rusi w kosmiczne zapada milczenie. Totalnie.

sobota, 4 stycznia 2025

Zapewniam

 

Zapewniam

 

Gdybyście wiedzieli,

gdybyście tylko wiedzieli,

co dzieje się w jelitach,

gdy siły ciemności ośmiela

przekonanie, że grają u siebie…

 

- zapewniam, nie chcielibyście tego widzieć.

 

Gdybyście mieli zamiar ustalić,

co dzieje się w chwili,

gdy kości tracą spoistość tak,

że tylko od wielkiego mięśnia

zależy los miękkich tkanek…

 

- zapewniam, nie chcielibyście tego słyszeć.

 

Gdybyście przyłapali na gorącym

dramat spochmurniałej zastawki…

 

- zapewniam, przełączylibyście kanał.

 

Albo gdybyście wiedzieli,

co się wyprawia w głowie,

mojej na przykład, teraz…

 

- zapewniam, nic mi nie pomoże.

czwartek, 2 stycznia 2025

Z pamiętnika bibliotekarza

 

"Mówił, że konkurs nie miał żadnego sensu, bo regulamin był tak przygotowany, że o wszystkim i tak decydował inwestor.

- Jest to oburzające - podsumował Terlikiewicz - na całym świecie konkursy architektoniczne organizuje się po to, by wyłonić najlepszą koncepcję i potem ją realizować. Myślałem, że tak jest i w Polsce..."

Zacytowałem wypowiedź syna mojego Przyjaciela Romana - jasnego punktu ze szkatuły zawodowych sekretów. Po uzyskaniu solidnego wykształcenia stanął wobec perspektywy pracy w Wiedniu. Jego ojciec odwiedzał mnie często w bibliotece, gdzie mógł liczyć na wdzięczność, podziw i rozmowę. Heroizm Romana wspominam z rozrzewnieniem. Sam tego chciałeś, Romuś - wykształciłeś solidnie, nauczyłeś fruwać, to się nie dziw, że się wzbił wysoko.

Odwiedzał mnie przeświadczony, że dary, które gromadził i formował od lat, przyniosą roztargnionej młodzieży czytelniczą nieopisaną frajdę. Nie podzielałem entuzjazmu Romana. Pewnego razu zwierzył się, że ze scalonymi przez introligatora rocznikami miesięcznika "Poznaj świat" wspina się na wysokie drugie piętro z nakazu żony. 

- Po co ci to Romuś, po co - tylko miejsce zabierają - oddychać przez to normalnie nie mogę. Wynieś to na śmietnik...

- Na śmietnik Misiaczku? - przecież to skarby są prawdziwe, wszystko od pierwszego numeru ułożone. Takie coś na śmietnik?

- Na śmietnik, Romku, nie chcę na to patrzeć, jak tego nie wyniesiesz, to sama się z pluskwą rozprawię.

- Ale tobie zabronił lekarz.

- Tego mi nie zabronił.

- Mogę cię zapewnić, że w żadnym chorzowskim domu takiej kolekcji nie znajdziesz.

- Gadaj zdrów, nie mam zwyczaju szlajać się po cudzych domach. Mąż oferma i syn wyjechany wystarczy. Po co mi kłopoty. "Poznaj świat"  albo "Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma" i patrz, jaki rezultat. Gazetki podsuwałeś i zobacz - prowincjonalny ekspercie. To wszystko twoja wina...

- Moja? Przecież sama chciałaś, żeby się uczył, kształcił, rozwijał. Żeby kolegów miał dobrych i środowisko porządne.

- Coś mi się wydaje, Romku, żeś się nad miarę rozochocił. Owszem, chciałam, ale nie aż tak, żeby do Wiednia wyjechał...

- Wiedeń to stolica Austrii, kraju katolickiego, czego chcesz, do kościoła chodzi, rodziców odwiedza...

- Mógłby częściej.

- Kiedy to daleko. Poza tym kto by go z takim talentem u nas zatrudnił. Po roku by się rozpił, po dekadzie zmarnował.

- Bym mu dała, niechby spróbował.

- Misiaczku, ty wiesz, też bym na to nie pozwolił, gdyby do czegoś podobnego miało przyjść…

 

Rozmowa wywiedziona z wyobraźni, uszyta z tworzywa, które jakimś cudem przechowała pamięć; Roman zachwycał polszczyzną, godną mowy najbardziej elokwentnych przedstawicieli elity  adwokackiej i akademickiej, domagała się uwagi zdolnej gasić stupor przypalonego nastroju. Zatem nie do najbliższego zsypu, nie pod wieczko bezdusznego kubła, ale do biblioteki trafiły introligatorskie artefakty z gronami bezcennego wnętrza. One wszystkiemu winne. Winne, że Staś wertował zachłannie strona po stronie, a potem - zainspirowany treścią – ukartował projekt opuszczenia matki, ojca i wyjechał do Wiednia. Było nie było wybrał się w kosmos. Roman - ojciec, który wódeczki sobie odmawiał, żeby na introligatorski obstalunek nie pożyczać, żegnał się stopniowo, kropla po kropli, z przyczyną (nic na to nie wskazywało) zgryzoty, która poprzedza rozkwit najpoważniejszego z pytań.

 

Nie wypada tej kwestii rozstrzygać twierdzeniem, trzeba ją wyartykułować pytaniem. Najbliżej celu znalazł się nieoceniony, nieodżałowany Stefan Szymutko - profesor z miasta, w którym po dziś dzień największą atrakcją pozostaje studnia trzech cesarzy. Filolog, w istocie poeta fraz i próz, zapytał: "Dlaczego zatem, panie Leibniz, istnieje raczej nic niż coś, nic niż coś, panie Heidegger"?     

Opowiem wam o Kasi

  Opowiem wam o Kasi   Ręce i nogi ludzkiego plemienia sprawca zbawienia   Uciekam w milczenie, w bezruch zdziwienia i zadziwienia; ...