Pieśń V z "Ksiąg
wtórych" Jana Kochanowskiego budzi prawie zawsze refleksję dotyczącą
związków literatury z historią narodową i powszechną. Czy te dwie tak ważne dla
naszej świadomości dziedziny mogą bezpiecznie funkcjonować obok siebie, łączyć
się w spójnym i trwałym uścisku? W jakiej mierze zależą od siebie, w jakiej
mierze wzajemnie oddziałują? Utwór Kochanowskiego miałby tu do odegrania rolę
absolutnie kluczową i wyjątkową. Można powiedzieć: nie ma innego tak trwale powiązanego
z kontekstem historycznym w zasobach pieśni Kochanowskiego; darmo szukać podobnej
relacji nawet w obrębie całego dorobku Mistrza z Czarnolasu. Czego to dowodzi?
W czym owo założenie mogłoby nam pomóc? Co pozwoli zrozumieć? Pytań, zauważmy, niemało.
Mam nadzieję, że odpowiedzi na kilka z nich pozwolą nam zrozumieć ogólne
właściwości wątku historycznego w literaturze oraz szczególną specyfikę tekstu
literackiego, który po materię świata przedstawionego sięgnął do skarbca
nieodległych dziejów. Od razu trzeba poczynić pewne zastrzeżenie: połączenia
bywają rozmaite, nie dziwi nas na przykład, że miłośnicy przyrody, stając się
poetami, dają chętnie wyraz swojej pasji; szaleństwem byłoby jednak oczekiwać
od poetów, aby pod pretekstem tworzenia wyrafinowanych konstrukcji słownych, ścigali
się w prezentowaniu zarysu aktualnego stanu wiedzy. W jeszcze większe
popadniemy, licząc, że mistrzowie nauk
przyrodniczych w swoich poważnych opracowaniach będą się posługiwać językiem pięknym,
wzniosłym, że będą tworzyć komunikaty naznaczone obecnością funkcji poetyckiej,
czyli takiej, która kieruje uwagę odbiorcy na tworzywo dzieła, jego uformowanie,
kompozycję, bogactwo, walory. W czasach Jana Kochanowskiego świat pisarza i
poety daleko i zdecydowanie wykraczał poza wąskie poletka współczesnych
specjalistów od sprawnego eksponowania osobistego punktu widzenia. Czy w
związku z tym pod adresem twórców podejmujących temat aktualny kierowano
specjalną ofertę, propozycję, bardziej lub mniej wyraźną zachętę? Nie wydaje mi
się. Historia tego nie potwierdza. Poważni badacze dziejów na poetów się z
reguły nie powołują... Czy mają rację? Perspektywa metodologiczna, narzędzia
badawcze, funkcje i metody dociekania oraz konstruowania hierarchii faktów wyżej
sobie ceni ślad na skorupce rozbitego jajka (obowiązkowo z pieczątką) niż
wyrafinowaną amplifikację poetycką. Historycy nie unikają hiperbolizowania faktów,
wolą wszelako, zanim coś nowego światu oznajmią, powiedzieć mniej niż więcej.
Inaczej postępują poeci, inaczej narratorzy pouczającej haggdy. Kochanowski
podejmując wierszem bolesny epizod tatarski zdecydowaną większość sił poświęcił
potrzebom politycznym lub wręcz propagandowym. Ponura przeszłość stała się
pretekstem rozważań obliczonych na cel. Trudno uwierzyć, aby każdy element
propozycji przedkładanej w utworze stanowił faktycznie przejaw poglądów
własnych zacnego autora. Z treści wynika jednoznacznie, że Kochanowski musiał
działać jeśli nie na zlecenie to przynajmniej w porozumieniu z ówczesną klasą
polityczną, czyli obozem władzy. Co jest zatem celem tej wypowiedzi? Jest nim
przejrzysty i jednoznaczny apel: szlachetnie
urodzony rodaku - opodatkuj się na wojsko. Nadto uczyń to dobrowolnie i
hojnie, najlepiej w podskokach. Co ci powiem, to ci powiem, ale ci powiem:
brzmi dziwnie znajomo, nawet cienia egzotyki w tym; brzmi tak, jakby się nasz
poeta - doctus, a może odwrotnie: doctus - poeta we współczesnych nam
akcydensach reklamowych oczytał. Oczywiście nie musiał tego czynić, poznał ten
mechanizm na progu świadomych lat. Atmosfera wielkich miast i ciepełko
sąsiedztwa pańskich stołów aż nadto wyraźnie wskazywała kierunek, z którego
sączyły się nieprzebrane bogactwa potęg tego świata. Głupi nie był, więc
wiedział. Sam jednak o wynaturzone obłędem chciwości dobra nie zabiegał. Kąt
lada jaki i lada jaki żołd. Mam talent i zdrowie. A i spadek, gdy czas
zarządzi, wyhaczę. Czego chcieć więcej?- myśli sobie Jan z Czarnolasu - a tego,
by zdrowie dopisywało, dzieci podrosły, urosły, uśmiechem witała mnie żona i
żebym rozumu w słusznej sprawie Rzeczypospolitej nie skąpił. Nad wszystkim
niechaj pieczołowicie łaską swoją Bóg Ojciec ludzi darzy. W czasach Kochanowskiego,
w złotym wieku kultury polskiej, ukształtowały się i skrystalizowały dwie formy
życia duchowego. Filozoficzną i teologiczną podstawę pierwszej sformułował Św.
