piątek, 30 lipca 2021

Fredek

Fredek 

        Był to raczej prototyp roweru, zaczątek namolnej serii niż coś, czym wypada się chwalić. Nawet w długim zdaniu nie można powiedzieć wszystkiego. Wiejskimi drogami od lat poruszano się czymś takim. Latem, zimą opierał ścianę między oborą i stajnią. Czy do sklepu, czy do kowala, czy do księdza - wskakiwano na rower i raz – dwa zajeżdżano, gdzie trzeba. Zbyt wysoki, by mogły zepsuć go dzieci. Czarny, kompletny, niezawodny. Wysłużony egzemplarz z serii przekraczającej dziesiątki milionów. Dzieło topornej technologicznej linii produkującej z zamkniętymi oczami i siłą rozpędu, fabryki – żywicielki powiatu, której nikt nie oważy się zatrzymać. Żadnych szczególnych znaków – standardowa geometria, poczciwy Pietia Goras. Stelaż - żadne cacko; doprawdy nic nadzwyczajnego: dwie przyprostokątne, jedna przeciwprostokątna. I siodełko, którego dolną część przyspawano w sąsiedztwie wlotu rurki najkrótszego boku. Żadnych fanaberii, żadnych związków z inżynierią kosmiczną, zapomnij o przerzutkach, hamulcu nad kierownicą, światłach, zwierciadełkach. Jeden jaki taki odblask i błotniki przykręcone dłonią praktykanta. Zanim nie rozwarstwią się werki, zanim na dobre nie urwą się dzyndzel i podstawka, ojcowie rodzin będą mieli czym przywoływać dzieci. W świecie zatopionym w ciszy echo dzwonka gasło pod lasem. Jedynym dodatkiem były żółte litery wyrazu: yкраїна. Napisu tego nie czytano często, korzystano z roweru; to był po prostu rower marki rower. Do rzadkości należał zwyczaj przedkładania kwestii politycznych podczas samotnej jazdy. Nie usłyszałem nigdy: wskakuj na ukrainę albo zejdź z ukrainy. Zostawmy.

Odkąd podeszwami zacząłem sięgać pedałów, nieustannie szukałem sposobności, by się karnąć. Takie słowa rozlegały się często w podcieniach  Superbudy: ale daj się karnąć – i w odpowiedzi: ależ proszę: karnij się. Fascynująca forma, ile w niej semantycznych rozgałęzień, ile taktu przypisywanego autorytetowi wyrazów nie do zdarcia. Karnąć znaczy: jeździć na cudzym rowerze. Nie tyle korzystać, dotykać, co właśnie jeździć. Jeździć, ale niespecjalnie daleko, by zaprzyjaźniony posiadacz mógł mieć cenny gadżet stale w zasięgu oka. To był nasz pokoleniowy regionalizm. Gdybym w Dobrakowie odezwał się: daj się karnąć,  mogłoby to oznaczać, że zamierzam przyszłą ofiarę w całości od stóp po czubek czernią otoczyć, sadzą zapaskudzić. Czy wobec braku adekwatnego słowa jeżdżono wyłącznie na własnych rowerach? Bynajmniej, czyli nic nikomu do tego. Chcąc wypróbować cudzy rower, wyprowadzało się go z podokola albo, gdy posiadacz roweru pozostawał w obrębie, proszono: daj się zjechać. W odpowiedzi padało tak częste na wsi: tylko nie zepsuj. I się jechało, jechało, a sprężyny przyspawanego siodełka stękały, jęczały. Zepsuj? Co miał na myśli miłośnik sprawdzonych formuł? Przypuszczam, że temu komuś zależało na relacji, na tym, żeby jej zanadto nie skomplikować, bo co innego mogłoby się podczas przejażdżki sknocić? Kierownica nie odpadnie, siodełko się nie urwie, błotniki nie odfruną, rama nie popęka, przeciwprostokątna nie strzeli. Panę złapać można, oponę przedziurawić, przednie koło skrzywić. Tak – mógł się czegoś takiego obawiać, zwłaszcza że za chwilę lub nazajutrz czekać go będą sprawy do opędzenia wyłącznie na rowerze. Którym jazda dziwną jest, muszą się liczyć ze statusem roweru jako podstawowego narzędzia pracy. Dlatego takie składowe, taka konstrukcja i tylko taka uroda.

Odkąd odpowiedni wzrost osiągnąłem i równowagę utrzymać mogłem, rower stawał się lasem, ja natomiast zamieniałem się w wilka. Bardzo młodego wilka; wyszczekanego, dzikiego i bezwzględnego. Pewnej wiosny w Dobrakowie rozwinięto asfaltowy dywanik. Zanim nie potłuką go podkowy, nie wypaczy, nie wydrąży, nie poharata ciężar maszyn, gąsienic, wozów oraz gwar i żarłoczność staroświeckich kosiarek, przewracarek, grabiarek – będę mógł z niego korzystać niczym z dodatku do miejskiego chodnika. Efekt porównywano z osiągnięciami epoki najnowszej. Przed laty po każdej ulewie, tradycyjnie z początkiem wiosny ścieżaj falował zwałami błota – teraz jest inaczej, jest wygodnie i czysto. Do tego, co było, żal nawet myślą wracać. Jakoż pewnego razu, gdym ponad wszelką wątpliwość ustalił, że rower Wujkowi nie będzie potrzebny, po niezużytym asfalcie wyruszyłem pod górę, żeby krówkę przewiązać. Po kilku chwilach konstatuję sensację: koła nie czują znajomego oporu! Dawniej, aby pokonać wzniesienie, musiałem przed najostrzejszym odcinkiem zsiadać i dobrych kilkanaście metrów rowerem się opiekować. Urosłem? Sił nabrałem? Zmężniałem?  To i to, i tamto. Po zadzwonieniu krowim łańcuchem na rower wsiadam i dawaj, jak mawiają: z górki na pazurki. Nie tylko we mnie, także między szprychy czarnego rumaka wtargnęło nowe życie. Nie tylko ja, także rower powziął zdecydowany zamiar ustanowienia rekordu prędkości, wytrzymałości, wdzięku. Takiej zgodnej i owocnej współpracy międzynarodowej Dobraków dotąd nie oglądał. Tym razem patrzył na to, co się stanie. Stał, patrzył i nie puszczał pary. Kto patrzył? Fredek, gospodarz, dobry kolega Wujka. Zwykle zajęty pracą, tym razem rozmawiał z kimś na krawędzi szosy. Na widok obserwatorów jeszcze głębiej przenikała dusze (roweru i moją) wymowa sloganu z odrapanego szyldu gminnej spółdzielni: szybciej, dalej, sprawniej. Rozmowy zaprzestano. To mogło oznaczać, że przekroczyliśmy właśnie zawrotną prędkość trzydziestu ośmiu na godzinę i że nie jest to nasze ostatnie słowo i już za chwilę zbliżymy się jeszcze bardziej do prędkości dźwięku i pamięci. Było to zaiste doświadczenie pierwsze i piękne. Emocje oglądających, którzy w otulinie wzruszenia poczuli ciepło i wygodę jak podczas koncertu, wernisażu, głośnego czytania poezji. Zajęty rozmową Fredek instynktownie zamilkł, osobie, z którą chwilę temu rozmawiał nakazał mimiką milczenie, westchnął, wyprostował się, zasklepił w podziwie. Gdyby nie majestatyczny, rzadko oglądany ruch głową, mogłoby się wydawać, że umarł na stojąco, a towarzysząca mu postać to żaden kolega tylko podtrzymujący go anioł. Czegoś takiego – pomyślał - u nas nie grali, miastowy na wiejskim rowerze i do tego jak szybko – weźże mnie uszczypnij… następnie głową w prawo, głową w lewo, głową w prawo, głową w lewo. I tak przez dłuższą chwilę. Myślcie, co chcecie, ale powiem wam, że chciałbym, abyście w taki właśnie sposób reagowali na moje wiersze.

                                 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...