poniedziałek, 5 maja 2025

Źródło nadziei w czasach trudnych dla człowieka.

 

Źródło nadziei w czasach trudnych dla człowieka.

 

„Nadzieja zawieść nie może” – rozbrzmiewa proklamacja zawarta w liście apostolskim Św. Pawła; skoro tak, jej indywidualną, osobniczą rangę pragnie podnieś do poziomu przekraczającego standard wielu, bardzo wielu charyzmatów. Podnosi i sytuuje w zestawie cnót kardynalnych. Sytuuje pomiędzy wiarą i miłością. Symbolem nadziei jest kotwica, wykaz średniowiecznych alegorii przypisuje jej kolor zielony – chlorofil odrodzenia i wychodzenia ze stanu zapaści, letargu, sytuacyjnej komy. W poemacie „Ziemia jałowa” T.S. Eliot przypisuje opisaną sytuację jednej dwunastej roku kalendarzowego. Przypisuje i jednocześnie oznacza epitetem: „najokrutniejszy”. „Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień”. Kunsztownie wydrążona fraza nadaje mu atrybut pozwalający połączyć „z pamięcią pożądanie”, zaniepokoić bezduszną nieobecnością pewności, obandażować ją właśnie nadzieją. Nadzieja się zjawia, gdy pewności brak, a tacy, którzy ją za nic mają, zasługują na lekceważenie i pogardę. Nadzieja nie lubi, gdy się z niej kpi, gdy się ją emabluje tytułem: „matka głupich”. Zaiste marny los bez deka ufności.

 

Literatura polska to wielkie, głębokie, przegadane i zakurzone repozytorium nadziei. Już w średniowieczu w kontekście kardynalnych cnót zdobywano się na maksimum oryginalności. Jeżeli genialny twórca lub genialni twórcy „Bogurodzicy” zrezygnowaliby z tego, co swojskie, rodzime, organicznie skojarzone i powiązane z plemionami posługującymi się mową polską, wymowę tego utworu rozproszyłaby esplanada efektów specjalnych. Tymczasem zaczyn, a mówiąc ściślej „przedczyn” polskiej literatury, wyłonił się z predylekcji teologicznych, instynktownie podejmujących temat nadziei w trudnych czasach. Zanim pojawił się zapis, istnieć musiał zamysł deklaracji programowej. Mądry twórca wiedział, że „zbożny pobyt” to zaledwie formuła wariantu losu, którego nie dostrzeżemy, nie dostąpimy wyłączając udział  pomocy nadprzyrodzonej. „Ty mnie przy sobie postaw, a przezpiecznie/ będę wojował i wygram statecznie” – sparafrazuje treść średniowiecznej prośby wielki poeta pogranicza renesansu i baroku - Mikołaj Sęp Szarzyński. Przywołane teksty stanowią cząstkę gigantycznego zbioru myśli podejmujących krytycznie (czyli opisowo) fenomen trudnych czasów. „Bogurodzica” ów stan ostrożnie antycypuje, sonet z nurtu metafizycznego odnosi do fanaberii doświadczania niemocy i pomocy. Bez nadziei ani do proga. A co na ten temat inni? Ojciec poezji polskiej występował często w roli propagatora nadziei w życiu publicznym; odwoływał się do niej, rozpatrując, dzieląc niczym włos na czworo, dylematy polityczne. Szykować się czy może poczekać na decyzję półmiska? Gotować się orężnie czy może posiłkować sprytem? Czy każdy, kto potrafi dostrzec niedorzeczność i nielogiczność działań sprawujących urząd, zajmujących miejsce Boga na ziemi, ma obowiązek nad własny honor, dobre imię ojczyzny wynosić? Pytania, dylematy unurzane w konfiturze z klauzulą pierwszej świeżości. Słyszy się, coraz częściej się słyszy, że trudne czasy to dzieło słabych ludzi. Weźmy na tapet ową słabość i pomedytujmy chwilkę… Do czego się wywołana słabość sprowadza? Do słabości woli, do szukania wygody, do unikania konfrontacji, do maskowania wewnętrznych intencji? Do hipokryzji w relacjach z głosem Boga i głosami ludzi? Na tym ta słabość polega; słabość, która jest fundamentem i osnową trudnych czasów. Jednym z przykładów trudności jako takiej jest ciąg epizodów ilustrujących dramat utraty niepodległości. Onegdajszy faworyt, który w bitwie pod Wiedniem wybił z głowy Turkom pomysł opanowania chrześcijańskiej Europy, staje się po niespełna dwustu latach kawałkiem sukna do rozdarcia. Paradoks sytuacyjny, czego między innymi dowodzi biografia i twórczość Mickiewicza, polega na tym, że kulturowi spadkobiercy przegranych spod Wiednia stali się przeciw Rosji naszymi sojusznikami i sprzymierzeńcami. W Turcji, która nigdy nie uznała zaborów, zapamiętale czekano na posła z Lechistanu. „Gładź dróżkę jak po duszy, a bij jak po szubie”. Czy tego typu podejście nie powinno opuścić wreszcie zaciągające stęchlizną regały politycznego panoptikum? Czy zawsze oba końce w wodzie? Miejmy nadzieję, nie tę lichą marną, że wyzbyta z drętwego i wygodnego serwilizmu podmiotowość polityczna, pozwoli przynajmniej zaistnieć bohaterom trudnych czasów. Niech się to odbędzie pod auspicjami nadziei, która zawieść nie może. Źródłem nadziei jest mądrość, pochodna myślenia, efekt łączenia wiedzy z doświadczeniem. Czasami w literaturze upolujemy i taką – dumną i niezmęczoną namysłem frazę – „ja z synowcem na czele i jakoś tam będzie”. Otóż nic z pięknem uwodzącego bukietu słów. Formuła może dotyczyć kwestii istotnych, ale bez większego znaczenia. Dobrze postąpimy, gdy przypiszemy jej odpowiednie miejsce.    

 

Nadzieja nasza ma tymczasem z nami niełatwo. Czuje się wśród nas nieswojo, niewyraźnie. Pragnie, by pokochali ją mądrzy. Niestety, mechanizm polskiej kultury ustawiono na program: mielenie. „Daj ać ja pobruszę, a ty poczywaj”. Mnie pozwól kręcić, mielić, omłotu dodawać – a ty odpocznij. Odpocznij nieco. Z nadzieją w sercu. Zaiste nic z tego. I jeszcze mi smutniej, i jeszcze mi trudniej.                          

Źródło nadziei w czasach trudnych dla człowieka.

  Źródło nadziei w czasach trudnych dla człowieka.   „Nadzieja zawieść nie może” – rozbrzmiewa proklamacja zawarta w liście apostolskim ...