środa, 5 grudnia 2018


Wertuję książkę Bronisława Maja i konstatuję uroczyście, że jeśli musiałbym się z nią kiedykolwiek rozstać, czułbym towarzyszący temu nieprzebrany smutek, doświadczenie obezwładniającej trwogi, niepokój ramion, serca, niepokój każdej tkanki. Rozpadające się marnym węglem skrzydła ostatecznej rekapitulacji - ruina momentu początkowego zakładającego się o honor z chwilą oznaczającą ostateczność nieistniejącego jeszcze. Książka pana Maja na skromniejącej stercie bezcennego stosu, wiersze wykrzyknikami znaczone, dowodami lektury, uniesień, euforii. Widziałem w niej produkt zdolny sycić pierwotny głód - "pro"-"dukt", czyli pretekst pójścia jakoby dalej, otoczkę jubilerską, w której cenny kamyk. Omiatam wzrokiem szczerbioną kolumienkę ocalałych, jakbym przed chwilą odpowiadał na pytania ekskluzywnego wywiadu lub wypełniał rubrykę w kwestionariuszu Prousta. Ilość książek do zabrania na wyspę kurczy się, doskonali. Dawniej minowała i ośmieszała powagę świętych liczb, aktualnie o mało nie widać jej prawie. Wśród nich jest książka Maja. Tylko proszę: niech trwa, nie zamykajcie jej ze mną. Niech będzie chociaż takie, chociaż takie braterstwo atramentu.      


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię

      Was, którzy poznaliście i zapamiętaliście Isię, małżonkę mojego Wuja Generała, zapamiętaliście i pamiętacie,  biorę na świadków, że ch...