Zawsze
mnie zastanawiało, skąd Jezus Zmartwychwstały wiedział, jakiego rodzaju deficyt
umościł sobie w sercu Tomasza Apostoła z przydomkiem Didymos… Tam od razu w
sercu. Serce podpowiadało i rozgrzewało poczucie, że nasz bohater wraz z
innymi członkami osobliwego kolegium uczestniczy w dobrych zawodach, słynne: pójdźmy
więc, aby i nas ukrzyżowano nie mogłoby wyjść z człowieczego wnętrza,
jeśli wprzódy nie kotwiczyłoby w sercu.
Ze świętym Tomaszem Apostołem wiążą się i kojarzą bogate konteksty. Przypisują
mu autorstwo najsłynniejszego apokryfu. Czy zdajecie sobie sprawę z powagi tego
przypomnienia? Tomasz był brany pod uwagę jako pełnoprawny kandydat na
Ewangelistę. Gdyby mu przypadł w udziale ten zaszczytny tytuł, scena, którą
odsłania dzisiejsza perykopa, byłaby co najwyżej jedną z wielu. Powiadają o Tomaszu:
„niewierny”. Rzeczywiście, gdyby znano faktyczne znaczenie przytoczonego
epitetu, podobnej nieścisłości zapewne nikt by nie ryzykował. Ludowa tradycja, zgodnie
z treścią obserwacji zaktualizowanej przez Sienkiewicza, staje się u nas prawem.
Klamka zapada. Koniec – kropka. A przecież z „niewiernością” Tomasz ma wspólnego
tyle co nic. Owszem, jest: uparty, dociekliwy, nieufny. Owszem,
jest, ale kto z tych cech będzie skłonny upleść wianuszek mankamentów,
wstydliwości, nieprzezwyciężalnych wad charakteru? Zapewniam: nikt rozsądny.
Wręcz przeciwnie, z wymienionych, jakby nie było, rodzą się wdzięczne
dowody bezkrwawego postępu, towarzyszą im dobre myśli, szlachetne intencje;
skutkują udanymi rozwiązaniami. Uwielbiam, aczkolwiek z rezerwą, naturalny,
surowy radykalizm Tomasza, tę część jego natury, w której szczególnie upodobała
sobie Łaska. Pan Jezus wiedział, że spośród zgromadzonych w Wieczerniku jedynie
Tomasz nieomal natychmiast ruszy do ewangelizacji, zaniesie orędzie o
Chrystusie najdalej i przyjmie doświadczenie męczeństwa z odwagą, z jaką inni
przyjmują błogosławieństwo pokoju. To musiało być niezwykłe widzieć Tomasza w
akcji, w roli mobilnego fundamentu pierwszej Wspólnoty. Dotknąć Ran. Tego nas
uczy, tego od nas wymaga Chrystus, któremu nikt przecież nie przekazał na
stronie: wiesz jeden z naszych, Tomasz mu dano, wątpi, potrzebuje dowodów;
rozumiesz: zrób coś, gdy się znowu zjawisz, żeby w Ciebie uwierzył, żebyś go przekonał,
bo nasza mowa, choćbyśmy unisono wyznanie złożyli na opór trafi. To jest –
rozumiesz - konkreciarz, więc nie dziw
się próbie, jakiej zechce Cię poddać - Panie. Owszem, nikt czegoś takiego Jezusowi
nie mógł powiedzieć. W niczyjej głowie tego typu słowa. Skąd zatem Jezus wiedział,
co gryzie Tomasza z przydomkiem Didymos? Wiedział, wiedział doskonale zanim
Tomasz został ukształtowany w łonie, zanim go powołał i uczynił apostołem.
Dużo ciekawsze okazuje się pytanie: dlaczego wiedział? Scena z Tomaszem uchodzi
za najsłynniejszą w Biblii Epifanię. Nadano jej walor
podkreślający, wzmacniający i uświęcający epizody pojawiające się wcześniej;
chodzi przede wszystkim o rangę Ośmiu Błogosławieństw sformułowanych
podczas Kazania na Górze podczas wstępnej fazy Pana Jezusowego nauczania. Św.
Jan Ewangelista cytuje nie tyle treść poszczególnych tytułów co klauzulę syntaktyczną,
która je precyzuje i dookreśla. Cytuje również zawarty w niej paradoks: Błogosławieni,
którzy nie widzieli, a uwierzyli. Jezus podkreśla z naciskiem
(SIC!), że życie z wiary umacnia doświadczenie nieustannego: dotykania Ran.
Komu by zatem zlecić owo najtrudniejsze i najbardziej wstydliwe zadanie,
Szymonowi – pomyślmy – Gorliwemu? Tylko Tomasz Gorączka wyceluje, trafi z
ochotą, wdziękiem kamyka z procy; przystąpi i wyzna: Pan mój i Bóg
mój. Pan nasz i Bóg nasz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz