poniedziałek, 5 maja 2025

Źródło nadziei w czasach trudnych dla człowieka.

 

Źródło nadziei w czasach trudnych dla człowieka.

 

„Nadzieja zawieść nie może” – rozbrzmiewa proklamacja zawarta w liście apostolskim Św. Pawła; skoro tak, jej indywidualną, osobniczą rangę pragnie podnieś do poziomu przekraczającego standard wielu, bardzo wielu charyzmatów. Podnosi i sytuuje w zestawie cnót kardynalnych. Sytuuje pomiędzy wiarą i miłością. Symbolem nadziei jest kotwica, wykaz średniowiecznych alegorii przypisuje jej kolor zielony – chlorofil odrodzenia i wychodzenia ze stanu zapaści, letargu, sytuacyjnej komy. W poemacie „Ziemia jałowa” T.S. Eliot przypisuje opisaną sytuację jednej dwunastej roku kalendarzowego. Przypisuje i jednocześnie oznacza epitetem: „najokrutniejszy”. „Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień”. Kunsztownie wydrążona fraza nadaje mu atrybut pozwalający połączyć „z pamięcią pożądanie”, zaniepokoić bezduszną nieobecnością pewności, obandażować ją właśnie nadzieją. Nadzieja się zjawia, gdy pewności brak, a tacy, którzy ją za nic mają, zasługują na lekceważenie i pogardę. Nadzieja nie lubi, gdy się z niej kpi, gdy się ją emabluje tytułem: „matka głupich”. Zaiste marny los bez deka ufności.

 

Literatura polska to wielkie, głębokie, przegadane i zakurzone repozytorium nadziei. Już w średniowieczu w kontekście kardynalnych cnót zdobywano się na maksimum oryginalności. Jeżeli genialny twórca lub genialni twórcy „Bogurodzicy” zrezygnowaliby z tego, co swojskie, rodzime, organicznie skojarzone i powiązane z plemionami posługującymi się mową polską, wymowę tego utworu rozproszyłaby esplanada efektów specjalnych. Tymczasem zaczyn, a mówiąc ściślej „przedczyn” polskiej literatury, wyłonił się z predylekcji teologicznych, instynktownie podejmujących temat nadziei w trudnych czasach. Zanim pojawił się zapis, istnieć musiał zamysł deklaracji programowej. Mądry twórca wiedział, że „zbożny pobyt” to zaledwie formuła wariantu losu, którego nie dostrzeżemy, nie dostąpimy wyłączając udział  pomocy nadprzyrodzonej. „Ty mnie przy sobie postaw, a przezpiecznie/ będę wojował i wygram statecznie” – sparafrazuje treść średniowiecznej prośby wielki poeta pogranicza renesansu i baroku - Mikołaj Sęp Szarzyński. Przywołane teksty stanowią cząstkę gigantycznego zbioru myśli podejmujących krytycznie (czyli opisowo) fenomen trudnych czasów. „Bogurodzica” ów stan ostrożnie antycypuje, sonet z nurtu metafizycznego odnosi do fanaberii doświadczania niemocy i pomocy. Bez nadziei ani do proga. A co na ten temat inni? Ojciec poezji polskiej występował często w roli propagatora nadziei w życiu publicznym; odwoływał się do niej, rozpatrując, dzieląc niczym włos na czworo, dylematy polityczne. Szykować się czy może poczekać na decyzję półmiska? Gotować się orężnie czy może posiłkować sprytem? Czy każdy, kto potrafi dostrzec niedorzeczność i nielogiczność działań sprawujących urząd, zajmujących miejsce Boga na ziemi, ma obowiązek nad własny honor, dobre imię ojczyzny wynosić? Pytania, dylematy unurzane w konfiturze z klauzulą pierwszej świeżości. Słyszy się, coraz częściej się słyszy, że trudne czasy to dzieło słabych ludzi. Weźmy na tapet ową słabość i pomedytujmy chwilkę… Do czego się wywołana słabość sprowadza? Do słabości woli, do szukania wygody, do unikania konfrontacji, do maskowania wewnętrznych intencji? Do hipokryzji w relacjach z głosem Boga i głosami ludzi? Na tym ta słabość polega; słabość, która jest fundamentem i osnową trudnych czasów. Jednym z przykładów trudności jako takiej jest ciąg epizodów ilustrujących dramat utraty niepodległości. Onegdajszy faworyt, który w bitwie pod Wiedniem wybił z głowy Turkom pomysł opanowania chrześcijańskiej Europy, staje się po niespełna dwustu latach kawałkiem sukna do rozdarcia. Paradoks sytuacyjny, czego między innymi dowodzi biografia i twórczość Mickiewicza, polega na tym, że kulturowi spadkobiercy przegranych spod Wiednia stali się przeciw Rosji naszymi sojusznikami i sprzymierzeńcami. W Turcji, która nigdy nie uznała zaborów, zapamiętale czekano na posła z Lechistanu. „Gładź dróżkę jak po duszy, a bij jak po szubie”. Czy tego typu podejście nie powinno opuścić wreszcie zaciągające stęchlizną regały politycznego panoptikum? Czy zawsze oba końce w wodzie? Miejmy nadzieję, nie tę lichą marną, że wyzbyta z drętwego i wygodnego serwilizmu podmiotowość polityczna, pozwoli przynajmniej zaistnieć bohaterom trudnych czasów. Niech się to odbędzie pod auspicjami nadziei, która zawieść nie może. Źródłem nadziei jest mądrość, pochodna myślenia, efekt łączenia wiedzy z doświadczeniem. Czasami w literaturze upolujemy i taką – dumną i niezmęczoną namysłem frazę – „ja z synowcem na czele i jakoś tam będzie”. Otóż nic z pięknem uwodzącego bukietu słów. Formuła może dotyczyć kwestii istotnych, ale bez większego znaczenia. Dobrze postąpimy, gdy przypiszemy jej odpowiednie miejsce.    

 

Nadzieja nasza ma tymczasem z nami niełatwo. Czuje się wśród nas nieswojo, niewyraźnie. Pragnie, by pokochali ją mądrzy. Niestety, mechanizm polskiej kultury ustawiono na program: mielenie. „Daj ać ja pobruszę, a ty poczywaj”. Mnie pozwól kręcić, mielić, omłotu dodawać – a ty odpocznij. Odpocznij nieco. Z nadzieją w sercu. Zaiste nic z tego. I jeszcze mi smutniej, i jeszcze mi trudniej.                          

niedziela, 13 kwietnia 2025

Opowiem wam o Kasi

 

Opowiem wam o Kasi

 

Ręce i nogi ludzkiego plemienia sprawca zbawienia

 

Uciekam w milczenie, w bezruch zdziwienia i zadziwienia; jakbym rezygnował z prawa do myślenia o tobie, do mówienia i pisania. A jednak nie powinienem milczeć o przejawach łaski losu. Pięknie, przepięknie wspominałaś Umarłych. Nigdy jak o nieżyjących, zawsze z obfitości doświadczenia i przyjmowania darów. Ciocia Ewelina - wspominana zdecydowanie najczęściej. Zawsze wywoływana w chwilach wychodzenia z niewiedzy i zagubienia. Teraz, dopiero teraz mnie olśniło; twoim życzeniem stało się pragnienie, abym, gdy będę opowiadał o tobie, pamiętał, co mówiłaś o niej. Ewelina zawstydzała bezzasadną żarłoczność trywialnej hiperboli, jej portret z okładem przekraczał jej ramy. Zdobywała się na wzniosłość, by po chwili zatkać usta słuchających zapowiedzią wyjazdu wymuszonego pilną potrzebą nabycia futra. Jedno i drugie z równą ostentacją otwiera inkrustowane podwoje i zgrzebne wentylacyjne otwory kultury wzniosłej i osadzonej. Wyznaliśmy kiedyś, że jesteśmy poetami jezior. Jeśli nie jezior to zapewne stawów – zdobyłem się na dowcip. Wspólną fotografię zrobiono nam na moście. Pod nim snuła się wolno, coraz wolniej gęsta zawartość jednego z bypassów Odry. Nie lubię tego miasta, ale w żadnym innym nie zobaczymy tak wielu przejawów szaleństwa rokoka. Pomysł narodził się nad wodą. Wpatrywaliśmy się poruszenia mokrego grzbietu. Umiejscowiono ławkę z myślą o dostarczaniu zamorskich widoków zażywającym relaksu na siedząco. Czy cię to nie przekonuje do tego miasta, do serdeczności municypalnej władzy i zawsze oddanych obywatelom urzędnikach średniego szczebla, niewybieralnej, odpornej na kaprysy i fanaberie ludzkiej menażerii… Takiego czegoś w twoich ukochanych Mysłowicach nie zobaczysz… Wygląda na to, że nie znasz Mysłowic. Zaiste, to miasto ma jedną gigantyczną zaletę. Ciekawe jaką? Dało nam ciebie. Może wystarczy tego dobrego, wracamy? Zobacz i posłuchaj, co się tam wyprawia na ścieżce z asfaltu. Poczekajmy, nie spieszmy się. Gromu się nie bój, Ewelina mówiła, że bać się powinni jedynie osobnicy bez sumienia. Po raz kolejny, nie pamiętam który, chciałem cię objąć. Zawsze jednak, ilekroć twoimi ustami władał cytat z „Księgi mądrości ludzkiej” konstatowałem, że będę musiał otoczyć ramionami jednocześnie ciebie i Ewelinę. Otoczyć ciebie i marzenie o tobie.

Tego dnia nabrałem pewności, że nie mogłaś, jak zdecydowana większość urodzonych, przeskoczyć barierki ścieżką natury. Zostałaś nam zadana i podyktowana.    Cdn                  

niedziela, 6 kwietnia 2025

Korfanty. Rebelia. Recenzja.

 

    Udział w spektaklu: „Korfanty. Rebelia” to wydarzenie godne tezy: najlepsze, co nas spotkać mogło w ramach świętowania jubileuszu 75-lecia naszej Szkoły. Zapewne to samo twierdzą wykonawcy oraz inspicjenci ambitnego przedsięwzięcia. Podstawowe pytanie, jakie sufluje widzom nadprzyrodzone magnum recenzji: „czy było warto, czy się opłaciło”?? potwierdza intencje pomysłodawców i organizatorów.

   Uczestniczyliśmy w wydarzeniu bez precedensu; osoby odpowiedzialne za inscenizację żywią przekonanie, że tak licznej i zdyscyplinowanej publiczności dawno nie gościli. Opuszczaliśmy teatr z uczuciem wydobytego z zanadrza apetytu na udział w wydarzeniach przekraczających artystyczny płaskowyż. Sztuka musi się opłacać. Przedstawienie wywołało ożywienie, dyskusję. Umocniło radość wspólnoty. Oto najcenniejszy profit. Zanim uwagę niedawnych widzów przejmą pozateatralne latyfundia, zanim opanuje nas surowy pragmatyzm miasta, zapytamy półgłosem: „Kiedy znowu? Czy przed świętami, czy po świętach”? Ludzie teatru żyją treścią lapidarnych, emocyjnych, spontanicznych opinii – surowym półproduktem najskuteczniejszej, jaką wymyśliła ludzkość, reklamy pantoflowej. Mijają kwadranse, godziny. Odnajdujemy się nagle w roli heroldów scenicznych nowin, opowiadaczy zdarzeń. Musimy się streszczać, ogarniać. Słuchacz przynagla, ponagla, przestępuje z nogi na nogę, waha się; raz chce, po chwili nie chce. Z cząstek ważnych wydobywamy najważniejsze. Separujemy sceniczną ekspresję od tego, co celowo i mimowolnie wywołała. Nasycamy ciekawość słuchacza. Już wie, czy skorzysta ze sposobności sprawdzenia naszych słów, a może da im wiarę. Przed tobą niedawny widzu konieczność ostatecznego rozstrzygnięcia, z jakimi powidokami przedstawienia czynić będziesz krok za krokiem. Pod koniec dnia zasiądziesz i póki pamiętasz, zastanowisz się, zaczniesz pisać recenzję, omówienie, przeprowadzać dowód na istnienie permanentnej rebelii, fenomenu, fermentu i możliwej epikryzy ewentualnego  katharsis.

W postaci tytułowej, nomen omen patronie naszej szkoły, rezyduje potężny, nierozpoznany zasób drogocennego kruszcu. Bezcennym, niepowtarzalnym zarysom można nadać wyrazisty kształt sceniczny. Gdy piszę: „można” – myślę: „należy”, „trzeba”. Spektakl: „Korfanty. Rebelia” potwierdza treść i przesłanie wizji programowej dyrektora Roberta Talarczyka, oznaczającą nadrzędność aktywności kinetycznej wobec momentów zamyślenia nad scenicznym słowem. Przedstawienie w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego z naddatkiem wypełnia cechy założenia. Największym mankamentem inscenizacji okazała się ostentacyjna marginalizacja realnych atutów wybitnego męża stanu. Wojciech Korfanty uwierzył najpierw Bogu a następnie autorytetowi słowa dającego moc przejmowania do żywego logiką i urodą. Tego nie wzięto pod uwagę. A szkoda, wszak testament polityczny Korfantego przekroczył ramy biografii kilku pokoleń. Stylem uprawiania polityki zawstydzał oponentów, przeciwników i wrogów. Istnieje zdecydowane przekonanie, że na Górnym Śląsku jedynie politycznemu potomstwu Wojciecha Korfantego przypisuje się uratowanie i podtrzymanie obrabowanej substancji i sponiewieranego etosu. Szczęściem można o tym poczytać.

A samo przedstawienie? Ciężki rock, imponująca i wyczerpująca choreografia, sugestywna scenografia, wzorowa dystrybucja dźwięku i optymalne nagłośnienie. Brawa należą się wykonawcom nie zawsze sfunkcjonalizowanych ekspresji. Na uznanie zasługuje Dariusz Chojnacki, który po mistrzowsku kreował warianty żywego obrazu bohatera licznego zbioru portretów i fotografii. Pytanie: dlaczego nosicieli ciemności, ponurych intrygantów i biurokratycznego planktonu przestraszonych rangą męża stanu powierzono piekielnym? Gra i usytuowanie sceniczne tych postaci wyrastała z braku optymalnego pomysłu. Zamiar się powiódł.

Nie mogę przejść do porządku nad powidokiem cyrografu. Należy nonszalancką sugestię zawczasu zdementować, Korfanty żył Ewangelią i katechizmem; żył w czasach, które z ambitnego polityka katolickiego czyniły chorążego samotnej walki. Działacz tylko (rozsądny i pożyteczny) radowałby się statusem pączka. „Silny (SIC!) bestia” – promował mądrość i radykalizm. Kompromisom wszelkim stawiał opór.

      Szczególnie teraz portret polityka o wyżej zarysowanym profilu wpłynąłby na konkretyzację myśli, ponazywałby po imieniu rzeczy i pojęcia, oddzielił światło od ciemności. Wiedzy o patronie naszej szkoły należy szukać gdzie indziej. Warto stawić tamę sile sugestii, oto najważniejsza zasługa dynamicznego przedstawienia. Wywołanie potrzeb lekturowych, szukania odpowiedzi w opracowaniach krytycznych, śledzenia dokumentów to najlepszy: oczekiwany i nieoczekiwany efekt wydarzenia teatralnego. Na koniec wątek szkolny, chodzi o zagadnienie dotyczące wyjściowej procedury analitycznej w badaniach literackich. Celem tego postępowania ma być ustalenie w danym utworze frekwencji wyrazów uznanych za kluczowe. Stephen King zapewniał adeptów, że ostrożność wynikająca ze skromności nie jest żadnym mankamentem. Wręcz przeciwnie. Więcej nie oznacza bardziej. I nadmiar bywa wrogiem dobrego. Z niejasnych powodów autor libretta pominął najlepszą radę zasłużonego pisarza. Najczęściej wybrzmiewającym wyrazem jest nazwisko postaci tytułowej. Natarczywa obecność, ponure repetycje, zuchwałe derywacje i bezsensowna analiza onomastyczna to złożona konsekwencja koncepcyjnej bezradności. W scenariuszu pióra Artura Pałygi znajdziemy epizody jasne, transparentne i niezbędne. Mam na myśli scenę przedstawiającą dialog bohatera z żoną. Żywię przekonanie, że najważniejszy epizod, najbliższy prawdzie historycznej, podpowiedziała autorowi niekwestionowana ogniotrwałość życiorysu śląskiego promotora sztuki myślenia. Ten fragment został podyktowany, jego cząstki, cząsteczki zasugerowały kryształki głębokiego snu. Kiedyś zdarzył się sen taki Mickiewiczowi. Po przebudzeniu zapisał, co otrzymał, bez skreśleń, redakcji, korekty. Powstał nowy fakt literacki o tytule: „Śniła się zima…”. Innym razem Mickiewicza obudziło zdanie: „Wojski miał muchomora”. Od razu pomyślał: bez sensu, ale jak to brzmi, ale jak głęboki,  jeśli go czymkolwiek gustownie ochędożę, wywoła rezonans. Wywoła i umocni zrozumienie, i upowszechni szacunek należny postaciom łącznikowym, elementarnym zwornikom akcji, schematu fabularnego ze światem przedstawionym, jego desygnatem i światem naszym: czystym, rzeczywistym. Wokół tego zdania nawarstwiły się wątki podejmujące perypetie gadziny drobnej i krępej, dzikiej i kosmicznej. I scenę grzybobrania dano, inne sceny leśne i obserwację gwiezdnej choreografii zwieńczoną opisem. Zakrawa na paradoks, ale w spektaklu nasyconym efektami ostrego grania i dynamicznych ćwiczeń fizycznych najmocniejszym punktem okazała się scena zadumy, rozmowy, ciszy. Chwila przewagi najlepszych tradycji teatru rapsodycznego nad dopustem rebelii totalnej. Przesada i niedosyt. Więcej rebelii niż osoby patrzącej na Polskę, Śląsk, na nas z nieba.               

niedziela, 26 stycznia 2025

Od 36 lat

 Od 36 lat wiem.

Wiem

i żyję z tym.

cokolwiek znaczy 

to i tamto. 


Zadzwonił roztargniony Hermes,

rozlało się mleko. 


wtorek, 21 stycznia 2025

*** Czułego ciepła

 

***

 

Czułego ciepła nagich serc

w kącikach ust ostygłe łzy

bezwietrznej doczekała mgły

wydarta otchłani źrenica.

 

Zanim obłędu wozy trzy

warkoczy i do nich wstążek

połamią dyszel o resory –

by trafić tam gdzie bezpański stos

od muzealnego gwaru

opalcowane grodzi szkło –

 

zanim podziwiając finezję

złośliwego skryptu

na szczycie zimnej bramy przetniesz

ciszę emocją na wyrost –

pryśnie ślad po mgle.

 

Łatwiej wyzwolić obóz

niż z obozu.

 

I przenikliwe światło

rzucić w szczelny korzec.

 

Niech usta

przejdą na mój chleb.

 

Niech dłoń smukła bezdomna

przyjmie zimny klucz.

 

 

styczeń 2005, w sześćdziesiątą rocznicę wyswobodzenia

więźniów obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu

sobota, 18 stycznia 2025

Pod znakiem Cudu

 

Pod znakiem Cudu

 

Cuda się jeszcze zdarzają.  Najczęściej towarzyszy im cisza. Największym spośród cudów jest dar zrozumienia: w Czyim Imieniu, jakim sposobem, dlaczego tak i mimo wszystko. Czasami w formule daru zrozumienia pulsują oczka piątego i piętnastego planu zamkowych zdarzeń. Człowiek zastanawia się i pyta: dlaczego, Panie Jezu? Czy nie mógłbyś sprawić, bym Obecność Twoją czuł nieco bardziej? Pan Jezus odpowiada: zaufaj. I tym sposobem naszą pracę, zapobiegliwość, cierpliwość, poskromioną pychę, chwilowe nieuporządkowanie, liczne rozproszenia zamieniamy w modlitwę wdzięczności i uwielbienia. Być bliżej Ciebie chcę – śpiewamy w pieśni eucharystycznej. Śpiewajmy ją częściej, zawsze, nawet bezgłośnie. Nade wszystko z nadzieją wysłuchania i w stanie kontemplacji Cudu. Najdalszy od tego, by oceniać Przyjaciół z Wysokiego Zamku, zaznaczę tylko, że wiem, kto rejestruje złożoność kilkuset drobnych faktów w postaci Obecności Boga z ludźmi. A teraz, Kochani, do rzeczy. Wysoki Zamek podejmował grono czternastu, z panem kierowcą, piętnastu aniołów. Czytałem onegdaj pisma Emanuela Swedenborga – wybitnego skandynawskiego mistyka, który z niejednego pieca chleb jadł i który zasłynął jako osoba - pierwszy zarejestrowany przypadek – szczycąca się osobliwym prezentem w postaci trzeciego garnituru zębów. Zapamiętasz? Emanuel Swedenborg, Szwed, nawrócony na mistykę wyznawca światopoglądu oświeceniowego, specjalista anielski, Akwinacie równy, trzeci garnitur zębów. Jemu to świat nauki i mistyki zawdzięcza wiedzę, że w gronie Aniołów są też Aniołki, czyli anielskie dziewczęta i damy lub, jakby życzyła sobie pospolitość spod znaku afery: Anielice. Są też anielskie nieboraczki, czyli małoletni – całkiem gorący Aniołowie płci obojga. Wizyta właśnie takich  Czwartkowych Gości ustanowiła agendę wszelkich zamiarów i działań. Gdyby nie Hania nad Haniami, uwijająca się przy kotłach z pomidorową, do nich, do Aniołów z Żor, należałby początek, rozwinięcie i konkluzja. Oprócz Hani wymienić należy inne Hanie, Małgosie, Gabrysie, Kotki i Dorotki. A i panowie nasi, którzy zawsze w Wysokim Zamku radość odnajdują, wypełniali wspaniale wszelkie obowiązku zachcianki. Była z nami Helenka - osobnego tomu by trzeba. Ale do rzeczy, kronikarzu. Wizyta Pań Nauczycielek: Iwony i Magdaleny oraz Dwunastu Aniołów ze Szkoły Podstawowej nr 7 z Oddziałami Integracyjnymi im. Ks. Franciszka Harazina w Żorach przekształciła się w Misterium Serdecznej Pracy w Cichości i Pokoju.  

To nie jest tak, że przyjechali, usiedli i zamilkli. Projekt wycieczki charytatywnej do Katowic przewidywał kilka faz. Tę, której byliśmy świadkami i po części uczestnikami, określić wypada mianem dopełnienia pozostałych. Obecność Cudownych Młodych poprzedziły etapy przygotowań, udział w realnym projektowaniu zdarzeń. Najważniejsze jednak było przełamywanie oporu, wyostrzanie ciekawości oraz organizowanie środków pozwalających zorganizować przedsięwzięcie. Dowiedziałem się skądinąd, że nasi Młodzi Przyjaciele zostali potraktowani na równi z wyczynową reprezentacją kontynentu. Mam na myśli kalkulację przejazdu i postojowego. Żeby do tego nie wracać, musiałem o tym napisać! Obejmujący, ogarniający nas wszystkich spokój, radość i wzruszenie. Cisza, którą przeszywał szelest i odgłos odkładanych narzędzi. I jaka dyscyplina, ileż wzajemnej spolegliwości, usłużności. Żadnego wyrywania sobie. Ile uśmiechu. Panie Jezu – to Twoje Dzieło. Arcydzieło.  Kronikarz przywołał imiona Mistrzyń nad mistrzyniami. Iwonko, Magdaleno – najgoręcej Wam dziękujemy. Dziękujemy za cudowną lekcję. Instynkt podpowiedział, aby zapytać o imiona Waszych Podopiecznych. Zaiste nie wiem, czy trafiły do Wysokiej Zamkowej Księgi Herkuliańskiej pod nagłówkiem 16 stycznia 2025 Pomidorowa. Jeśli nie trafiły niech zaistnieją tutaj. Odwiedziły nas Uczennice klasy ósmej: Tosia, Ulka, Milenka, Monika, Karolinka, Liliana. Olimpia, Marta, Paulina, Ania oraz ich koledzy  Paweł i Franciszek.  

Dziękujemy Wam za obecność, wytrwałość, pracę, modlitwę, ciężką pracę, anielską cierpliwość i wspaniale odśpiewane kolędy.       

niedziela, 12 stycznia 2025

Koincydencje, zbiegi, Akwila

 

Taki jesteś, Akwilo, no taki jesteś. Indyczkę o numerze 673 w garści prawie miałem, lecz uciekła mi przepióreczka. Z mety wiedziałem, że zamieszałeś w tym piórem, bom się za bardzo nerwowo nie wzmógł, tylkom westchnął cicho. Śnieg pod podeszwą drzemie; śliski, opór stawia. Trzeba uważać na takim śniegu, trzeba się zastanowić, czy wychodzić w ogóle… Też wymyśliłem. Powiedz to dzieciom z Ostrej Górki, jeśli nie obawiasz się wyklaskania i wybuczenia.

 

Jakoś po trzech minutach, za Twoim zrządzeniem, pojawia się w zatoce pierwszy w wykazie numer, który u obarczonych obowiązkiem szkolnym niesmak wzbudza i grozę. Po najwcześniej ośmiu minutach mogłem z pokładu numer „jeden” podziwiać o trzysta metrów oddalony portyk świątyni, w której 19 grudnia 1965 roku wszystko się zmieniło, wszystko się zaczęło. Nasza relacja też. Z pokładu indyczki portyku bym nie dostrzegł. Opiekuj się mną Akwilo, opiekuj i pomagaj, prokuruj sytuacje, pytaj, co zrobiłem i co robię ze swoim chrztem.     

 

Źródło nadziei w czasach trudnych dla człowieka.

  Źródło nadziei w czasach trudnych dla człowieka.   „Nadzieja zawieść nie może” – rozbrzmiewa proklamacja zawarta w liście apostolskim ...