sobota, 28 lipca 2018

Przed dwudziestoma laty


   Końcówkę czerwca 1994 roku, lipiec i prawie sierpień cały upłynął nam na tłuczeniu tematów konkretnych. Wiedziałem już, że Arturowi nie wcisnę żadnej polisy, on też wiedział, że nie sprzeda mi żadnych wczasów. Artur unikał ględzenia, nawet jeśli nie podzielał opinii, rezygnował z przekonywania za wszelką cenę. Skąd się taki wziął? Dotąd zachodzę w głowę. Przecież od pierwszej rozmowy jasnym było, że niczego mu nie sprzedam, choć handlowałem wówczas na potęgę. Początkowo nie rezygnowałem. Wręcz przeciwnie, pomyślcie tylko: jak rezygnować, jeśli się ma za sparing partnera takiego wyjadacza. Artur prowadził agencję turystyczną i ubezpieczeniową na Giszowcu. Posiadał również sklep, w którym oferował dobrze uszytą konfekcję męską. Znajomość z szefem przedsiębiorstwa otwierała mi dostęp do zbonifikowanych gadżetów. Nabyłem pasek skórzany, dwa krawaty, cztery koszule. Artur wiedział, czego dusze pragną; był to szczytowy moment trwającej od niedawna koniunktury. Słynne odprawy górnicze rozpraszane gdzie popadnie i jak bądź. Rezolutne małżonki ratowały resztki gasnących fortun w sklepach z eleganckimi ciuchami. Wiedzę tyczącą odzieżowego kanonu Artur przywiózł skądinąd. Sam miał, powiadam wam, coś z (tak to wymyśliłem) tureckiego kupca. Teraz wiem, że setki takich sprzedawców mógłby bez najmniejszego hu - hu szpagatem związać. Brakowało mu tylko czeka z charakterystycznym dzyndzelkiem. W ogóle szczycił się powierzchownością klasycznego eleganta, przy którym odprawieni na bogato giszowieccy górnicy wyglądali jak łachudry. Mnie też do tego standardu brakowało więcej niż się zdaje, chociaż wiedzę na temat, jak sprawić, by szata zdobiła człowieka, oswajałem w trakcie nielicznych zawodowych kursów i dokształtów. Zaiste, jeśli nie trzeba za styl płacić, można o nim dziermolić w nieskończoność. Artur wejście na wyższą półkę chętnie mi ułatwiał; jednakowoż minie chwila, po której i takie cymesy będę miał za nic. Po dwóch latach, zwracaliśmy się już do siebie po imieniu, chlapnąłem od niechcenia o odbytych kiedyś studiach, wykształceniu, zainteresowaniach. Ripostą Artur zaskakiwał prawie zawsze. Tym razem wrzasnął, pytając, co z takim dyplomem robię w cudzym geszefcie ubezpieczeniowym, a gdy dostrzegł między formularzami wniosków o ubezpieczenie na życie zaczytany egzemplarz "Elegii na odejście", chciał mnie nawet wyrzucić ze sklepu i wykluczyć z grona znajomych. Jak możesz z takim podejściem, takim temperamentem, zdolnościami i zainteresowaniami zajmować się tym, czym się zajmujesz, jak możesz nie dzielić się pasją z innymi, dławić to, co wiesz w sobie, niczego innym nie objaśniać??? Przecież masz żonę i dziecko. Przecież masz talent, wiedzę, dar rozumienia treści. Przecież wiesz, że gdybym nie miał ubezpieczenia na życie, kupiłbym je wyłącznie za twoim pośrednictwem, bo jesteś wspaniałym sprzedawcą, najlepszym, jakiego znam; kimś, kto się nie poddaje, nie zraża, nie wypada z gry, kto wraca i z uwagą sprawdza, czy most spalony pośród wrzawy i triumfalnych okrzyków nie obrósł przynajmniej pajęczyną. Gdyby nie pochlebiało mi to, że raz na jakiś czas wpadasz do zwyczajnego sklepu na cienką herbatkę, wytargałbym cię za grzywkę włosów.
   Tak, właśnie tam - w prostym boksie z ciuchami i biurkiem prezesa - odnowił się we mnie szlachetny imperatyw: uczyć się bez granic, sprawiać, by inni to dostrzegli i tym widokiem pociągnięci, uczynili we właściwym kierunku dwa albo trzy samodzielne kroki. Tym właściwym kierunkiem jest wiedza, podówczas marginalizowana i zdominowana przez kalafiora umiejętności. Wiedza niekoniecznie tajemna, historyczna, polonistyczna... Wiedza w ogóle... Zawstydził mnie, a może tylko szlachetnie zmotywował. Dość powiedzieć nasze relacje się rozluźniły, do bibliotek wszak nie zaglądał, pewnego razu tylko zagadnął na ulicy, że chodzi za nim pomysł na znakomitą powieść. Tytuł - rozumiesz - bez znaczenia za to treść jaka, czytelnik wyobraź sobie otwiera książkę, a tam papier, nic tylko czysty papier. Powieść powiedzmy taka, żeby każdy sam mógł w niej sobie pisać i pisać. Ciekawe co? Bardzo ciekawe. Murowany bestseller. I jeszcze jedno, słyszałem, że umarł ci Herbert          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...