niedziela, 18 sierpnia 2024

Jestem Ci posłuszny

 

   Jestem Ci posłuszny. To znaczy powolny. Twoje najosobliwsze uwielbienie, jakim darzysz słowa epok minionych. Epitet: „powolny” w rozumieniu współczesnym zasłużył na synonim przymiotnika: „flegmatyczny”. Zwróć uwagę: to nominacja jednego z czterech temperamentów psychologii arche. Kolejna zmyłka, Kasiu, lub - jak woli młodzież - ściema. Nie miałaś zwyczaju nadawać temu słowu miana wyrosłego wprost z ułomności, choć chciałabyś ze względu na ciemność, za którą przepadałaś w kinie, w dowolnym rzędzie krzeseł. Gdy opowiadałaś mi o zjawisku raptownego rozdzierania pasm w momencie znaczącym początek ujęcia pod tytułem: „lista płac”, czułem, jakbyś przenosiła mnie tam, bym cierpiał z Tobą doświadczenie włamania do altanki. Każdy seans zamierzałaś odsiedzieć, doczekać, dopełnić. I nic, że w wyłącznym towarzystwie wentylatora pracującego w trypie turbo.

  Bez tego nie byłoby dalszych ciągów. W przeciwieństwie do wybitnego Paula Valéry’ego utrzymywałaś, że należy dziękować za mówienie i pisanie o malarstwie, za mówienie i pisanie o filmie. Zanim podziękujemy, pomówmy nieco, popiszmy.  Jakoś nie dziwiło mnie Twoje pragnienie dzielenia się tym, czym żyjesz. To miłe zasłużyć i zasługiwać na tego rodzaju wyróżnienie. Nie każdy by mógł, nie każdy by chciał. Chciałem, a nawet pragnąłem; już przemyśliwałem: zdarzy się wiosna, nadejdzie lato, stworzymy wreszcie studio pod bukiem, jaworem lub pod innym drzewem, gdziekolwiek. Pamiętam moment. Sierpień: zajmujemy ławeczkę,` przed nami przebudzony menisk marszczącego się stawu, między nami uboga, pospolita spadkobierczyni onegdajszej szlachetnej menażerii, za nami szum przerażonych obawą dzielenia losu zlanych do suchej. Krótkoterminowe prognozy mylą się rzadko; zdawało się, że masz je za nic. Jeden po drugim rwał, uciekał, a my jak te głazy podtrzymywane widokiem narastającego żywiołu.  Jak zawsze, tak i teraz, opowiadasz o nim i o niej, to znaczy o ich zdjęciu, którego nie możesz znaleźć w internecie. Może panu się uda… pomyśleć, już je miałam, ale – no wie pan, nie potrafię zapisywać fotek w pamięci telefonu, Marcin mi mówił, że to proste, ale za każdym razem, gdy zapisuję, coś mi ucieka. Ucieka i nie wraca. Stoją blisko siebie, właściwie vis a vis – a między nimi szyld pierwszej amerykańskiej kwiaciarni w Neapolu. A może w Wenecji. Sama nie wiem. Zjadło mi to kilka godzin, mianowicie samo poszukiwanie zdjęcia Rony i Alaina. Byłem o krok i o milimetr, ale nic z tego. Namierzonym zdjęciom, od których pęcznieją zasoby Twojego telefonu, nic do tego jedynego. Dałabyś spokój ze Świętym Graalem internetu. To żaden Neapol, to pospolite atelier. Po miesiącu, może dwóch odkryłem charakter napędu Twojej poszukiwawczej pasji… to przecież najwspanialsza fotka z epoki, gdy świat był na wyłączność: piękny, wspaniały i jak pierwsze kochanie.   

   I zawsze był pretekst, by rozmawiać o nim, o niej, o nich. Tacy dwudziestowieczni Adam z Ewą w przestrzeni sąsiadującej z naszą; odrębną, lecz przechwytywaną coraz intensywniej obcęgami praw fizyki. Żyjący wiecznie w epoce młodości. Byłaś zbyt mądra, żeby umiejętnie odróżnić materię lepioną z niczego od plusku pojedynczej oceanicznej fali. Stał się, jak ów plusk, kompletnym dziadem, który zmarnował życie, którego wdzięk spuszczono rurą w kilku miejscach gustowne pofałdowaną. Widziałaś w nim nieugiętego ministranta wdzięku.

   I to stanowi o Twojej szlachetnej osobistej randze. Drogo się płaci za kurz na marmurze. Masz przewyborną okazję oprowadzać go Tam, gdzie przybył. Zanim wykonasz zdjęcie pod sławnym napisem, pozwól im na wygłupy.  I niech się sobą nacieszą.      

3 komentarze:

  1. A ja? NIEKONIECZNIE, Pamiętasz nasze zmagania jeszcze?

      
     
     
     
                           Credo?                      
    Próbowałem zaprzyjaźnić się z Bogiem
                           Nie wyszło.
    Zimny i daleki, jak gwiazdy odległy
    obojętny na mój smutek i radość
    Nieznanym, Milczącym pozostał.
     
    Głosy samozwańczych pośredników
    mówiły mi czego pragnie,
    czego sobie nie życzy,
    za co mnie wyśle do piekła.
     
    Ponieważ pełzanie po ziemi również w niczym
    nie przypominało niebiańskich rozkoszy
    dokonałem wyboru i postawiłem na życie.
     
    Odtąd nie wchodzimy sobie w drogę.
     
            ____________________
    Jednak czasem, gdy patrzę
    w zimny blask odległych galaktyk,
    miewam  ulotne wrażenie,
    że ktoś się do mnie
     
     filuternie uśmiecha.
     
    ~Corona radiata
    23 listopada 2009 o 21:52
    Witaj Alw! Ciekawe Credo (?) Boską obecność czuję zwłaszcza wtedy, gdy jest mi bardzo źle, gdy czuję się do niczego, gdy wpuszczam do środka zasmarkany listopad. Gdy ciężko, gdy źle. Zawsze mogę liczyć na obecność Tego, który podniesie, zrozumie. Pewnie też tego doświadczasz, pewnie też się tym cieszysz. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypomniało mi się , czym zajmowliśmy sie dawno temu. Stąd moje odniesienie do tytułu z pominięvciem treści posta. Tak czasem miewam.
    Pozdrawiam Corono.
    Zawsze byłęś i jesteś dla mnie ważny i jako twórca, i jako człowiek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alw, Karolu, Wiesiu - kimkolwiek jesteś, znamy się od wieków. Dziękuję Ci za odwagę dzielenia się myślami. W poprzednim życiu, mam na myśli bloga w wersji onetowej, rozmawialiśmy częściej. Teraz i palce, i klawiatura, i powinności, i sto dwadzieścia trzy preteksty... Pozostańmy w kontakcie. Pozdrawiam Cię

      Usuń

Korfanty. Rebelia. Recenzja.

      Udział w spektaklu: „Korfanty. Rebelia” to wydarzenie godne tezy: najlepsze, co nas spotkać mogło w ramach świętowania jubileuszu 75-l...