Augustyn, autorstwo drugiej jest zbiorowe i przez to bardziej skomplikowane.
Augustynowi - świętemu biskupowi z Hippony zawdzięczamy przekonanie, że Pan Bóg
nie może zbawić człowieka bez jego udziału. Bóg nie może nas zbawić bez nas.
Człowiekowi powinno zależeć na zbawieniu. Mało tego, powinien przedstawić
Najwyższemu materialne i uczynkowe dowody swojej woli. Postawę tę określa się
mianem heroizmu chrześcijańskiego. Przejawy protoheroizmu zawarte są w licznych epizodach Pisma Świętego.
Heroizm stanowi potwierdzenie odwagi, cnoty i godności chrześcijańskiej. Jednym
z jego przejawów jest odpowiedzialność za dobro wspólne, na przykład majątek
lub zwierzone
stado. Druga postawa to kwietyzm. Też się szczyci szlachetnym biblijnym
pochodzeniem; postawa taka zakłada bezwzględny prymat Bożej woli nad nawet
najbardziej prawym i pobożnym przejawem człowieczej swawoli. Konsekwencja tej teorii
u jednych wywołuje jawną trwogę u innych najwygodniejszą wymówkę. Gdybyśmy na
siłę pragnęli logicznego uzasadnienia tego poglądu, musielibyśmy dotrzeć do
rozważań zacnych teoretyków i praktyków ascezy. Zastanawiające skąd rozkwit tej
koncepcji w wieku szesnastym? Do pewnego stopnia, w niewielkim, skromnym
wymiarze stulecie to przypomina epokę recyklingu. Zasugerowanym terminem będą
się posługiwać przyszli historycy specjalizujący się w opisywaniu kryzysów i
dobrostanów naszej epoki. Kwietyzm stał się wygodnym światopoglądem, ponieważ
zakładał całkowitą zależność ludzkich pragnień od Bożej prowidencji i omnipotencji.
Co się zdarzy, będzie. Oczywiście upraszczam i odrobinę drwię sobie. Drwię
sobie, rozpoznając w tej postawie rykoszet teorii predestynacji. którą wśród
szlachty polskiej zaszczepili promotorzy pomysłów Jana Kalwina. Od tej teorii
zawiśli też szukający u nas tolerancji i zrozumienia arianie, staropolscy
pacyfiści - rycerze drewnianego miecza.
Kochanowski opowiada się zdecydowanie
za postawą heroiczną. Gdybyśmy
umieli uniknąć propagandowego naddatku, powiedzielibyśmy, że postawa stokroć cenniejsza od apoteozy
rycerskiego czynu. "Samych siebie ku gwałtowniejszej chowajmy potrzebie...
" jeszcze czego, już to widzę. Już widzę na przykład polskiego szlachcica oderwanego
gwałtem od gospodarskich, flisackich, naukowych potrzeb; dozbrojonego,
wyprowiantowanego, stojącego w gotowości. Ówczesny teatr wojenny wymagał
wiedzy, karności i szaleństwa. Wymagał nadto, wymagał przede wszystkim środków,
obfitego wojennego trybutu, na przykład gwarancji wyposażenia i wyekwipowania
chorągwi lub sporych jej zasobów. Przywołana w pieśni "gwałtowniejsza
potrzeba" to retorycznie odpowiednik współczesnego: "jesteś tego
warta". Kochanowski dobrze wie, jaką ewentualną wartość stanowić by mogła
brygada w ciasnych kontuszach. Znikomą - brzmi odpowiedź. Oderwani od
pługów i liczmanów staliby się
pośmiewiskiem pola bitwy. Na marsowej szali mogliby zaważyć jedynie jako
fundatorzy, mecenasi. Pieśń V zwana potocznie: "O spustoszeniu
Podola" zajmuje niekwestionowanie wysoką pozycję wśród tekstów
propagandowych, realizowanych w konwencji: wszystkie chwyty dozwolone. W
repertuarze tychże znajdujemy amplifikację faktu historycznego. Kto by o nim
pamiętał bez Kochanowskiego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz