Treny Jana Kochanowskiego to fakt literacki o cechach WYDARZENIA.
Jednemu cyklowi utworów towarzyszy wielość
bezpośrednich skojarzeń i odniesień.
Treny Kochanowskiego podejmują konwencje
artystyczne; realizują, po to, żeby je złamać.
Treny to cykl utworów złożonych i
wielowymiarowych.
Nad rozwinięciem wyrafinowanych wątków i
omówieniami koncepcji zdaje się górować potrzeba przywiązania do faktu z
biografii autora.
Treny to utwór prezentujący ogrom
bezradność myśli wobec cierpienia.
To momentami subtelny i sugestywny akt
niezgody na świat. Odwrotność afirmacji, czyli próba oddychania przez nos z
wystawionym na wiatr językiem.
Empatia -
wspólnota odczuwania. Treny uczą
nas tego, czym jest, czym może być żal i tęsknota.
Na początku była miłość, ojcowska miłość,
której nie masz miary. Przyszło na świat dziecię: zdolne i
nad wiek błyskotliwe, rozsądne i grzeczne. Pociecha rodziców, prawdziwa i
ozdoba miejsc. Wyrazy tego szczególnego upodobania doznaje kolejne dziecię
Kochanowskich - owoc dojrzałego macierzyństwa i ojcostwa. Orszula Kochanowska
zgodnie z staropolską staropolską przyszła na świat w rodzinie wielodzietnej.
Korzystny bilans demograficzny stanowił dawniej, stanowi również teraz, o
miejscu, pozycji narodu w strukturze społeczeństw ówczesnej Europy. Czynnik
ilościowy miał niebagatelny wpływ na zasobność kraju: możliwość uformowania
liczniejszej amii, większą ilość rąk do pracy, wyższy odsetek wykształconych,
wyższy stopień rozwoju społecznego - wszak dla większej ilości trzeba będzie
hodować, sadzić, siać, zbierać, przewozić, przerabiać.
Czy na tym wyczerpana została lista
przewag liczniejszych nad mniej licznymi społeczeństwami? Bynajmniej. Zastanów
się i odpowiedz, co jeszcze sprawia, że liczniejsze społeczności mają
jakościową przewagę nad społecznościami mniej licznymi? Z dowolnej ilości
przykładów wybierz trzy najistotniejsze.
Względy praktyczne wyznaczały standardy
mądrości i rodzinnego rozsądku. Dzieci stanowiły inwestycję. Wiem, że
zabrzmiało to niezbyt elegancko, ale niestety tak to rozumiano w dawnych
wiekach. Co by się stało, gdyby otyły szlachcic wespół ze szlachcianką zgrabną
zadeklarował niechęć do "posiadania " dzieci? Strach pomyśleć, na
starość musiałby szukać we mgle obrońcy i żywiciela. Czy nie jest to powód wystarczająco
czytelny, żeby zachęcać do prokreacji, by obrzydzać wizją nędzy starczej
rozkosze nicnierobienia w kwestii wychowania młodego pokolenia? Kontekst
ekonomiczny dostarcza informacji godnych zastanowienia. Dzieci to inwestycja
długoterminowa, rodzaj odwróconej hipoteki; najpierw inwestujesz, inwestujesz,
inwestujesz, aby po latach odzyskać profit wynikający z renty. Nie znano
wówczas ubezpieczeń społecznych. Podwaliny tychże stworzy dopiero niemiecki i
angielski, i francuski system ekonomiczno-prawny drugiej połowy dziewiętnastego
wieku. Czy będzie to miało wpływ na demografię? Oczywiście. System ubezpieczeń
społecznych stanowić będzie odpowiedź na zaproponowane w salonach ówczesnych
pięknoduchów tezy depopulacyjne. Czy warto podejmować ten wątek w kontekście Trenów Jana
Kochanowskiego? Bezwzględnie, ale w ramach refleksji dotyczącej tego dzieła
zahaczymy o skrawki sensu; niemałych i wielkiej wagi. Treny uruchamiają
kategorię niespełnionego dziedzictwa. Bohater liryczny często odnosi ten tytuł
do osoby, której odejście nie tylko rozrzewnia w ponury sposób, ale także
uświadamia sobie i nam powagę niespójności planów marzeń i zamierzeń.
Dziedziczenie nie musi dotyczyć dóbr materialnych. Przedmiotem dziedziczenia
miał być talent artystyczny - zjawisko bez precedensu.
Opłakiwana była bowiem dziewczęciem wielkiej nadziei.
Czy znasz przypadki karier artystycznych
realizowanych w postaci kontynuacji ojcowskiego czy matczynego talentu? A
może słyszałeś o takich ewentualnościach w świecie nauki, muzyki, sportu? Podaj
przykłady i zastanów się nad tym, co wnoszą do kultury tego rodzaju zależności.
Dziedziczenie talentu to kategoria
abstrakcyjna, współcześni Kochanowskiemu raczej jej nie ogarniali. My ją
rozumiemy, bo zapewne więcej o Trenach wiemy
niż grono czytających w dawnej Polsce. Jakiego typu furtki, podwoje, wrota
otwierają Treny? Co
wnoszą do potężnej składnicy wiedzy o człowieku? Którą dziedzinę ludzkiej
aktywności zasilają i objaśniają?
Treny stanowią lekturę obowiązkową na
studiach filologicznych. W technikum, liceum, gimnazjum, podstawówce czyta się
fragmenty cyklu. Ten podział wydaje się oczywisty. W pierwszej kolejności
poznajemy tren V i VII. Przesądziło o tym usytuowanie podjętych w dziele
motywów w obrębie orbity poznawczej młodego czytelnika. Liczy się uchwytność i
zrozumiałość. Nawet osobliwe, zużyte, archaiczne; owo nieszczęsne: ochędóstwo nie
przeszkadzają specjalnie czytelnikom. W liceum i technikum stawia się przed
uczniem poważniejsze utwory. Przede wszystkim czytamy Tren I, czyli poetycki
wstęp do całości, wstęp, którego echo dudnić będzie dopóty, dopóki nie
oderwiemy się od lektury. Będzie dudnić jeszcze długo po jej zakończeniu.
Wszytki płacze, wszytki łzy Heraklitowe...
skargi i lamenty Symonidowe - taki adres. Trzeba przyznać, że Kochanowski mierzy wysoko
i mocarnych, kompetentnych przywołuje pośredników. Można by się zapytać, skąd
nagle taki wybór? Odpowiedź nie wydaje się oczywista. Można ją rozstrzygnąć na
gruncie aksjologii socjologicznej. Do końca dziewiętnastego stulecia długowieczność
była luksusem przekraczającym standardy i miary. Szacunek dla siwowłosych był
czymś oczywistym. Długowieczność to skutek mądrości i zdrowia. Stąd należny
szacunek. Statystykę długości życia ludzkiego fundowano na odsetku zmarłych w
dzieciństwie. Niemały wpływ na słupki demograficzne miała również umieralność
na stanowisku pracy. Szczególnie wykonujący zawód żołnierza ryzykowali
najbardziej.
Cykl pt. Treny to
reakcja na śmierć osoby małoletniej (pierwsze tabu złamane), dziewczynki
(drugie tabu), córki (trzecie tabu). Kochanowski łamał nie tylko literacie
tabu; zapowiedzią dzieła zdyskredytował obyczajowość potoczną i powszechną,
naturalne, surowe, gminne reguły, a nawet kostycznie rozumianą przyzwoitość. Od
niepamiętnych czasów śmierci przypisywano rolę czynnika organizującego
refleksję kulturową. Towarzyszyło jej zawsze misterium przejścia. Można było
powierzać ciało osoby zmarłej żarłocznym językom ognia, można też przekazać je
ziemi, tak czy inaczej czynnościom tym towarzyszy gest przetworzenia
żywiołu. Konwencje funeralne od dawien dawna motywowały rozwój dzieł kultury.
Kto uczestniczył w obrzędach pogrzebowych na wsi, ten wie, że kapłan
uczestniczy w nich tylko w takim zakresie, jaki wyznaczyła mu liturgia. Nad
osobą zmarłą pochylają się przeważnie inni: mistrzowie ceremonii, kantorzy,
płaczki żałobne, krewni, przyjaciele, sąsiedzi. Wcale liczny to tłum
dotkniętych do żywego odejściem kogoś, kogo się znało. Modlitwą, śpiewem,
płaczem, zawodzeniem dotykamy spraw bliskich uniwersalnej regule funkcjonowania.
Komu w dawnych czasach zależało na poczytności, mógł się sprawdzać w roli
autora libretta świeckiej liturgii przedpogrzebowej. Do momentu pojawienia się
kapłana na progu domostwa, wokół zmarłego trwało serdeczne zawodzenie. Jakież
wrażenie na zebranych robi kilka sekund trwająca cisza wywołana pojawieniem się
osoby duchownej w pobliżu domowego katafalku. A gdy umierał ktoś bez znaczenia,
sympatii, innych walorów? Faktycznie, i tacy się na wsi żyli i umierali. Sprawowano
wówczas liturgie skromne albo zlecano powinność zbiorowości komuś giętkim obdarzonemu
piórem. Tradycje funeralne w literaturze zrodziły się z potrzeby podniesienia walorów
indywidualnych przeciętnego zdechlaka. Z tych tradycji wyodrębnił się zwyczaj
tworzenia słynnych kunsztownych artefaktów słownych w postaci: lamentacji,
planctusów, elegii, trenów, coronachów, nenii, nekrologów i
najsłynniejszych w tym zestawie epitafiów.
Czasami z braku uczestników lub z powodu niedoszacowania
kadrowego żałobników, z żalem zamykała się w izbie przeważnie najbliższa
rodzina, by za zmarłego odmówić różaniec. Wystarczyło sierp zapuścić, zwózkę
urządzić, o bydląt odstawieniu pomyśleć, żeby mieć pretekst, aby tym razem pod
strzechę umarłego nie zaglądać. Wojna też była pretekstem dobrym; wszystko
jedno jaka: religijna, domowa, z sąsiadami czy wrogiem, który napadł. I jeszcze
jedno od nadgorliwości funeralnej dyspensowało: wiek zamarłego lub zmarłej. Na
pogrzeb "aniołka" nikt specjalnie z wioski się nie kwapił, Niby z
racji jakiej, skoro ani grzechów specjalnie, ani zasług specjalnych temu komuś
Pan Bóg nie policzył. Śmierć małoletnich od udziału zwalniała, bo przecież
czarno od niej było jak w najgęstszym lesie. Grono "aniołków"
poszerzyła Orszulka, po
niej jej siostra Hanna; zostawiając stęsknionych rodziców sam na sam z żalem i srebrnymi
w głowie myślami. Nikogo, kto by mógł z nami ciężkich łez wiadra nosić, wokół
słychać: prózno, prózno... z intencją pocieszenia
tudzież zawstydzenia. Z owego prózno, prózno, które wywierciły poecie nie
tylko w uszach ale i w sercu otwory,
zrodził się cykl wierszy. Absolutnie wybitnych. Państwu, którzy zignorowaliście
zaproszenie do wspólnego płaczu w obejściu Kochanowskich: wdzięczność i
szacunek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz