sobota, 18 stycznia 2025

Pod znakiem Cudu

 

Pod znakiem Cudu

 

Cuda się jeszcze zdarzają.  Najczęściej towarzyszy im cisza. Największym spośród cudów jest dar zrozumienia: w Czyim Imieniu, jakim sposobem, dlaczego tak i mimo wszystko. Czasami w formule daru zrozumienia pulsują oczka piątego i piętnastego planu zamkowych zdarzeń. Człowiek zastanawia się i pyta: dlaczego, Panie Jezu? Czy nie mógłbyś sprawić, bym Obecność Twoją czuł nieco bardziej? Pan Jezus odpowiada: zaufaj. I tym sposobem naszą pracę, zapobiegliwość, cierpliwość, poskromioną pychę, chwilowe nieuporządkowanie, liczne rozproszenia zamieniamy w modlitwę wdzięczności i uwielbienia. Być bliżej Ciebie chcę – śpiewamy w pieśni eucharystycznej. Śpiewajmy ją częściej, zawsze, nawet bezgłośnie. Nade wszystko z nadzieją wysłuchania i w stanie kontemplacji Cudu. Najdalszy od tego, by oceniać Przyjaciół z Wysokiego Zamku, zaznaczę tylko, że wiem, kto rejestruje złożoność kilkuset drobnych faktów w postaci Obecności Boga z ludźmi. A teraz, Kochani, do rzeczy. Wysoki Zamek podejmował grono czternastu, z panem kierowcą, piętnastu aniołów. Czytałem onegdaj pisma Emanuela Swedenborga – wybitnego skandynawskiego mistyka, który z niejednego pieca chleb jadł i który zasłynął jako osoba - pierwszy zarejestrowany przypadek – szczycąca się osobliwym prezentem w postaci trzeciego garnituru zębów. Zapamiętasz? Emanuel Swedenborg, Szwed, nawrócony na mistykę wyznawca światopoglądu oświeceniowego, specjalista anielski, Akwinacie równy, trzeci garnitur zębów. Jemu to świat nauki i mistyki zawdzięcza wiedzę, że w gronie Aniołów są też Aniołki, czyli anielskie dziewczęta i damy lub, jakby życzyła sobie pospolitość spod znaku afery: Anielice. Są też anielskie nieboraczki, czyli małoletni – całkiem gorący Aniołowie płci obojga. Wizyta właśnie takich  Czwartkowych Gości ustanowiła agendę wszelkich zamiarów i działań. Gdyby nie Hania nad Haniami, uwijająca się przy kotłach z pomidorową, do nich, do Aniołów z Żor, należałby początek, rozwinięcie i konkluzja. Oprócz Hani wymienić należy inne Hanie, Małgosie, Gabrysie, Kotki i Dorotki. A i panowie nasi, którzy zawsze w Wysokim Zamku radość odnajdują, wypełniali wspaniale wszelkie obowiązku zachcianki. Była z nami Helenka - osobnego tomu by trzeba. Ale do rzeczy, kronikarzu. Wizyta Pań Nauczycielek: Iwony i Magdaleny oraz Dwunastu Aniołów ze Szkoły Podstawowej nr 7 z Oddziałami Integracyjnymi im. Ks. Franciszka Harazina w Żorach przekształciła się w Misterium Serdecznej Pracy w Cichości i Pokoju.  

To nie jest tak, że przyjechali, usiedli i zamilkli. Projekt wycieczki charytatywnej do Katowic przewidywał kilka faz. Tę, której byliśmy świadkami i po części uczestnikami, określić wypada mianem dopełnienia pozostałych. Obecność Cudownych Młodych poprzedziły etapy przygotowań, udział w realnym projektowaniu zdarzeń. Najważniejsze jednak było przełamywanie oporu, wyostrzanie ciekawości oraz organizowanie środków pozwalających zorganizować przedsięwzięcie. Dowiedziałem się skądinąd, że nasi Młodzi Przyjaciele zostali potraktowani na równi z wyczynową reprezentacją kontynentu. Mam na myśli kalkulację przejazdu i postojowego. Żeby do tego nie wracać, musiałem o tym napisać! Obejmujący, ogarniający nas wszystkich spokój, radość i wzruszenie. Cisza, którą przeszywał szelest i odgłos odkładanych narzędzi. I jaka dyscyplina, ileż wzajemnej spolegliwości, usłużności. Żadnego wyrywania sobie. Ile uśmiechu. Panie Jezu – to Twoje Dzieło. Arcydzieło.  Kronikarz przywołał imiona Mistrzyń nad mistrzyniami. Iwonko, Magdaleno – najgoręcej Wam dziękujemy. Dziękujemy za cudowną lekcję. Instynkt podpowiedział, aby zapytać o imiona Waszych Podopiecznych. Zaiste nie wiem, czy trafiły do Wysokiej Zamkowej Księgi Herkuliańskiej pod nagłówkiem 16 stycznia 2025 Pomidorowa. Jeśli nie trafiły niech zaistnieją tutaj. Odwiedziły nas Uczennice klasy ósmej: Tosia, Ulka, Milenka, Monika, Karolinka, Liliana. Olimpia, Marta, Paulina, Ania oraz ich koledzy  Paweł i Franciszek.  

Dziękujemy Wam za obecność, wytrwałość, pracę, modlitwę, ciężką pracę, anielską cierpliwość i wspaniale odśpiewane kolędy.       

niedziela, 12 stycznia 2025

Koincydencje, zbiegi, Akwila

 

Taki jesteś, Akwilo, no taki jesteś. Indyczkę o numerze 673 w garści prawie miałem, lecz uciekła mi przepióreczka. Z mety wiedziałem, że zamieszałeś w tym piórem, bom się za bardzo nerwowo nie wzmógł, tylkom westchnął cicho. Śnieg pod podeszwą drzemie; śliski, opór stawia. Trzeba uważać na takim śniegu, trzeba się zastanowić, czy wychodzić w ogóle… Też wymyśliłem. Powiedz to dzieciom z Ostrej Górki, jeśli nie obawiasz się wyklaskania i wybuczenia.

 

Jakoś po trzech minutach, za Twoim zrządzeniem, pojawia się w zatoce pierwszy w wykazie numer, który u obarczonych obowiązkiem szkolnym niesmak wzbudza i grozę. Po najwcześniej ośmiu minutach mogłem z pokładu numer „jeden” podziwiać o trzysta metrów oddalony portyk świątyni, w której 19 grudnia 1965 roku wszystko się zmieniło, wszystko się zaczęło. Nasza relacja też. Z pokładu indyczki portyku bym nie dostrzegł. Opiekuj się mną Akwilo, opiekuj i pomagaj, prokuruj sytuacje, pytaj, co zrobiłem i co robię ze swoim chrztem.     

 

poniedziałek, 6 stycznia 2025

Totalny kosmos

 

Wujek Generał, mocno przywiązany do miejsc, rytuałów i wdzięku marszruty, wędrował z małżonką na Mszę Świętą  gościńcami osiedla. Nie musiałem długo Wujka Generała namawiać, by zmodyfikował trasę; przemieszczamy się aktualnie aleją parkową do ulicy Urbanowicza i dalej po plus minus w trzech piątych brukowanego łącznika, czynimy sójkę w lewo przed bramą cmentarza. Odpowiadała nam do niedawna pora Mszy Świętej rozpoczynającej się o 11.00. Po jakimś czasie nie mogliśmy jednak pogodzić oczekiwań z narracjami adresowanymi do piętnastki małoletnich szczęśliwców, których rodzice, babcie, dziadkowie oderwali od smartfonów i przyprowadzili do kościoła. Tak to wygląda; czas najpierw zakłada nelsona i nie pytając, galopuje. Powzięliśmy postanowienie, że odtąd będziemy uczęszczać we sprawowanych od 12.30. Obaj żywimy przekonanie, że jest to najlepszy wybór. W drodze powrotnej wymieniamy serdeczności z Panią Profesor Lucyną. Wujek Generał, który przed laty wespół ze śp. Ciocią odnosił sukces za sukcesem jako nauczyciel wuefu  Czwartego LO, zagaja z namaszczeniem na temat licznych zasług niedawno zmarłej Małżonki. „Dawniej to było…”. Teraz się wspomina. Od tematów się roi, bo przeszłość to matka historii i  ciotka literatury.  

W najbliższym sąsiedztwie Różanki pnie się inwestycja o nazwie: „Totalny kosmos”. Projekt przewiduje zakończenie przedsięwzięcia na siedemnastej kondygnacji. Ciekaw jestem, co na to Rzeczywistość i Pospolitość… Moim zdaniem nazbyt osobliwa doszła w tym miejscu do głosu aspiracja. Chorzów znany z  umiarkowanie rosłej zabudowy cieszy się opinią miasta na ludzką miarę. Nawet pomnik Mickiewicza, co Profesor potwierdził na piśmie: „podejrzanie mały". Póki się nie zawali, architektura uchodzić będzie za dziedzinę szczególnie uprzywilejowaną, chętnie wyznaczającą pozycję dyscyplinom innego typu ekspresji. Mówimy: „szkoła” i myślimy - budynek z ewentualnym obejściem, mówimy: „kościół” i myślimy o konkretnym adresie w przestrzeni miejskiej lub wiejskim krajobrazie. Dlaczego o tym piszę? Zamierzam mianowicie dać wyraz zjawisku z kręgu wyjątkowych. Konstrukcja budynku wymusza technikę specyficznego wspierania stropów. Ściany kolejnych kondygnacji powstają z wykorzystaniem metody wlewu. Nic dziwnego, że budujący używają zachłannie solidnych, metalowych stempli. Projekt  generuje niewyobrażalne koszty. Owszem, po zasiedleniu, takie stemple trafią do punktu, w którym zostały wypożyczone, ale... Takie stemple podtrzymują nie tylko stropy. Umacniają również namiastkę przyszłych balkonów. W pierwszym dniu Nowego Roku wichura rozprawiała się nie na żarty z łuszczycą nocnej strzelaniny. I o kubaturę zalążka „Totalnego kosmosu" raz i drugi zahaczyła. W opisanej wyżej konstrukcji dostrzegła gigantyczny instrument. Wiatr w roli solisty przypominał raczej tragarza – pokornego sługę metafory, olbrzyma stającego przed komisją powoływaną systematycznie w filharmonii. Wyobraziłem sobie gremium prezentujące skrypt warunków pracy  komuś o sylwetce młodego Andrzeja Gołoty. Żaden to koncert. Jeśli już to utrzymany w konwencji muzyki konkretnej, nowej, eksperymentalnej. Ale żadną miarą Knapik, Nowak, Penderecki, Górecki. Mimo wszystko wciąż drżała wysoka pięciolinia, choć tematu przewodniego nie uświadczysz, kontrapunktu również, na fermatę natkniesz się ewentualnie tylko wtedy, gdy się solidnie w zawiłe wsłuchasz. Wyłowiłem fragment z zasobu kręgów harmoniki, już chciałem się pochwalić Wujkowi Generałowi i Profesor Lucynie bezcennym znaleziskiem, ale nie podobna czynić tego bez cytatu na podorędziu: metal (osnowa heavy metalu), pułapka solidnego podmuchu, surowy, gładki beton – najgorsze  akustycznie tworzywo i bezmiar imitacji poprzedzających narodziny prawdziwej gwiazdy, czyli jej wysokości partytury. Muzyka może być asemantyczna, ale musi opowiadać jakąś historię. Asemantyczna w znaczeniu: ty słyszysz – rozumiesz to, ja słyszę i rozumiem tamto; bez obowiązku zapędzania się w konsensusy. Owszem jednoczesne trącanie strun – stempli wszystkich, przenikliwe tasowanie się skal, spłaszczanie powracającej fali. Żadną miarą - nikt tego nie uporządkuje. Czy przybliżyłem wystarczająco charakter „dzieła”, które z impetem wdarło się w wątki sympatycznej rozmowy? Chciałem to nagrać, w ogóle wszystko bym nagrał, szczególnie ciszę do odtwarzania w chwilach zachłannego  chaosu. Nagrać, ale jak? Mikrofonem smarfona? Dobrze, ale gdzie stanąć, żeby nie ściągnąć podejrzeń totalnie kosmicznej administracji. „Dzwony rurowe, Mike Oldfield, rurowe dzwony” – wypowiedziałem zdanie z szacunkiem należnym zawołaniu Archimedesa. Profesor Lucyna zareagowała na tę asocjację uśmiechem oznaczającym akceptację. Wujek Generał zaniemówił. Koncert, wszystkim się zdawało - trwa jeszcze, uważaliśmy za dopełniony. „Totalny kosmos”, to dopiero: dętka, struny i piszczele. Menażeria, sztukateria - wyniosłe instrumentarium świata. I napierający zewsząd nieświeży chuch starego i pobekiwania Nowego.

Zanim fenomen trafił na warsztat, gdy odezwały się odruchowo zepchnięte wątki, pomyślałem, że żaden budynek w Chorzowie nie wydobyłby takiego grania i dynamiki wyrównującej klangor startującego samolotu. Do rozmiaru mrówki maleją przy nim  pretensje tak zwanych mocarzy. Nijaczeje jeszcze bardziej arogancja wyznawców nieprzezwyciężalnej bezradności. Nawet car z Rusi w kosmiczne zapada milczenie. Totalnie.

sobota, 4 stycznia 2025

Zapewniam

 

Zapewniam

 

Gdybyście wiedzieli,

gdybyście tylko wiedzieli,

co dzieje się w jelitach,

gdy siły ciemności ośmiela

przekonanie, że grają u siebie…

 

- zapewniam, nie chcielibyście tego widzieć.

 

Gdybyście mieli zamiar ustalić,

co dzieje się w chwili,

gdy kości tracą spoistość tak,

że tylko od wielkiego mięśnia

zależy los miękkich tkanek…

 

- zapewniam, nie chcielibyście tego słyszeć.

 

Gdybyście przyłapali na gorącym

dramat spochmurniałej zastawki…

 

- zapewniam, przełączylibyście kanał.

 

Albo gdybyście wiedzieli,

co się wyprawia w głowie,

mojej na przykład, teraz…

 

- zapewniam, nic mi nie pomoże.

czwartek, 2 stycznia 2025

Z pamiętnika bibliotekarza

 

"Mówił, że konkurs nie miał żadnego sensu, bo regulamin był tak przygotowany, że o wszystkim i tak decydował inwestor.

- Jest to oburzające - podsumował Terlikiewicz - na całym świecie konkursy architektoniczne organizuje się po to, by wyłonić najlepszą koncepcję i potem ją realizować. Myślałem, że tak jest i w Polsce..."

Zacytowałem wypowiedź syna mojego Przyjaciela Romana - jasnego punktu ze szkatuły zawodowych sekretów. Po uzyskaniu solidnego wykształcenia stanął wobec perspektywy pracy w Wiedniu. Jego ojciec odwiedzał mnie często w bibliotece, gdzie mógł liczyć na wdzięczność, podziw i rozmowę. Heroizm Romana wspominam z rozrzewnieniem. Sam tego chciałeś, Romuś - wykształciłeś solidnie, nauczyłeś fruwać, to się nie dziw, że się wzbił wysoko.

Odwiedzał mnie przeświadczony, że dary, które gromadził i formował od lat, przyniosą roztargnionej młodzieży czytelniczą nieopisaną frajdę. Nie podzielałem entuzjazmu Romana. Pewnego razu zwierzył się, że ze scalonymi przez introligatora rocznikami miesięcznika "Poznaj świat" wspina się na wysokie drugie piętro z nakazu żony. 

- Po co ci to Romuś, po co - tylko miejsce zabierają - oddychać przez to normalnie nie mogę. Wynieś to na śmietnik...

- Na śmietnik Misiaczku? - przecież to skarby są prawdziwe, wszystko od pierwszego numeru ułożone. Takie coś na śmietnik?

- Na śmietnik, Romku, nie chcę na to patrzeć, jak tego nie wyniesiesz, to sama się z pluskwą rozprawię.

- Ale tobie zabronił lekarz.

- Tego mi nie zabronił.

- Mogę cię zapewnić, że w żadnym chorzowskim domu takiej kolekcji nie znajdziesz.

- Gadaj zdrów, nie mam zwyczaju szlajać się po cudzych domach. Mąż oferma i syn wyjechany wystarczy. Po co mi kłopoty. "Poznaj świat"  albo "Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma" i patrz, jaki rezultat. Gazetki podsuwałeś i zobacz - prowincjonalny ekspercie. To wszystko twoja wina...

- Moja? Przecież sama chciałaś, żeby się uczył, kształcił, rozwijał. Żeby kolegów miał dobrych i środowisko porządne.

- Coś mi się wydaje, Romku, żeś się nad miarę rozochocił. Owszem, chciałam, ale nie aż tak, żeby do Wiednia wyjechał...

- Wiedeń to stolica Austrii, kraju katolickiego, czego chcesz, do kościoła chodzi, rodziców odwiedza...

- Mógłby częściej.

- Kiedy to daleko. Poza tym kto by go z takim talentem u nas zatrudnił. Po roku by się rozpił, po dekadzie zmarnował.

- Bym mu dała, niechby spróbował.

- Misiaczku, ty wiesz, też bym na to nie pozwolił, gdyby do czegoś podobnego miało przyjść…

 

Rozmowa wywiedziona z wyobraźni, uszyta z tworzywa, które jakimś cudem przechowała pamięć; Roman zachwycał polszczyzną, godną mowy najbardziej elokwentnych przedstawicieli elity  adwokackiej i akademickiej, domagała się uwagi zdolnej gasić stupor przypalonego nastroju. Zatem nie do najbliższego zsypu, nie pod wieczko bezdusznego kubła, ale do biblioteki trafiły introligatorskie artefakty z gronami bezcennego wnętrza. One wszystkiemu winne. Winne, że Staś wertował zachłannie strona po stronie, a potem - zainspirowany treścią – ukartował projekt opuszczenia matki, ojca i wyjechał do Wiednia. Było nie było wybrał się w kosmos. Roman - ojciec, który wódeczki sobie odmawiał, żeby na introligatorski obstalunek nie pożyczać, żegnał się stopniowo, kropla po kropli, z przyczyną (nic na to nie wskazywało) zgryzoty, która poprzedza rozkwit najpoważniejszego z pytań.

 

Nie wypada tej kwestii rozstrzygać twierdzeniem, trzeba ją wyartykułować pytaniem. Najbliżej celu znalazł się nieoceniony, nieodżałowany Stefan Szymutko - profesor z miasta, w którym po dziś dzień największą atrakcją pozostaje studnia trzech cesarzy. Filolog, w istocie poeta fraz i próz, zapytał: "Dlaczego zatem, panie Leibniz, istnieje raczej nic niż coś, nic niż coś, panie Heidegger"?     

Pod znakiem Cudu

  Pod znakiem Cudu   Cuda się jeszcze zdarzają.   Najczęściej towarzyszy im cisza. Największym spośród cudów jest dar zrozumienia: w Czy...