Od 36 lat wiem.
Wiem
i żyję z tym.
cokolwiek znaczy
to i tamto.
Zadzwonił roztargniony Hermes,
rozlało się mleko.
Od 36 lat wiem.
Wiem
i żyję z tym.
cokolwiek znaczy
to i tamto.
Zadzwonił roztargniony Hermes,
rozlało się mleko.
***
Czułego ciepła nagich serc
w kącikach ust ostygłe łzy
bezwietrznej doczekała mgły
wydarta otchłani źrenica.
Zanim obłędu wozy trzy
warkoczy i do nich wstążek
połamią dyszel o resory –
by trafić tam gdzie
bezpański stos
od muzealnego gwaru
opalcowane grodzi szkło –
zanim podziwiając finezję
złośliwego skryptu
na szczycie zimnej bramy
przetniesz
ciszę emocją na wyrost –
pryśnie ślad po mgle.
Łatwiej wyzwolić obóz
niż z obozu.
I przenikliwe światło
rzucić w szczelny korzec.
Niech usta
przejdą na mój chleb.
Niech dłoń smukła bezdomna
przyjmie zimny klucz.
styczeń 2005, w sześćdziesiątą
rocznicę wyswobodzenia
więźniów obozu
koncentracyjnego w Oświęcimiu
Pod znakiem Cudu
Cuda
się jeszcze zdarzają. Najczęściej towarzyszy
im cisza. Największym spośród cudów jest dar zrozumienia: w Czyim Imieniu,
jakim sposobem, dlaczego tak i mimo wszystko. Czasami w formule daru
zrozumienia pulsują oczka piątego i piętnastego planu zamkowych zdarzeń.
Człowiek zastanawia się i pyta: dlaczego, Panie Jezu? Czy nie mógłbyś sprawić, bym
Obecność Twoją czuł nieco bardziej? Pan Jezus odpowiada: zaufaj. I tym sposobem
naszą pracę, zapobiegliwość, cierpliwość, poskromioną pychę, chwilowe
nieuporządkowanie, liczne rozproszenia zamieniamy w modlitwę wdzięczności
i uwielbienia. Być bliżej Ciebie chcę – śpiewamy w pieśni eucharystycznej.
Śpiewajmy ją częściej, zawsze, nawet bezgłośnie. Nade wszystko z nadzieją
wysłuchania i w stanie kontemplacji Cudu. Najdalszy od tego, by oceniać
Przyjaciół z Wysokiego Zamku, zaznaczę tylko, że wiem, kto rejestruje złożoność
kilkuset drobnych faktów w postaci Obecności Boga z ludźmi. A teraz, Kochani,
do rzeczy. Wysoki Zamek podejmował grono czternastu, z panem kierowcą,
piętnastu aniołów. Czytałem onegdaj pisma Emanuela Swedenborga – wybitnego skandynawskiego
mistyka, który z niejednego pieca chleb jadł i który zasłynął jako osoba - pierwszy
zarejestrowany przypadek – szczycąca się osobliwym prezentem w postaci
trzeciego garnituru zębów. Zapamiętasz? Emanuel Swedenborg, Szwed, nawrócony na
mistykę wyznawca światopoglądu oświeceniowego, specjalista anielski, Akwinacie
równy, trzeci garnitur zębów. Jemu to świat nauki i mistyki zawdzięcza wiedzę,
że w gronie Aniołów są też Aniołki, czyli anielskie dziewczęta i damy lub,
jakby życzyła sobie pospolitość spod znaku afery: Anielice. Są też anielskie
nieboraczki, czyli małoletni – całkiem gorący Aniołowie płci obojga. Wizyta właśnie
takich Czwartkowych Gości ustanowiła
agendę wszelkich zamiarów i działań. Gdyby nie Hania nad Haniami, uwijająca się
przy kotłach z pomidorową, do nich, do Aniołów z Żor, należałby początek,
rozwinięcie i konkluzja. Oprócz Hani wymienić należy inne Hanie, Małgosie,
Gabrysie, Kotki i Dorotki. A i panowie nasi, którzy zawsze w Wysokim Zamku
radość odnajdują, wypełniali wspaniale wszelkie obowiązku zachcianki. Była z
nami Helenka - osobnego tomu by trzeba. Ale do rzeczy, kronikarzu. Wizyta Pań Nauczycielek:
Iwony i Magdaleny oraz Dwunastu Aniołów ze Szkoły Podstawowej nr 7 z Oddziałami
Integracyjnymi im. Ks. Franciszka Harazina w Żorach przekształciła się w
Misterium Serdecznej Pracy w Cichości i Pokoju.
To nie
jest tak, że przyjechali, usiedli i zamilkli. Projekt wycieczki charytatywnej
do Katowic przewidywał kilka faz. Tę, której byliśmy świadkami i po części
uczestnikami, określić wypada mianem dopełnienia pozostałych. Obecność Cudownych
Młodych poprzedziły etapy przygotowań, udział w realnym projektowaniu zdarzeń.
Najważniejsze jednak było przełamywanie oporu, wyostrzanie ciekawości oraz
organizowanie środków pozwalających zorganizować przedsięwzięcie. Dowiedziałem
się skądinąd, że nasi Młodzi Przyjaciele zostali potraktowani na równi z wyczynową
reprezentacją kontynentu. Mam na myśli kalkulację przejazdu i postojowego.
Żeby do tego nie wracać, musiałem o tym napisać! Obejmujący, ogarniający nas
wszystkich spokój, radość i wzruszenie. Cisza, którą przeszywał szelest i odgłos
odkładanych narzędzi. I jaka dyscyplina, ileż wzajemnej spolegliwości,
usłużności. Żadnego wyrywania sobie. Ile uśmiechu. Panie Jezu – to Twoje Dzieło.
Arcydzieło. Kronikarz przywołał imiona
Mistrzyń nad mistrzyniami. Iwonko, Magdaleno – najgoręcej Wam dziękujemy.
Dziękujemy za cudowną lekcję. Instynkt podpowiedział, aby zapytać o imiona Waszych
Podopiecznych. Zaiste nie wiem, czy trafiły do Wysokiej Zamkowej Księgi
Herkuliańskiej pod nagłówkiem 16 stycznia 2025 Pomidorowa. Jeśli nie trafiły
niech zaistnieją tutaj. Odwiedziły nas Uczennice klasy ósmej: Tosia, Ulka,
Milenka, Monika, Karolinka, Liliana. Olimpia, Marta, Paulina, Ania oraz ich koledzy
Paweł i Franciszek.
Dziękujemy Wam za
obecność, wytrwałość, pracę, modlitwę, ciężką pracę, anielską cierpliwość i
wspaniale odśpiewane kolędy.
Taki jesteś, Akwilo, no taki jesteś. Indyczkę
o numerze 673 w garści prawie miałem, lecz uciekła mi przepióreczka. Z mety
wiedziałem, że zamieszałeś w tym piórem, bom się za bardzo nerwowo nie wzmógł, tylkom
westchnął cicho. Śnieg pod podeszwą drzemie; śliski, opór stawia. Trzeba uważać
na takim śniegu, trzeba się zastanowić, czy wychodzić w ogóle… Też wymyśliłem.
Powiedz to dzieciom z Ostrej Górki, jeśli nie obawiasz się wyklaskania i wybuczenia.
Jakoś po trzech minutach, za Twoim
zrządzeniem, pojawia się w zatoce pierwszy w wykazie numer, który u obarczonych
obowiązkiem szkolnym niesmak wzbudza i grozę. Po najwcześniej ośmiu
minutach mogłem z pokładu numer „jeden” podziwiać o trzysta metrów
oddalony portyk świątyni, w której 19 grudnia 1965 roku wszystko się zmieniło,
wszystko się zaczęło. Nasza relacja też. Z pokładu indyczki portyku bym nie dostrzegł.
Opiekuj się mną Akwilo, opiekuj i pomagaj, prokuruj sytuacje, pytaj, co zrobiłem
i co robię ze swoim chrztem.
Wujek
Generał, mocno przywiązany do miejsc, rytuałów i wdzięku marszruty,
wędrował z małżonką na Mszę Świętą gościńcami
osiedla. Nie musiałem długo Wujka Generała namawiać, by zmodyfikował trasę;
przemieszczamy się aktualnie aleją parkową do ulicy Urbanowicza i dalej po plus
minus w trzech piątych brukowanego łącznika, czynimy sójkę w lewo przed bramą cmentarza.
Odpowiadała nam do niedawna pora Mszy Świętej rozpoczynającej się o 11.00. Po
jakimś czasie nie mogliśmy jednak pogodzić oczekiwań z narracjami adresowanymi
do piętnastki małoletnich szczęśliwców, których rodzice, babcie, dziadkowie
oderwali od smartfonów i przyprowadzili do kościoła. Tak to wygląda; czas
najpierw zakłada nelsona i nie pytając, galopuje. Powzięliśmy postanowienie, że
odtąd będziemy uczęszczać we sprawowanych od 12.30. Obaj żywimy przekonanie, że
jest to najlepszy wybór. W drodze powrotnej wymieniamy serdeczności z Panią Profesor
Lucyną. Wujek Generał, który przed laty wespół ze śp. Ciocią odnosił sukces za
sukcesem jako nauczyciel wuefu Czwartego
LO, zagaja z namaszczeniem na temat licznych zasług niedawno zmarłej Małżonki. „Dawniej
to było…”. Teraz się wspomina. Od tematów się roi, bo przeszłość to matka
historii i ciotka literatury.
W
najbliższym sąsiedztwie Różanki pnie się inwestycja o nazwie: „Totalny kosmos”.
Projekt przewiduje zakończenie przedsięwzięcia na siedemnastej kondygnacji.
Ciekaw jestem, co na to Rzeczywistość i Pospolitość… Moim zdaniem nazbyt
osobliwa doszła w tym miejscu do głosu aspiracja. Chorzów znany z umiarkowanie rosłej zabudowy cieszy się opinią
miasta na ludzką miarę. Nawet pomnik Mickiewicza, co Profesor potwierdził na
piśmie: „podejrzanie mały". Póki się nie zawali, architektura uchodzić
będzie za dziedzinę szczególnie uprzywilejowaną, chętnie wyznaczającą pozycję dyscyplinom
innego typu ekspresji. Mówimy: „szkoła” i myślimy - budynek z ewentualnym
obejściem, mówimy: „kościół” i myślimy o konkretnym adresie w przestrzeni
miejskiej lub wiejskim krajobrazie. Dlaczego o tym piszę? Zamierzam mianowicie dać
wyraz zjawisku z kręgu wyjątkowych. Konstrukcja budynku wymusza technikę
specyficznego wspierania stropów. Ściany kolejnych kondygnacji powstają z wykorzystaniem
metody wlewu. Nic dziwnego, że budujący używają zachłannie solidnych,
metalowych stempli. Projekt generuje
niewyobrażalne koszty. Owszem, po zasiedleniu, takie stemple trafią do punktu,
w którym zostały wypożyczone, ale... Takie stemple podtrzymują nie tylko
stropy. Umacniają również namiastkę przyszłych balkonów. W pierwszym dniu
Nowego Roku wichura rozprawiała się nie na żarty z łuszczycą nocnej
strzelaniny. I o kubaturę zalążka „Totalnego kosmosu" raz i drugi
zahaczyła. W opisanej wyżej konstrukcji dostrzegła gigantyczny instrument.
Wiatr w roli solisty przypominał raczej tragarza – pokornego sługę metafory,
olbrzyma stającego przed komisją powoływaną systematycznie w filharmonii.
Wyobraziłem sobie gremium prezentujące skrypt warunków pracy komuś o sylwetce młodego Andrzeja Gołoty.
Żaden to koncert. Jeśli już to utrzymany w konwencji muzyki konkretnej,
nowej, eksperymentalnej. Ale żadną miarą Knapik, Nowak, Penderecki, Górecki.
Mimo wszystko wciąż drżała wysoka pięciolinia, choć tematu przewodniego nie
uświadczysz, kontrapunktu również, na fermatę natkniesz się ewentualnie tylko
wtedy, gdy się solidnie w zawiłe wsłuchasz. Wyłowiłem fragment z zasobu kręgów
harmoniki, już chciałem się pochwalić Wujkowi Generałowi i Profesor Lucynie bezcennym
znaleziskiem, ale nie podobna czynić tego bez cytatu na podorędziu: metal (osnowa
heavy metalu), pułapka solidnego podmuchu, surowy, gładki beton – najgorsze akustycznie tworzywo i bezmiar imitacji
poprzedzających narodziny prawdziwej gwiazdy, czyli jej wysokości partytury.
Muzyka może być asemantyczna, ale musi opowiadać jakąś historię.
Asemantyczna w znaczeniu: ty słyszysz – rozumiesz to, ja słyszę i rozumiem
tamto; bez obowiązku zapędzania się w konsensusy. Owszem jednoczesne trącanie
strun – stempli wszystkich, przenikliwe tasowanie się skal, spłaszczanie
powracającej fali. Żadną miarą - nikt tego nie uporządkuje. Czy przybliżyłem
wystarczająco charakter „dzieła”, które z impetem wdarło się w wątki
sympatycznej rozmowy? Chciałem to nagrać, w ogóle wszystko bym nagrał,
szczególnie ciszę do odtwarzania w chwilach zachłannego chaosu. Nagrać, ale jak? Mikrofonem smarfona?
Dobrze, ale gdzie stanąć, żeby nie ściągnąć podejrzeń totalnie kosmicznej administracji.
„Dzwony rurowe, Mike Oldfield, rurowe dzwony” – wypowiedziałem zdanie z
szacunkiem należnym zawołaniu Archimedesa. Profesor Lucyna zareagowała na tę
asocjację uśmiechem oznaczającym akceptację. Wujek Generał zaniemówił. Koncert,
wszystkim się zdawało - trwa jeszcze, uważaliśmy za dopełniony. „Totalny
kosmos”, to dopiero: dętka, struny i piszczele. Menażeria, sztukateria -
wyniosłe instrumentarium świata. I napierający zewsząd nieświeży chuch
starego i pobekiwania Nowego.
Zanim
fenomen trafił na warsztat, gdy odezwały się odruchowo zepchnięte wątki,
pomyślałem, że żaden budynek w Chorzowie nie wydobyłby takiego grania i dynamiki
wyrównującej klangor startującego samolotu. Do rozmiaru mrówki maleją przy nim pretensje tak zwanych mocarzy. Nijaczeje jeszcze
bardziej arogancja wyznawców nieprzezwyciężalnej bezradności. Nawet car z Rusi
w kosmiczne zapada milczenie. Totalnie.
Zapewniam
Gdybyście
wiedzieli,
gdybyście
tylko wiedzieli,
co
dzieje się w jelitach,
gdy
siły ciemności ośmiela
przekonanie,
że grają u siebie…
-
zapewniam, nie chcielibyście tego widzieć.
Gdybyście
mieli zamiar ustalić,
co
dzieje się w chwili,
gdy
kości tracą spoistość tak,
że
tylko od wielkiego mięśnia
zależy
los miękkich tkanek…
-
zapewniam, nie chcielibyście tego słyszeć.
Gdybyście
przyłapali na gorącym
dramat
spochmurniałej zastawki…
-
zapewniam, przełączylibyście kanał.
Albo
gdybyście wiedzieli,
co
się wyprawia w głowie,
mojej
na przykład, teraz…
-
zapewniam, nic mi nie pomoże.
"Mówił, że konkurs nie miał
żadnego sensu, bo regulamin był tak przygotowany, że o wszystkim i tak
decydował inwestor.
- Jest to oburzające - podsumował
Terlikiewicz - na całym świecie konkursy architektoniczne organizuje się po to,
by wyłonić najlepszą koncepcję i potem ją realizować. Myślałem, że tak jest i w
Polsce..."
Zacytowałem wypowiedź syna mojego
Przyjaciela Romana - jasnego punktu ze szkatuły zawodowych sekretów. Po
uzyskaniu solidnego wykształcenia stanął wobec perspektywy pracy w Wiedniu.
Jego ojciec odwiedzał mnie często w bibliotece, gdzie mógł liczyć na wdzięczność,
podziw i rozmowę. Heroizm Romana wspominam z rozrzewnieniem. Sam tego chciałeś,
Romuś - wykształciłeś solidnie, nauczyłeś fruwać, to się nie dziw, że się wzbił
wysoko.
Odwiedzał mnie przeświadczony, że
dary, które gromadził i formował od lat, przyniosą roztargnionej młodzieży czytelniczą
nieopisaną frajdę. Nie podzielałem entuzjazmu Romana. Pewnego razu zwierzył
się, że ze scalonymi przez introligatora rocznikami miesięcznika "Poznaj
świat" wspina się na wysokie drugie piętro z nakazu żony.
- Po co ci to Romuś, po co - tylko
miejsce zabierają - oddychać przez to normalnie nie mogę. Wynieś to na
śmietnik...
- Na śmietnik Misiaczku? - przecież
to skarby są prawdziwe, wszystko od pierwszego numeru ułożone. Takie coś na
śmietnik?
- Na śmietnik, Romku, nie chcę na
to patrzeć, jak tego nie wyniesiesz, to sama się z pluskwą rozprawię.
- Ale tobie zabronił lekarz.
- Tego mi nie zabronił.
- Mogę cię zapewnić, że w żadnym
chorzowskim domu takiej kolekcji nie znajdziesz.
- Gadaj zdrów, nie mam zwyczaju
szlajać się po cudzych domach. Mąż oferma i syn wyjechany wystarczy. Po co mi
kłopoty. "Poznaj świat" albo
"Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma" i patrz, jaki rezultat. Gazetki
podsuwałeś i zobacz - prowincjonalny ekspercie. To wszystko twoja wina...
- Moja? Przecież sama chciałaś,
żeby się uczył, kształcił, rozwijał. Żeby kolegów miał dobrych i środowisko
porządne.
- Coś mi się wydaje, Romku, żeś się
nad miarę rozochocił. Owszem, chciałam, ale nie aż tak, żeby do Wiednia
wyjechał...
- Wiedeń to stolica Austrii, kraju
katolickiego, czego chcesz, do kościoła chodzi, rodziców odwiedza...
- Mógłby częściej.
- Kiedy to daleko. Poza tym kto by
go z takim talentem u nas zatrudnił. Po roku by się rozpił, po dekadzie
zmarnował.
- Bym mu dała, niechby spróbował.
- Misiaczku, ty wiesz, też bym na
to nie pozwolił, gdyby do czegoś podobnego miało przyjść…
Rozmowa wywiedziona z wyobraźni, uszyta
z tworzywa, które jakimś cudem przechowała pamięć; Roman zachwycał polszczyzną,
godną mowy najbardziej elokwentnych przedstawicieli elity adwokackiej i akademickiej, domagała się uwagi
zdolnej gasić stupor przypalonego nastroju. Zatem nie do najbliższego zsypu,
nie pod wieczko bezdusznego kubła, ale do biblioteki trafiły introligatorskie
artefakty z gronami bezcennego wnętrza. One wszystkiemu winne. Winne, że Staś
wertował zachłannie strona po stronie, a potem - zainspirowany treścią – ukartował
projekt opuszczenia matki, ojca i wyjechał do Wiednia. Było nie było
wybrał się w kosmos. Roman - ojciec, który wódeczki sobie odmawiał, żeby na
introligatorski obstalunek nie pożyczać, żegnał się stopniowo, kropla po
kropli, z przyczyną (nic na to nie wskazywało) zgryzoty, która poprzedza rozkwit
najpoważniejszego z pytań.
Nie wypada tej kwestii rozstrzygać twierdzeniem,
trzeba ją wyartykułować pytaniem. Najbliżej celu znalazł się nieoceniony,
nieodżałowany Stefan Szymutko - profesor z miasta, w którym po dziś dzień
największą atrakcją pozostaje studnia trzech cesarzy. Filolog, w istocie poeta
fraz i próz, zapytał: "Dlaczego zatem, panie Leibniz, istnieje raczej nic
niż coś, nic niż coś, panie Heidegger"?
Od 36 lat wiem. Wiem i żyję z tym. cokolwiek znaczy to i tamto. Zadzwonił roztargniony Hermes, rozlało się mleko.