sobota, 3 września 2022

Ballady i romanse

 

„Ballady i romanse” Adama Mickiewicza otwierają polski romantyzm; uczeni lubią operować kategorią: stanowią cezurę, wyznaczają moment, wywołują przełom, formułują nieodwoływalne, bezpowrotne, nieodwracalne. Skoro uczeni lubią operować, radzi odpytać nas z tego, co uznali za słuszne albo co sobie wymyślili. Osoby, których los zawisł od tego, w jaki sposób odpowiedzą na pytanie wcześniej urodzonych, muszą to i owo w sobie przełamać, to i owo oswoić; szaleństwem bowiem (ściśle romantyczna kategoria? ) byłoby pomijanie czy wymijanie oczywistości. Zaczęliśmy od naukowego sztafażu, o którym czterech na pięciu poetów marzy jak o adresie najwłaściwszym – nieosiągalnym. Ten to miał szczęście, zazdroszczą Mickiewiczowi, ten to miał. O nas cicho na katedrze; gotowym srogi kołacz upiec lub najmniej zamówić, żeby się to zmienić mogło. Mickiewicza, dobrze pamiętacie, chłostano za ballady do krwi. Jedynie kucharki przenikały te treści ze smakiem, dyspensując się od darcia jarzyn i rozrywania różowej klawiatury wołowego i przesiewania jagód bobu. Czy widział ktoś Danusię przechwytującą z książki najczulsze subtelności na stopniach kuchennych schodów? Tego widoku zaoszczędzono nawet niejakiemu Krukowskiemu, na temat którego rosło przekonanie, że w Wilnie nikogo nie znając, o każdym wszystko wie. Gdy dobrniemy w małej improwizacji do wyznania: „jam się z krukiem zmierzył…” otrzymamy pośrednio rozproszony portret eksplikacji zła w ujęciu potocznym i wielkomiejskim.  Portret, którego eschatologiczną wyrazistość poprzedziło studium szkicu z natury. U Mickiewicza zło ma twarz: zastawia sidła i samo w nie wpada. To coś więcej niż jakość dodana! Zwykliśmy tłumaczyć dzieciom i młodzieży, na czym polega oryginalność i nowoczesność tych wierszy. Odnajdujemy się wówczas w roli zakładników lepszej przyszłości, niczym trzeci teatralny garnitur, któremu oznajmiono, że w planach na nowy sezon dyrekcja teatru przesądziła o rozpoczęciu przygotowań do dwóch albo trzech premier z repertuaru Szekspira. Chociaż się czujemy nieswojo, straciliśmy nadzieję na obecność naszych imion obok postaci z górnej części afisza, wierzymy, że tym razem chociaż z halabardą po scenie pobiegamy. Nawet ktoś – powiedzmy sobie: niewyraźny – nagle się odzyska, być może skutecznie przełamie, na nowo odkryje… Bo „Ballady i romanse”, bo romantyzm cały wyrasta bezpośrednio z doświadczenia tajemnicy. Owszem, można mówić o kontekstach, millenaryzmie, emigracji, przeklętej doli, charyzmatach, można rozdrapywać związki literatury z językiem, słownictwo z estetyką, wiary religijnej z wiarą w sztukę. Można, ale bez komentarza dotyczącego lekcji wtajemniczenia, bez opisu literatury jako przejawu, bocznej arabeski dążenia do czegoś więcej, do czegoś, co poprzedziła świadomość ciężarów branych na siebie wyzwań i obietnic – powzięty wysiłek poznawczy, naukowy, dydaktyczny zapadnie się w obrazie literatury wyprowadzonej z przyczynków. Przestrzegam przed próbą zastygania w przekonaniu, że pisarstwo to typ określonego zajęcia. Pisarz w takim rozumieniu nie potrzebuje ani kierownika, ani wydawcy. Nie potrzebuje nawet stołu. Wracamy do romantyzmu jak do zdroju również naszych odkryć, olśnień. Wszystko co piękne w literaturze nowożytnej wynika z romantycznych powinowactw. Czasami te zależności są tylko sugerowane, czasami insynuowane. Czytelnik „Ballad i romansów”, szczególnie taki, którego zapewniono, że teksty składające się na spójny zestaw, to literackie pierwociny Mickiewicza, ma prawo żywić przekonanie, że nasz twórca już właśnie taki był i kropka.  Był zdolny, skoro już w pierwszej osobnej książce osiągnął pułap niedostępny dziesiątkom autorów o chwiejnej reputacji.

Czego spodziewać się po Mickiewiczu, czego po uważnym czytelniku jego tekstów? Pewności, jednoznaczności oceny moralnej na tle estetycznej spójności. Prawidła moralne, jednoznaczne opowiadanie się po stronie dobra, prawdy, piękna, wiary, nadziei, miłości umieszczają w nawiasie normy fachowo temperujące siłę wyrazu. Klasycyzm stoczył zwycięski bój z ekspresją. Nad jej zwłokami wprawił w ruch kręgi ospałego powietrza. Klęskę przeciwnika przypieczętowały walory skutecznie odstręczające czytelnicze zaufanie. Klasycystyczne „ja” dochodzi do głosu w prowokowanym dialogu; narratora definiuje przekonanie wynikające z obiektywności, dookreśla perspektywa permanentnego post factum. Narrator ballad pozwala się zaskoczyć, prowokuje rzeczywistość do okazywania tego, co w niej odkrywcze, dziejące się, trwające, wydarzające się. Ballady stanowią bezpieczne izolatorium nieliterackości będącej gwarancją „prawd żywych”. Kryterium powagi mianowano muzyczność tworzywa dzieła literackiego. Kto by pomyślał; po dziesięcioleciach epatowania sensem i metonimią, rachunek przyszedł pocztą, a wraz z nim pakiet radosnych czytelników.                  

    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...