Jestem Ci posłuszny. To znaczy
powolny. Twoje najosobliwsze uwielbienie, jakim darzysz słowa epok minionych. Epitet:
„powolny” w rozumieniu współczesnym zasłużył na synonim przymiotnika: „flegmatyczny”.
Zwróć uwagę: to nominacja jednego z czterech temperamentów psychologii
arche. Kolejna zmyłka, Kasiu, lub - jak woli młodzież - ściema.
Nie miałaś zwyczaju nadawać temu słowu miana wyrosłego wprost z ułomności, choć
chciałabyś ze względu na ciemność, za którą przepadałaś w kinie, w dowolnym rzędzie
krzeseł. Gdy opowiadałaś mi o zjawisku raptownego rozdzierania pasm w momencie znaczącym
początek ujęcia pod tytułem: „lista płac”, czułem, jakbyś przenosiła mnie tam, bym
cierpiał z Tobą doświadczenie włamania do altanki. Każdy seans zamierzałaś odsiedzieć,
doczekać, dopełnić. I nic, że w wyłącznym towarzystwie wentylatora pracującego w
trypie turbo.
Bez tego nie byłoby dalszych
ciągów. W przeciwieństwie do wybitnego Paula Valéry’ego utrzymywałaś, że należy
dziękować za mówienie i pisanie o malarstwie, za mówienie i pisanie o filmie. Zanim
podziękujemy, pomówmy nieco, popiszmy. Jakoś nie dziwiło mnie Twoje pragnienie
dzielenia się tym, czym żyjesz. To miłe zasłużyć i zasługiwać na tego rodzaju
wyróżnienie. Nie każdy by mógł, nie każdy by chciał. Chciałem, a nawet
pragnąłem; już przemyśliwałem: zdarzy się wiosna, nadejdzie lato, stworzymy wreszcie
studio pod bukiem, jaworem lub pod innym drzewem, gdziekolwiek. Pamiętam
moment. Sierpień: zajmujemy ławeczkę,` przed nami przebudzony menisk marszczącego
się stawu, między nami uboga, pospolita spadkobierczyni onegdajszej szlachetnej
menażerii, za nami szum przerażonych obawą dzielenia losu zlanych do suchej. Krótkoterminowe
prognozy mylą się rzadko; zdawało się, że masz je za nic. Jeden po drugim rwał,
uciekał, a my jak te głazy podtrzymywane widokiem narastającego żywiołu. Jak zawsze, tak i teraz, opowiadasz o nim i o
niej, to znaczy o ich zdjęciu, którego nie możesz znaleźć w internecie. Może
panu się uda… pomyśleć, już je miałam, ale – no wie pan, nie potrafię zapisywać
fotek w pamięci telefonu, Marcin mi mówił, że to proste, ale za każdym razem,
gdy zapisuję, coś mi ucieka. Ucieka i nie wraca. Stoją blisko siebie, właściwie
vis a vis – a między nimi szyld pierwszej amerykańskiej kwiaciarni w
Neapolu. A może w Wenecji. Sama nie wiem. Zjadło mi to kilka godzin, mianowicie
samo poszukiwanie zdjęcia Rony i Alaina. Byłem o krok i o milimetr, ale nic z
tego. Namierzonym zdjęciom, od których pęcznieją zasoby Twojego telefonu, nic
do tego jedynego. Dałabyś spokój ze Świętym Graalem internetu. To żaden Neapol,
to pospolite atelier. Po miesiącu, może dwóch odkryłem charakter napędu Twojej poszukiwawczej
pasji… to przecież najwspanialsza fotka z epoki, gdy świat był na wyłączność: piękny,
wspaniały i jak pierwsze kochanie.
I zawsze był pretekst, by rozmawiać
o nim, o niej, o nich. Tacy dwudziestowieczni Adam z Ewą w przestrzeni
sąsiadującej z naszą; odrębną, lecz przechwytywaną coraz intensywniej obcęgami
praw fizyki. Żyjący wiecznie w epoce młodości. Byłaś zbyt mądra, żeby umiejętnie
odróżnić materię lepioną z niczego od plusku pojedynczej oceanicznej fali. Stał
się, jak ów plusk, kompletnym dziadem, który zmarnował życie, którego wdzięk
spuszczono rurą w kilku miejscach gustowne pofałdowaną. Widziałaś w nim nieugiętego
ministranta wdzięku.
I to stanowi o Twojej szlachetnej
osobistej randze. Drogo się płaci za kurz na marmurze. Masz przewyborną okazję
oprowadzać go Tam, gdzie przybył. Zanim wykonasz zdjęcie pod sławnym napisem,
pozwól im na wygłupy. I niech się sobą
nacieszą.
A ja? NIEKONIECZNIE, Pamiętasz nasze zmagania jeszcze?
OdpowiedzUsuńCredo?
Próbowałem zaprzyjaźnić się z Bogiem
Nie wyszło.
Zimny i daleki, jak gwiazdy odległy
obojętny na mój smutek i radość
Nieznanym, Milczącym pozostał.
Głosy samozwańczych pośredników
mówiły mi czego pragnie,
czego sobie nie życzy,
za co mnie wyśle do piekła.
Ponieważ pełzanie po ziemi również w niczym
nie przypominało niebiańskich rozkoszy
dokonałem wyboru i postawiłem na życie.
Odtąd nie wchodzimy sobie w drogę.
____________________
Jednak czasem, gdy patrzę
w zimny blask odległych galaktyk,
miewam ulotne wrażenie,
że ktoś się do mnie
filuternie uśmiecha.
~Corona radiata
23 listopada 2009 o 21:52
Witaj Alw! Ciekawe Credo (?) Boską obecność czuję zwłaszcza wtedy, gdy jest mi bardzo źle, gdy czuję się do niczego, gdy wpuszczam do środka zasmarkany listopad. Gdy ciężko, gdy źle. Zawsze mogę liczyć na obecność Tego, który podniesie, zrozumie. Pewnie też tego doświadczasz, pewnie też się tym cieszysz. Pozdrawiam
Przypomniało mi się , czym zajmowliśmy sie dawno temu. Stąd moje odniesienie do tytułu z pominięvciem treści posta. Tak czasem miewam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Corono.
Zawsze byłęś i jesteś dla mnie ważny i jako twórca, i jako człowiek.
Alw, Karolu, Wiesiu - kimkolwiek jesteś, znamy się od wieków. Dziękuję Ci za odwagę dzielenia się myślami. W poprzednim życiu, mam na myśli bloga w wersji onetowej, rozmawialiśmy częściej. Teraz i palce, i klawiatura, i powinności, i sto dwadzieścia trzy preteksty... Pozostańmy w kontakcie. Pozdrawiam Cię
Usuń