😉 A w Porto słynącym z wyszukanego porto trafiliśmy na ganek księgarni, której próg przekroczysz po zeskanowaniu kartonika zakupionego w pobliskiej skromnej bileterii. To dopiero historia, pomyślałem dobywając z kieszeni cztery gładkie monety. Przecież nie będę taki, to miejsce (bileteria mianowicie) musi z czegoś żyć. Część kwoty pójdzie na utrzymanie księgarni, część na sport narodowy, część na wojsko zajmujące się wówczas bezwstydnym demonstrowaniem bicepsów. Niech będzie moja strata, niechże się zdarzy mój zysk, bo gdzie na świecie drugie miejsce takie, żeby z podobnym szacunkiem postępowano z książkami, zapewniano im szczęśliwe dzieciństwo i szlachetny komfort okresu dojrzewania zanim zostaną wydłubane z oswojonych pieleszy przed wyruszeniem w świat? Ładowaliśmy pamięć widokami - fotki gęsto sobie strzelając. Mocne doznania, bardzo mocne. O dziwo - mijając okolicę kasy usytuowanej w spodziewanym miejscu, jakby główny projektant wnętrza po powrocie z Krakowskiego Przedmieścia postanowił skopiować układ mebli, jaki zastał w sklepie Jana Mincla i Stanisława Wokulskiego - ocieraliśmy płaszcze stojących w krętym ogonku. Czyli tutaj też kupują, czyli nie tylko przychodzą podziwiać urodę kompletnego planu filmowego przemawiającego dosadniej niż powierzchowność osób snujących się między regałami i wyrównującego głębię kwestii dobywanych z ich szlachetnych ust. Tego choćbym chciał zapomnieć - nie zapomnę. Tyle przejawów bezpretensjonalnego wdzięku, tak zapewne - tu uruchomiłem potencjał konfidencji ucha z okiem - wyglądać musi biblioteczny raj... Jestem wami... zachwycony, drodzy państwo, miałem na końcu języka, gdy podchodziliśmy do bramki przywołującej paradygmat markowego sklepu z odzieżą. Jestem zachwycony: w ogóle, w szczególe i pod każdym innym względem. Zachwycony i dumny z siebie, bo przełamałem opór wielkomiejskiego nawyku korzystania z obfitości wysysającej sumiennie nawet lada jaki prześwit kości. Dumny z odkrycia chciałem nawet podskoczyć, ale coś mnie powstrzymało, bo bym jeszcze puszkę z kontuaru strącił albo koszyk.
czwartek, 30 grudnia 2021
poniedziałek, 13 grudnia 2021
Stan wojenny, niech pomyślę
Stan wojenny, niech pomyślę, pytasz Szymonie,
jak postrzegam sporych gabarytów skandal pozornie minionych dziejów. Szymonie,
bardzo ważna, być może najważniejsza jest perspektywa historyczna. Oprócz niej
także egzystencjalna. Minęło od tej pory, policzmy: 40 lat; uformowały się co
najmniej trzy pokolenia; rozkwitały, przygasały, gasły wielorakie pomysły na
życie. Na tle tak istotnego zróżnicowania ocena stanu wojennego jest zasadniczo
jednolita! Nie słyszałem, aby ktoś poważny i niezależny zmarszczył się
choćby cieniem akceptacji skierowanej pod adresem autorów tego politycznego
kuriozum. Poprzedziła go mania, za nią podreptało szaleństwo, ostatecznie przekształcone
w paranoidalny brak skrupułów. Nie
lubimy szaleńców na świecznikach, należałoby otoczyć ich zawczasu odpowiednią troską,
specjalistyczną opieką, dać im do dyspozycji na przykład teatrzyk w ogrodzie
rozciągającym się na zapleczu domu obłąkanych. Ludzkość nie powinna ignorować
tego rodzaju cierpień. Jako ciężko doświadczonych, mających się stokroć gorzej
od nas, otoczmy biednych nieszczęśników najszczelniejszą i najdyskretniejszą czułością.
Czyńmy tak zawsze. I nie ze względu na mniemane lub domniemane zasługi, lecz ze
względu wołającą o pomoc cząstkę zagrożonego zdrowia. Z ich punktu widzenia przez
wprowadzenie dyktatury wojskowej należy rozumieć akt motywowany pragnieniem
odwołania groźby sowieckiego ataku; z naszego był to początek serii przykrych, ponurych
zdarzeń. W pierwszej kolejności przywodzi na myśl konfederację zawiązaną w
Targowicy, a nawet siedemnastowieczne zdrady oligarchów. W XX wieku doszło do
przeinaczeń sensów podstawowych na dużo większą skalę. Brak zgodności między
deklaracjami politycznymi oraz zaskakującymi decyzjami mości sobie tuż pod szczytem
wykazu narodowej hańby. Absolutne pierwszeństwo należy się tym, którzy w interesie
obco brzmiących sformułowań, pomyśleli, że można się obrazić na społeczeństwo i podjąć
z nim walkę. W kontekście dopełnionej ewakuacji przedwojennej klasy politycznej
słowa Józefa Becka, który z trybuny sejmowej wygłosił stanowczą deklaracją,
brzmią nad wyraz groteskowo. Miłujący wolność Polacy – sparafrazujmy fragment
odezwy mobilizacyjnej - nie znają pojęcia pokoju za wszelką cenę; zwłaszcza,
gdy ceną tą miałby być honor! Stan wojenny wspominam zatem przywołując odległe,
newralgiczne momenty naszych narodowych dziejów.
Historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać. Właściwie ze względu na
tę jej osobliwą fanaberię warto prześwietlać tajemnice pozostających w związku
z głównym nurtem szeregu mikro historii. Jesteśmy to winni ofiarom i rodzinom
ofiar, jesteśmy to winni każdemu, kto zaznał w dniach, miesiącach, latach stanu
wojennego najrozmaitszych strat i upokorzeń. Jesteśmy to winni sumieniom zdeprawowanych
nieudolnością i przestępstwami przedstawicieli władzy. Stan wojenny mimo stopniowego
luzowania obostrzeń, łagodzenia ograniczeń, później odwołania, w pewnej postaci
niekoniecznie szczątkowej nadal trwa. Utrzymuje się z procentów od założonej
wówczas lokaty. Co się konkretnie złożyło na tak osobliwy fundusz? Ustanowił go
wszechogarniający marazm, wsparły obrzydliwe skutki rozbicia elementarnych
więzi społecznych, umocniło poczucie degradacji indywidualnej i środowiskowej, rozzuchwalił
zanik wrażliwości społecznej, której potrzebę przywoływały słowa Jana Pawła II,
wygłoszone w czerwcu 1979 roku na Placu Zwycięstwa w Warszawie.
Miałem wówczas dokładnie tyle lat, co Ty. Zaczęła się szkoła średnia, pojawiły
nowe obowiązki i nowe nadzieje. W ciągu minionych miesięcy bardzo wiele się
zmieniło, pamiętam, że zdążyłem wziąć udział w kilku politycznych rówieśniczych
sporach, a nawet w jednej poważnej szarpaninie. Jak się wnet okaże stanowiła
skutek drobnego nieporozumienia, różnicy nie tyle poglądów, co jakości i
stylu sformułowań. Do podobnych zdarzeń
dochodziło także w kierownictwie Solidarności; politycy i związkowcy formułowali
tezy z nadzieją porozumienia, dojrzałego kompromisu wypracowanego w ramach
poważnej dyskusji unikającej spięć nazbyt jaskrawymi. Zarysowaną praktykę
usiłował zdemontować dekret o zakazie zgromadzeń. Wspólnota przekształciła się
w osobność; w kwestiach najważniejszych stan wojenny zniósł dotychczasowe
podziały. Po wystąpieniu telewizyjnym szefa WRONU nikt nie miał wątpliwości, że
przymierza się nas do nietypowej skali, Odbywało się to w ramach eksperymentu sprowadzającego
esse do okutanego dratwą episteme. Echo oficerskiej dykcji niczego nie tłumaczyło,
niczego nie wyjaśniało. Gonitwa pojęć, galopada zaklęć, esplanada abstrakcji. Na
dodatek przeświadczenie dogłębnie monochromatyczny charakterze świata. Ewentualne
przebarwienia zastąpiła kategoria nasycenia różnicującego warianty bieli lub
czerni. Umysł poszukującego rozpoznawał w tym przykład sprzeczności z
rzeczywistością! Jedynie mroźna aura sprzyjała spekulacjom ministrantów obrysowanego
chaosu. Niedzielę 13 grudnia 1981 wspominam następująco: pobudka, śniadanie,
msza święta i pamiętny, tajemniczy powrót wyludnionymi ulicami. Mijając drzwi
dalszych i bliższych sąsiadów, a było ich bez liku, mieszkaliśmy wówczas w
największym bloku (socjalistycznym) w Katowicach, dostrzegłem oznakę
zatrważającej nienormalności. Przechodząc obok mieszkania znajomej z „dzień
dobry” i „co słychać” pani Teresy, głęboko zakonspirowanej działaczki
Konfederacji Polski Niepodległej, zauważyłem dowody świadczące, że załomotać do
niej musieli jacyś bezwzględnie źli ludzie. Przedziurawiona dykta drzwi odsłoniła
ułomność materii, z której lepiono siermięgę drugiej połowy lat
sześćdziesiątych. Widok zdemolowanej podwójnej dykty, lada jak i byle czym od
środka wzmocnionej, odarł z wszelkich złudzeń. Pani Teresa padła ofiarą bandyckiego
napadu. Zuchwałość sprawców stanowi wypustkę solidnie osadzonego w nich
okrucieństwa. A może dopuścił się tego czynu jakiś bęcwał, roztargniony Otello
z sąsiedniego bloku, miasta, województwa. W końcu nie wytrzymał kolejnej odmowy
i uwolnił osadzające się trzewiach pokłady. Potrzaskana podwójna dykta to najwcześniejsze
wspomnienie z długiej serii epizodów stanu wojennego. Przed mieszkaniem pani Teresy
rozbili obóz barbarzyńcy i zostawili liczne, bolesne poszlaki Nie były to ślady
interwencji nawet najbardziej nieudolnego czy niefrasobliwego ślusarza. Zanim
dotarło do mnie, co ewentualnie może to oznaczać, poczułem ponure drżenie. Gdy
słyszysz, że dzieje się komuś krzywda, automatyczną niejako reakcją powinno być
współczucie, gdy spotyka ono znajomych współczucie miesza się z onieśmieleniem
i bezradnością. Pani Teresy nie można było nie zauważyć! Odznaczała się i
urodą, i sposobem bycia. Właśnie sposobem bycia przełamywała siermięgę i
pospolitość coraz mniej realnego socjalizmu. Widoku postrzępionej dykty mającej
chroniąc dobytek i godność
aresztowanej nie przeskoczy nawet najbardziej wymyślna argumentacja. Jaki był
związek między ograniczeniem ryzyka inwazji sowieckiej na Polskę, a
barbarzyńskim atakiem na prywatność miłujących ojczyznę? Po kilku minutach rozmawiając
z kolegami dowiedziałem się, że właśnie wybuchła wojna i że pod naszym blokiem
o 12.00 rozdawać będą karabiny. Jak pewnie zauważyłeś, mimo mrozu za oknem,
humor w narodzie kwitł i wypuszczał świeże pędy. W każdej pogłosce odnajdziesz,
jeśli nie ziarenko, to przynajmniej kurz, co przez chwilę o prawdę się ocierał.
Coś widocznie musiało być na rzeczy. A więc wojna, Wojna, tyko z kim? O co?
Dlaczego? Zapewne znowu Niemcy? Niemcy, ale jacy? Czy ci z RFN? Czy może ci z
NRD?
niedziela, 5 grudnia 2021
Witam wielkiego poetę...
Witam wielkiego poetę… wyławiam echo
podcieni trzęsącego się chóru dobrakowskiej kapliczki. Czy miejsce to przyjęło
i pozwoliło się kiedy rozejść brzmiącym podobnie słowom pozdrowienia?
Czy proboszcz Aleksander, stanąwszy pośród zawołanych gospodarzy i rzemieślników,
zwrócił się do któregoś pretensjonalnym: witam wielkiego gospodarza,
wielkiego pól spadkobiercę, wielkiego właściciela sporej części
lasu, witam wielkiego rymarza, witam wielkiego kowala, witam
wielkiego kierownika gminnego punktu skupu, witam wielkiego murarza, wielkiego
elektryka, witam hodowcę bydła, owiec, trzody chlewnej, drobiu, witam wielkiego
lekarza, tracza, nauczyciela, piekarza, malarza, kościelnego, kucharza,
sklepowego, stolarza, rzeźnika, grabarza. Do żadnego, do żadnej nigdy; nawet
w zbliżony sposób. Przecież nie na skutek roztargnienia, niecierpliwości,
niewiedzy. Roztargnionym go raczej nie widywano, cierpliwości miał moc, wiedzę
ogromną. Dlaczego zatem gardził metodą subtelnego pompowania parafian. Wprost
zdumiewa dystans, jakim odgrodził się od zestawu zużywanych wzorów docierania
do serc i wewnętrznych kieszeni marynarek; dystans większy niż między
Ługiem a Tamtym Polem. Po prostu wiedział, wiedział dużo więcej niż wyrazić
mógłby, dlatego półgłosem, tak by kilku w kaplicy słyszało, uprzytomnił
zebranym, że Dobraków lubi odwiedzać poeta - wielki. To znaczy: „sza”, palec na
ustach oraz morda w kubeł.
Od 36 lat
Od 36 lat wiem. Wiem i żyję z tym. cokolwiek znaczy to i tamto. Zadzwonił roztargniony Hermes, rozlało się mleko.
-
Wujek Generał, mocno przywiązany do miejsc, rytuałów i wdzięku marszruty, wędrował z małżonką na Mszę Świętą gościńcami osiedla. Nie mus...
-
EWOLUCJA JERÓW Jer twardy: ъ w pozycji słabej uległ zanikowi. Jer miękki: ь...
-
Zawsze mnie zastanawiało, skąd Jezus Zmartwychwstały wiedział, jakiego rodzaju deficyt umościł sobie w sercu Tomasza Apostoła z przydomkie...