niedziela, 6 kwietnia 2025

Korfanty. Rebelia. Recenzja.

 

    Udział w spektaklu: „Korfanty. Rebelia” to wydarzenie godne tezy: najlepsze, co nas spotkać mogło w ramach świętowania jubileuszu 75-lecia naszej Szkoły. Zapewne to samo twierdzą wykonawcy oraz inspicjenci ambitnego przedsięwzięcia. Podstawowe pytanie, jakie sufluje widzom nadprzyrodzone magnum recenzji: „czy było warto, czy się opłaciło”?? potwierdza intencje pomysłodawców i organizatorów.

   Uczestniczyliśmy w wydarzeniu bez precedensu; osoby odpowiedzialne za inscenizację żywią przekonanie, że tak licznej i zdyscyplinowanej publiczności dawno nie gościli. Opuszczaliśmy teatr z uczuciem wydobytego z zanadrza apetytu na udział w wydarzeniach przekraczających artystyczny płaskowyż. Sztuka musi się opłacać. Przedstawienie wywołało ożywienie, dyskusję. Umocniło radość wspólnoty. Oto najcenniejszy profit. Zanim uwagę niedawnych widzów przejmą pozateatralne latyfundia, zanim opanuje nas surowy pragmatyzm miasta, zapytamy półgłosem: „Kiedy znowu? Czy przed świętami, czy po świętach”? Ludzie teatru żyją treścią lapidarnych, emocyjnych, spontanicznych opinii – surowym półproduktem najskuteczniejszej, jaką wymyśliła ludzkość, reklamy pantoflowej. Mijają kwadranse, godziny. Odnajdujemy się nagle w roli heroldów scenicznych nowin, opowiadaczy zdarzeń. Musimy się streszczać, ogarniać. Słuchacz przynagla, ponagla, przestępuje z nogi na nogę, waha się; raz chce, po chwili nie chce. Z cząstek ważnych wydobywamy najważniejsze. Separujemy sceniczną ekspresję od tego, co celowo i mimowolnie wywołała. Nasycamy ciekawość słuchacza. Już wie, czy skorzysta ze sposobności sprawdzenia naszych słów, a może da im wiarę. Przed tobą niedawny widzu konieczność ostatecznego rozstrzygnięcia, z jakimi powidokami przedstawienia czynić będziesz krok za krokiem. Pod koniec dnia zasiądziesz i póki pamiętasz, zastanowisz się, zaczniesz pisać recenzję, omówienie, przeprowadzać dowód na istnienie permanentnej rebelii, fenomenu, fermentu i możliwej epikryzy ewentualnego  katharsis.

W postaci tytułowej, nomen omen patronie naszej szkoły, rezyduje potężny, nierozpoznany zasób drogocennego kruszcu. Bezcennym, niepowtarzalnym zarysom można nadać wyrazisty kształt sceniczny. Gdy piszę: „można” – myślę: „należy”, „trzeba”. Spektakl: „Korfanty. Rebelia” potwierdza treść i przesłanie wizji programowej dyrektora Roberta Talarczyka, oznaczającą nadrzędność aktywności kinetycznej wobec momentów zamyślenia nad scenicznym słowem. Przedstawienie w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego z naddatkiem wypełnia cechy założenia. Największym mankamentem inscenizacji okazała się ostentacyjna marginalizacja realnych atutów wybitnego męża stanu. Wojciech Korfanty uwierzył najpierw Bogu a następnie autorytetowi słowa dającego moc przejmowania do żywego logiką i urodą. Tego nie wzięto pod uwagę. A szkoda, wszak testament polityczny Korfantego przekroczył ramy biografii kilku pokoleń. Stylem uprawiania polityki zawstydzał oponentów, przeciwników i wrogów. Istnieje zdecydowane przekonanie, że na Górnym Śląsku jedynie politycznemu potomstwu Wojciecha Korfantego przypisuje się uratowanie i podtrzymanie obrabowanej substancji i sponiewieranego etosu. Szczęściem można o tym poczytać.

A samo przedstawienie? Ciężki rock, imponująca i wyczerpująca choreografia, sugestywna scenografia, wzorowa dystrybucja dźwięku i optymalne nagłośnienie. Brawa należą się wykonawcom nie zawsze sfunkcjonalizowanych ekspresji. Na uznanie zasługuje Dariusz Chojnacki, który po mistrzowsku kreował warianty żywego obrazu bohatera licznego zbioru portretów i fotografii. Pytanie: dlaczego nosicieli ciemności, ponurych intrygantów i biurokratycznego planktonu przestraszonych rangą męża stanu powierzono piekielnym? Gra i usytuowanie sceniczne tych postaci wyrastała z braku optymalnego pomysłu. Zamiar się powiódł.

Nie mogę przejść do porządku nad powidokiem cyrografu. Należy nonszalancką sugestię zawczasu zdementować, Korfanty żył Ewangelią i katechizmem; żył w czasach, które z ambitnego polityka katolickiego czyniły chorążego samotnej walki. Działacz tylko (rozsądny i pożyteczny) radowałby się statusem pączka. „Silny (SIC!) bestia” – promował mądrość i radykalizm. Kompromisom wszelkim stawiał opór.

      Szczególnie teraz portret polityka o wyżej zarysowanym profilu wpłynąłby na konkretyzację myśli, ponazywałby po imieniu rzeczy i pojęcia, oddzielił światło od ciemności. Wiedzy o patronie naszej szkoły należy szukać gdzie indziej. Warto stawić tamę sile sugestii, oto najważniejsza zasługa dynamicznego przedstawienia. Wywołanie potrzeb lekturowych, szukania odpowiedzi w opracowaniach krytycznych, śledzenia dokumentów to najlepszy: oczekiwany i nieoczekiwany efekt wydarzenia teatralnego. Na koniec wątek szkolny, chodzi o zagadnienie dotyczące wyjściowej procedury analitycznej w badaniach literackich. Celem tego postępowania ma być ustalenie w danym utworze frekwencji wyrazów uznanych za kluczowe. Stephen King zapewniał adeptów, że ostrożność wynikająca ze skromności nie jest żadnym mankamentem. Wręcz przeciwnie. Więcej nie oznacza bardziej. I nadmiar bywa wrogiem dobrego. Z niejasnych powodów autor libretta pominął najlepszą radę zasłużonego pisarza. Najczęściej wybrzmiewającym wyrazem jest nazwisko postaci tytułowej. Natarczywa obecność, ponure repetycje, zuchwałe derywacje i bezsensowna analiza onomastyczna to złożona konsekwencja koncepcyjnej bezradności. W scenariuszu pióra Artura Pałygi znajdziemy epizody jasne, transparentne i niezbędne. Mam na myśli scenę przedstawiającą dialog bohatera z żoną. Żywię przekonanie, że najważniejszy epizod, najbliższy prawdzie historycznej, podpowiedziała autorowi niekwestionowana ogniotrwałość życiorysu śląskiego promotora sztuki myślenia. Ten fragment został podyktowany, jego cząstki, cząsteczki zasugerowały kryształki głębokiego snu. Kiedyś zdarzył się sen taki Mickiewiczowi. Po przebudzeniu zapisał, co otrzymał, bez skreśleń, redakcji, korekty. Powstał nowy fakt literacki o tytule: „Śniła się zima…”. Innym razem Mickiewicza obudziło zdanie: „Wojski miał muchomora”. Od razu pomyślał: bez sensu, ale jak to brzmi, ale jak głęboki,  jeśli go czymkolwiek gustownie ochędożę, wywoła rezonans. Wywoła i umocni zrozumienie, i upowszechni szacunek należny postaciom łącznikowym, elementarnym zwornikom akcji, schematu fabularnego ze światem przedstawionym, jego desygnatem i światem naszym: czystym, rzeczywistym. Wokół tego zdania nawarstwiły się wątki podejmujące perypetie gadziny drobnej i krępej, dzikiej i kosmicznej. I scenę grzybobrania dano, inne sceny leśne i obserwację gwiezdnej choreografii zwieńczoną opisem. Zakrawa na paradoks, ale w spektaklu nasyconym efektami ostrego grania i dynamicznych ćwiczeń fizycznych najmocniejszym punktem okazała się scena zadumy, rozmowy, ciszy. Chwila przewagi najlepszych tradycji teatru rapsodycznego nad dopustem rebelii totalnej. Przesada i niedosyt. Więcej rebelii niż osoby patrzącej na Polskę, Śląsk, na nas z nieba.               

Korfanty. Rebelia. Recenzja.

      Udział w spektaklu: „Korfanty. Rebelia” to wydarzenie godne tezy: najlepsze, co nas spotkać mogło w ramach świętowania jubileuszu 75-l...