Kiedyś, i niech powszechnie będzie znanym,
do
zacnej Szkoły uczęszczałem, po forsę zwłaszcza.
Na
marne grosze umówiony, co miesiąc więcej szło na konto
- to w rzeczy samej metafora, ale aż nadto bezpośrednia
–
tam
się odbywał wzlot z niskości smutku i nędzy (finansowej).
Każdy
dzień wił tam kobierzec ogniotrwałych emocji,
jakaś
utopia dzisiaj prawie, gdy myślę: czy tak właśnie było...
Przyjaźni
dotąd nic nie ruszy i znajomości niezawodnych,
wśród
których wiedzie bez wątpienia znajomość rzeczy
prym
przykładny. Ten czas, tę przestrzeń oddać warto
nie
ze słownika wziętą kartą, lecz celnym rymem.
Wybaczcie,
dopiero teraz widzę, ponadto widzę w zachwyceniu,
czym
były miejsca, epizody, chociaż tam żyłem nie jak młody
pod
kopcem śmiechu, darni, liści - lecz pełną gębą, wyparzoną.
Moja
kołyska i grzechotki, i pieluszkowy moment pierwszy,
i
z ostrym ząbkiem uśmiech szerszy. Już się ogary rozkrzyczały,
rady
Szymoska i fanfary, bukiety pytań, gość w stołówce,
oświeć
mu Panie żywot wklęsły, Ty wiesz najlepiej,
z
Twoją ciekawość równał własną, stąd nie wiem,
czyim
był agentem, chociaż chciał dobrze.
Miał
na suficie podniebienia pytania cwane, nie od rzeczy.
Wyobraź
sobie nie na żarty badał mnie – jak oficer wsparty
o
rękojeść śliskiej laski, na obiad złą godziną schodził,
własnego
stołka krawędź do mojego stolika dostawiał
i
zanim łyżką dno odsłoni, sprytne pytanie sformułuje,
że
się natychmiast spodniok spłoni albo się całkiem strzęsą gacie,
a
na policzkach Mars z przytupem dalejże czołem rządzi
prawie.
Cóż ja robiłem, by w zabawie tak osobliwej mu przeszkodzić..
Zstępowałem
o innych porach. Na nic się zdało. Śledź mnie śledził
to
i wiedział, kiedy mógłby dopaść drania. Więc się - ten tego - gzymsem
nie
gardząc, zasadzał, z ręki nie wypuszczał i pytał – mój Boże –
o
takie rzeczy, że bym chętnie odpowiedział, gdybym jaką wiedzą
władał.
Pytał zawsze mianowicie: czy wiem, co u młodych słychać,
co
młodzież na to, co na tamto, co porabia na przykład,
gdy
wróci do domu i jak u młodzieży aktualnie – powiedzmy -
z
czytaniem… Mówiłem: wie pan, na większość pytań
tu
zadanych brak odpowiedzi, to nie moje kompetencje,
znam
młodzież po wierzchu, w domach młodzieży nie bywam,
w
pałacach również, są – owszem - miejsca spotkań, jest teatr, kino,
basen,
szkoła, jest też szkolna biblioteka. Otwierają się, czasem
ale
żeby na oścież; większość pytań zmilczę, nie mam wiedzy!
on
na to czekał, ze swej miedzy takie rachunki mi wystawiał,
że
dotąd spłacam. Chcąc mnie jakoś udobruchać, nieco
sprolongować
raty łatwiejsze kwestie formułował, za to z mdłej
perspektywy.
Jak się miewają, że zapytam: wypożyczenia?
Wypożyczenia
czego, jeśli pan łaskaw - rzekłem bez głodu odpowiedzi…
„Pana
Tadeusza” na przykład, „Lalki”, „Potopu”, „Wesela”, „Chłopów”
-
Pan to czytał za dni mroku? – odparłem twardo, sugestywnie.
Pobladł,
spochmurniał, twarz w ohydy postać brzydnie.
Odpowiedziałem
temu czemuś spojrzeniem nie czującym
względu
ani dla zmarszczek, ani kępek siwych włosów.
Pan
wciąż mnie pyta o gabinetowe sekrety, zachodzi pan tu na obiady
najtańsze
w mieście, ponieważ blisko - pytać z uporem godnym złota
o
skarb najważniejszej z nauk – jej miłości statystyki. Jakim prawem,
zapytam,
w imię czego mnie pan tak wypytuje o kwestie zasadniczo
obce
i mnie, i panu, osobliwie zaś w dobie inflacji bezcennych kwestii.
Skąd
mogłem wiedzieć, że nim miesięcy kopce spłyną, sam będę sobie
te
pytania stawiał w zastępstwie innych, nie widząc ani na horyzoncie,
ani
na regałach książek, którymi mógłbym wspomniane zastąpić.
Dziś
co zostało? Modlić się za sumienie żyjącego lub umarłego.
I
za sumienia twórców umarłych i żywych. Modlić się bez końca.
A
po amen w Bieszczady, tam czekają połoniny,
wyobraźni wodotryski, czystych jezior pełne miski.